W Łodzi, od czwartku do niedzieli, odbywa się pierwszy Se-Ma-For Film Festival. Impreza z okazji 100-lecie filmu lalkowego jest praktycznie w całości poświęcona właśnie tego typu animacji. Kamila wybrała 4 pokazy, ale wszyło, że poszliśmy tylko na 3 (z czego jeden całkowicie inny, niż zamierzaliśmy). Każdy był na swój sposób bardzo dobry i zapewnił dobrej rozrywki.
Pierwszym punktem programu był Duży Se-Ma-For 2, czyli wybór krótkometrażówek skierowanych dla starszego widza (a dokładniej druga część tego wyboru). Otwierająca animacja poddała to jednak w wątpliwość. "Ptak nie ptak" o kanarku, który chciał żyć na wolności, był przynajmniej wg mnie, wybitnie dla dzieci. Ale nie tylko z powodu złego doboru nie przypadł mi do gustu. Był strasznie naiwny, podłożone głosy były bardziej niż drażniące i chyba sam pomysł został kiepsko wykorzystany. "Dowcipy z brodą" tego samego reżysera, Edwarda Sturlisa, były znacznie lepsze. Na całość składało się kilka miniaturek - były zabawne i nawet zaskakujące. Przynajmniej dla mnie te dowcipy brody nie miały. Średnio mi podeszło również "W 10 minut dookoła świata", które przedstawiało typowe scenki z kilku wybranych krajów. Straszny banał, chociaż pomysł i sposób animacji - postaci, przedmioty i dalszy plan wykonane były z literek i figur geometrycznych - robił wrażenie. Reszta animacji wyświetlanych w tym bloku była o wiele lepsza.
"Człowiek i Anioł" o aniele stróżu, który odciągając swojego podopiecznego od kolejnych używek sam im uległ, urzekał zabawnymi lalkami, lekkim humorem i morałem. "Ostrożność" na podstawie Gałczyńskiego to nic innego jak Teatrzyk Zielona Gęś, z twistem i charakterystycznym humorem. "Uwaga diabeł!" to chyba najzabawniejszy z tego zestawu krótki metraż. Wyraźnie podzielony na dwie części, co w sumie można odebrać jako wadę, bo żeby akcja się rozwinęła trzeba chwilę poczekać. W pierwszej połowie mamy pokaz magika, którego z zafascynowaniem obserwuje widownia (tutaj moim zdaniem były najzabawniejsze lalki ze wszystkich oglądanych wczoraj filmach), w drugiej szaleństwa diabełka, którego ów magik powołał do życia. Sporo świetnych pomysłów, zabawne gagi i co najważniejsze - czuć było magię z tej miniatury. Kolejnym bardzo zabawnym dziełem byli "Hydraulicy" - dramat życiowy prosto z PRL-u. Ekipa majstrów próbuje naprawić przeciek, a dewastuje cały blok. "Hydraulicy" przypomnieli mi o genialnym filmie "Pieczone gołąbki" Tadeusza Chmielewskiego. Tu i tu, bumelancka ekipa, która w nosie ma własność innych ludzi, doprowadza swoją "pracą" do kolejnych awarii. Brakowało tylko poety. Najlepszym natomiast filmem na tym pokazie był bezapelacyjnie "Worek". Interesująca animacja, świetne pomysły i cholernie mądry przekaz. To jedna z najbardziej oryginalnych miniaturek robionych metodą poklatkową jaką widziałem. Animowano przedmioty codziennego użytku nadając im czasami niecodzienne role. Podczas walki worka z parasolem śmiała się cała sala. Zawsze po obejrzeniu takich cudeniek mam ochotę kupić zestaw DVD z tymi wszystkimi kapitalnymi animacjami, by cieszyć się nimi kiedy tylko mam ochotę.
