Gra "Okami HD" od Capcomu. Na konsole ostatnio wysyp odświeżanych hitów z poprzedniej generacji. Sam mocno z tego korzystam i zaopatruję się na różne sposoby w to co mnie ominęło. Sony oczywiście ma co najlepsze - między właśnie "Okami", a wkrótce dwie części "Yakuzy", na które czekam bardziej niż na gwiazdkę. "Okami" to dla mnie na pewno odkrycie przed duże "OK**WA"! Okami to po japońsku "wspaniały bóg", a zapisane innym krzakiem "wilk" - tak zamierzona dwuznaczność, bo w grze kierujemy poczynaniami wilczycy Amaterasu, która - tak się składa -jest jakimś ważnym dla świata bogiem (matką reszty pochodzących z chińskiego zodiaku bóstw). Gra jest bardzo mocno osadzona w shintoizmie i folklorze japońskim. Pełnymi garściami czerpie z mitologii i legend. Przesiąknięta jest też bardzo charakterystycznym humorem, który ociera się o slapstick i wywołuje jak mało co ostatnio szczery uśmiech na mojej gębie. Oprawa graficzna to cell-shading stylizowany na japońskie malarstwo suiboku-ga (styl bardzo mocno związany z kaligrafią, gdzie obraz maluje się głownie czarnym tuszem). Chociaż prosta to jest równie mocno urokliwa co widoczki ze "Skyrima". I sam gameplay też bardzo mocno jest z tym stylem związany - wszystkie moce Amaterasu (a jest ich naprawdę sporo) gracz odpala wykonując pociągnięcia pędzla. Chcesz ściąć drzewo? - ciachasz pędzlem poprzeczną kreskę. Chcesz żeby inne drzewo zakwitło? - jego koronę bierzesz w okrąg z tuszu. Naprawdę świetny patent! Jedyna rzecz, która osobiście mnie drażni to oprawa dźwiękowa. Muzyka jest bardzo przyjemna, ale dźwięki które wydają postaci podczas "mówienia" (tekst pojawia się w chmurkach) przyprawiają mnie o zgrzytanie zębów. Lepiej gdyby były nieme. Gra ma ponad 6 lat, ale czuć w niej świeżość i jednocześnie ducha poprzedniej generacji. Takie nieśpieszne łażenie po rozbudowanym świecie. W erze bardzo dużej dynamiki, przesadnej filmowości i intensywnych doznań "Okami" serwuje cholernie przyjemną odmianę. Mimo iż jest to tylko liniowy i trochę dziwny RPG. No i motyw budzenia świata do życia może być całkiem dobrą osłodą na coraz krótsze dni i dobijającą szarość świata.
Filmy trylogia "20 Century Boys" - wszystkie wyreżyserowane przez Yukihiko Tsutsumi. Któregoś letniego dnia trafiłem na zdjęcie Przyjaciela (głównego antagonisty serii) i sprawdziłem skąd pochodzi. Okazało się, że z filmu Tsutsumiego, a ten facet ma u mnie całkiem spory kredyt zaufania za straszne i fajne skręcone "Sairen". Więc zabrałem się za poszukiwania i zaopatrzyłem się w te 3 długachne filmy. Każdy ma trochę ponad 2 godziny, a do tego tworzą całość/ciągłość - lepiej oglądać jeden po drugim bez zbędnych przestojów, bo postaci jest bardzo dużo, a wątków chyba jeszcze więcej. To rzecz na podstawie mangi Naoki Urasawa, baaaardzo mocno japońska w swojej duszy, więc baaaardzo mocno pokręcona. To stylistyczny miszmasz, kombinacja kina akcji, komedii, obyczajówki, dramatu, kryminału, science fiction i cholera wie czego jeszcze. Jest tam wszystko: gigantyczne roboty, zabójcze wirusy, latające talerze, terroryści, zmienione w fortecę Tokio i super moce. Do tego właściwą akcję przeplatają sentymentalne retrospekcje z lat 70-tych przywodzące na myśl chociażby "Stand by Me". "20-seiki shônen" to historia przyjaźni grupki chłopców, którzy jako dzieciaki bawili się w bazę na moczarach, mieli wspólne sekrety i pasje, a którym 30 lat później przyjdzie ratować świat przed szaleńcem. Nie znam dzieła Urasawy, ale spotkałem się w internecie dość często z określeniem "arcydzieło". To na pewno wielka rzecz, bo filmy to dość dobrze oddają. Czuć tam dziecięcą fascynacje Expo'70, miłość do rocka i uwielbienie do popkultury. Jeżeli lubicie dziwactwa, jeżeli interesuje was taka totalnie pokręcona historia, która ma naprawdę wszystko... i przede wszystkim, jeżeli się nie boicie i umiecie docenić tą "inność" - te filmy czekają na to żebyście je odkryli. Mnie urzekły. Są świetne... chociaż jak to japoński pop - nie dla każdego.
Muzyka "Joe Hisaishi meets Kitano films" od... jak łatwo się domyśleć Hisaishiego, do... jak łatwo się domyśleć filmów Kitano. Dzięki tej płycie po raz kolejny odkryłem jak wspaniałym kompozytorem jest ten facet. Jakoś jego twórczość zdefiniowało mi robienie dla Miyazakiego i Ghibli - skądinąd kapitalne ścieżki, uwielbiam praktycznie każdy soundtrack, ale przez nie w jakiś dziwny sposób postrzegałem Hisaishiego. Przez lata traktowałem go... nie do końca poważnie. Marginalizowałem jego pracę i talent. Muzyka do filmów Ghibli jest wspaniała, ale nie znając reszty jego twórczości, miałem wrażenie, że facet potrafi robić tylko to. I dopiero teraz dochodzi do mnie jak wszechstronny i utalentowany z niego gość. Rzadko się zdarza, żeby pisana na zamówienie muzyka tworzyła tak fenomenalny myślowy krajobraz, oddawała emocje i uczucia jakie towarzyszą bohaterom, widzowi czy nawet reżyserowi. Warto wrzucić ją na warsztat i wybrać sobie to co najbardziej podpasuje. Jest to naprawdę spory przekrój - stylistycznie te aranżacje są mocno zróżnicowane. Ja słucham każdego - płynę przez jego twórczość i rozpływam się z zachwytu. Sprawdźcie koniecznie!
Uff... dzisiaj tak wyszło, że sama japońszczyzna.