Na koniec, bo też jako ostatni leciał, zostawiłem sobie najnowszego "Danny Boya" Marka Skrobeckiego. Historia chłopaka, który wyróżnia się spośród bezmózgiego tłumu, zakochuje się i postanawia dostosować do reszty. Świetna metafora ogłupionego społeczeństwa, niepokojąca i lekko nieprzyjemna atmosfera samotnego i niezwykle smutnego człowieka, podszyta czarnym humorem. No i dobra animacja. Do tego ta ballada zawsze na mnie dziwnie działa i cholernie wzrusza.
Następna w programie była łódzka premiera "Maski" Braci Quay (dwie wcześniejsze były w Londynie i Poznaniu). Zrobiona na zamówienie Instytutu Kultury Polskiej w Londynie i Instytutu Adama Mickiewicza adaptacja prozy Stanisława Lema, kręcona w łódzkim studiu Se-Ma-Fora była najbardziej wymagającym i nieprzyjemnym, a jednocześnie hipnotycznym, wciągającym i intrygującym filmem jaki wczoraj oglądałem. Swoją atmosferą grozy, gęstym klimatem i nieprzystępnymi, obrzydliwymi wręcz lalkami była nawet trochę odpychająca. Surowy głos Magdaleny Cieleckiej, która w teatralny sposób, jakby do taktu, czytała kwestie tylko to potęgował. A jednak nie sposób było się od "Maski" oderwać. A po 25 minutach, gdy seans się zakończył, byłem zadowolony. Mnie się ten film bardzo podobał. To moje drugie spotkanie z twórczością Quay'ów, pierwszy raz miałem z ich pracą do czynienia w filmie "Frida" Julie Taymor, ale o tym dowiedziałem się później tego wieczoru i przed pokazem "Maski" nie wiedziałem czego się spodziewać. Trochę zmieszany byłem lichymi oklaskami. Publiczności chyba się takie ciężkie klimaty nie do końca spodobały, spora ilość osób opuściła salę zaraz po napisach, nie zostając na planowej dyskusji Marcina Giżyckiego, Kuby Mikurdy i Adriany Prodeus dotyczącej Quay'ów i książki - wywiadu rzeki z tymi reżyserami. A akurat ona, dla mnie, totalnego laika w temacie, była cholernie ciekawa i z pewnością wczorajszy wypad na ten festiwal byłby niepełny gdybym ją ominął. Na sali był też prezes wytwórni - Zbigniew Żmudzki, który opowiedział trochę o Quay'ach i "Masce". W sumie też pierwszy raz byłem świadkiem tak rzeczowej rozmowy, całkowicie obeznanych w temacie osób. Nawet w programach telewizyjnych nie spotykam się z równie interesującą, pełną anegdot i informacji dyskusji.
Trzecim i dla mnie chyba najważniejszym, punktem wczorajszego wieczoru był przegląd horrorów lalkowych "Scary Puppets". Oczywiście tutaj też przyszła masa przypadkowych ludzi, która nie wiem czego się spodziewała, chyba kolejnej "Piły". Rozmawiali, śmiali się, dyszeli znudzeni i wpierdzielali śmierdzący popcorn. Na szczęście w czasie przerwy, zdegustowani opuścili salę i na najlepszym filmie wieczoru zostaliśmy bez tych "uniemilaczy". Jak to bywa z horrorami, część prezentowanego materiału była w moim odczuciu crapem, ale jeżeli ktoś się interesuje tym gatunkiem to musi się z tym stykać. I tak nie podobały mi się "Hellraiser" i "Hello, I Am Legend!" - animacje poklatkowe zrobione za pomocą klocków Lego. Twórcy tego pierwszego mieli po 17 lat, także należą im się gratulacje i brawa, ale mnie osobiście to całe odgrywanie filmów za pomocą Lego bawi jedynie w Lego Star Wars. Poza tym oba nie były przystosowane do kinowego wyświetlania i usłyszeć w nich dialogi to była wielka sztuka. Miniaturki z Fangoria TV: "Meeting at the Cementary" i "Hell's Kitchen" były sympatyczne, ale to 10-sekundówki, także nie ma co się nad tym rozwodzić. Zaprezentowano jeszcze dwie animacje tego samego autora. Świąteczne i makabryczne "The Ornament" oraz przewrotne love story "Hanged". O nich można powiedzieć ciut więcej. Były zabawne, dosadne i co najlepsze - utrzymane w stylistyce "Opowieści z krypty".
Były też trzy produkcje prosto z Japonii: "Chainsaw Maid", "Bloody Date" i "The Bath". We wszystkich laleczki były robione z plasteliny. Dwie pierwsze wyszły spod ręki Takena Nagao i chyba spotkały się z największym odzewem ze strony publiczności, a także w porównaniu z innymi prezentowanymi filmami, z burzą braw. Jak zauważyła moja Kamila nie wybijały się oryginalnością, grały na utartych schematach, ale zombie, flaki w stylu "Martwicy mózgu" oraz mimika plastelinowych postaci jest tym co się ludziom podoba. Zresztą mnie również, bo oba uważam w swoim gatunku za zajebiste. "The Bath" to dzieło jednej osoby i trzeba przyznać, że udane. Katsuya Matsuyama opowiedział o facecie, który ma brać kąpiel, z tym że czuje, że coś jest nie tak. Niepokój i paranoja, dość znamienne dla japońskich horrorów, w plastelinowym wydaniu. Wszystkie trzy shorty to gwarantowana kupa śmiechu.
Na sali było trzech reżyserów, których filmy wyświetlano w czasie pokazu: Brytyjczycy Benjamin Oke i Glenn Taunton oraz Włoch Santiago Calonga. Pierwszy prezentowany film Oke'a "Stalker From the Cornfield" był jednym z niewielu stricte horrorów, z czystą atmosferą grozy. I skłamałbym, gdybym powiedział, że mi się nie podobał. Trochę słabiej wypadło jego "Heavens Rejected - Chapeter 2", którego nie dość że nie zrozumiałem, to jakoś mnie swoim klimatem torture-porn trochę wynudziło. Natomiast filmy Calonga i Tauntona ("Mauricy in Insomnia" i "Haunt") mnie nie zachwyciły - ot takie tam niewyróżniające się krótkometrażówki. "Haunt" też blisko było do czystego horroru, ale położono go w moich oczach kradnąc muzykę od Akiry Yamaoki.
Nie podobały mi się dwa filmy. Czeski "Automat" i jedyny polski przedstawiciel w tym przeglądzie "Anunnaki" (który od strony technicznej wypadał chyba najlepiej, to nie urzekł mnie w żaden sposób historia). Intrygująco natomiast zaczynał się "Sunday" - połączenie filmu aktorskiego i animacji poklatkowej właśnie. Niestety banalne zakończenie zabiło w moich oczach tajemniczy początek, który mógłby się przerodzić w świetny horror. Za to przypadł mi do gustu short, który przyszedł aż z Nowej Zelandii. "Innocence" opowiada o dziewczynce, którą napadają do spółki potwory z szafy i spod łóżka. Takie surrealistyczne monster movie w klimatach Tsukamoto.
Znalazły się w zestawie dwie ekranizacje klasyków: Poego i Lovecrafta. Po cichu liczyłem też na jakiegoś kingowego Dollara, chociażby to rosyjskie "Pole bitwy", ale się nie doczekałem. W sumie ciężko nazwać "Concerning Brow Jenkin" za ekranizację opowiadania "Snów z domu wiedźmy" Loviego. To raczej samo przedstawienie postaci Jenkinsa, który wyglądał zresztą identycznie jak ten z wersji Stuarta Gordona. Muszę przyznać Kamili rację, to całkowicie zmarnowany potencjał jeżeli chodzi o tą postać. Za to turecki "Czarny kot" to już adaptacja pełną gębą - do tego najbardziej klimatyczny horror na tym pokazie.
O najlepszym moim zdaniem filmie z pokazu Scary Puppets napiszę jutro. Za to na pocieszenie możecie obśmiać się przy shorcie Nagao:
a tu http://www.youtube.com/watch?v=tW0uXRNQ3Is&feature=related "Łazienka"
OdpowiedzUsuń