Pokazywanie postów oznaczonych etykietą impreza. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą impreza. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 27 września 2010

Se-Ma-For Festiwal // Scary Puppets (ten najlepszy)

Wczoraj miałem napisać o najfajniejszej krótkometrażówce jaką miałem okazję obejrzeć podczas piątkowego pokazu Scary Puppets na Se-Ma-For Festiwal, ale oczywiście mi zeszło i zapomniałem. Także nadrabiam!


Najlepszym w moich oczach okazał się prawie półgodzinny fiński quasi horror "Elukka" ("Animal"). Jest to historia ojca i syna, którym przyszło żyć we wiosce nawiedzanej każdego wieczoru przez złe moce i atakowanej przez wilkołaka. Po stracie kolejnej owcy ojciec postanawia zapolować na potwora, co kończy się tym, że zostaje przez niego ugryziony. Ta lekarka, którą możecie zobaczyć powyżej to obiekt jego westchnień, ale też i źródło jego dalszych kłopotów. Tej samej nocy, kiedy zostaje on ugryziony, pani doktor potrąca jego syn, który poszedł łapać zbłąkaną owcę. W wyniku pomyłki mózg dziecka zostaje zamieniony z mózgiem zwierzęcia. Te nieoczekiwane przemiany będą źródłem masy zabawnych gagów.

"Animal" to komedio-horror pełną gębą. Mamy oczywiście masę rekwizytów charakterystycznych dla kina grozy. Ciemny las, wilkołaka, dziwną, złowrogą roślinność, a także eksperymenty naukowe, wzięte jakby z chorego snu doktora Frankensteina.

W mojej opinii to także najlepiej animowany film wieczornego pokazu. Większość produkcji ocierała się w znaczny sposób o pełne entuzjazmu amatorstwo. Natomiast ta fińska produkcja to w pełni profesjonalny film, gdzie możemy podziwiać nie tylko płynnie poruszające się i świetne wyglądające lalki (z kapitalną i przezabawną mimiką), ale również i pełne ruchomych elementów dalsze plany. Zresztą najlepiej przekonać się samemu. Tatu Pohjavirta na swoim kanale Vimeo umieścił "Animala", także nic nie stoi na przeszkodzie żebyście w domowym zaciszu zapoznali się z tą kapitalną animacją. Gorąco polecam!


sobota, 25 września 2010

Se-Ma-For Festiwal // Duży Se-Ma-For + Maska + Scary Puppets

W Łodzi, od czwartku do niedzieli, odbywa się pierwszy Se-Ma-For Film Festival. Impreza z okazji 100-lecie filmu lalkowego jest praktycznie w całości poświęcona właśnie tego typu animacji. Kamila wybrała 4 pokazy, ale wszyło, że poszliśmy tylko na 3 (z czego jeden całkowicie inny, niż zamierzaliśmy). Każdy był na swój sposób bardzo dobry i zapewnił dobrej rozrywki.


Pierwszym punktem programu był Duży Se-Ma-For 2, czyli wybór krótkometrażówek skierowanych dla starszego widza (a dokładniej druga część tego wyboru). Otwierająca animacja poddała to jednak w wątpliwość. "Ptak nie ptak" o kanarku, który chciał żyć na wolności, był przynajmniej wg mnie, wybitnie dla dzieci. Ale nie tylko z powodu złego doboru nie przypadł mi do gustu. Był strasznie naiwny, podłożone głosy były bardziej niż drażniące i chyba sam pomysł został kiepsko wykorzystany. "Dowcipy z brodą" tego samego reżysera, Edwarda Sturlisa, były znacznie lepsze. Na całość składało się kilka miniaturek - były zabawne i nawet zaskakujące. Przynajmniej dla mnie te dowcipy brody nie miały. Średnio mi podeszło również "W 10 minut dookoła świata", które przedstawiało typowe scenki z kilku wybranych krajów. Straszny banał, chociaż pomysł i sposób animacji - postaci, przedmioty i dalszy plan wykonane były z literek i figur geometrycznych - robił wrażenie. Reszta animacji wyświetlanych w tym bloku była o wiele lepsza.

"Człowiek i Anioł" o aniele stróżu, który odciągając swojego podopiecznego od kolejnych używek sam im uległ, urzekał zabawnymi lalkami, lekkim humorem i morałem. "Ostrożność" na podstawie Gałczyńskiego to nic innego jak Teatrzyk Zielona Gęś, z twistem i charakterystycznym humorem. "Uwaga diabeł!" to chyba najzabawniejszy z tego zestawu krótki metraż. Wyraźnie podzielony na dwie części, co w sumie można odebrać jako wadę, bo żeby akcja się rozwinęła trzeba chwilę poczekać. W pierwszej połowie mamy pokaz magika, którego z zafascynowaniem obserwuje widownia (tutaj moim zdaniem były najzabawniejsze lalki ze wszystkich oglądanych wczoraj filmach), w drugiej szaleństwa diabełka, którego ów magik powołał do życia. Sporo świetnych pomysłów, zabawne gagi i co najważniejsze - czuć było magię z tej miniatury. Kolejnym bardzo zabawnym dziełem byli "Hydraulicy" - dramat życiowy prosto z PRL-u. Ekipa majstrów próbuje naprawić przeciek, a dewastuje cały blok. "Hydraulicy" przypomnieli mi o genialnym filmie "Pieczone gołąbki" Tadeusza Chmielewskiego. Tu i tu, bumelancka ekipa, która w nosie ma własność innych ludzi, doprowadza swoją "pracą" do kolejnych awarii. Brakowało tylko poety. Najlepszym natomiast filmem na tym pokazie był bezapelacyjnie "Worek". Interesująca animacja, świetne pomysły i cholernie mądry przekaz. To jedna z najbardziej oryginalnych miniaturek robionych metodą poklatkową jaką widziałem. Animowano przedmioty codziennego użytku nadając im czasami niecodzienne role. Podczas walki worka z parasolem śmiała się cała sala. Zawsze po obejrzeniu takich cudeniek mam ochotę kupić zestaw DVD z tymi wszystkimi kapitalnymi animacjami, by cieszyć się nimi kiedy tylko mam ochotę.

Na koniec, bo też jako ostatni leciał, zostawiłem sobie najnowszego "Danny Boya" Marka Skrobeckiego. Historia chłopaka, który wyróżnia się spośród bezmózgiego tłumu, zakochuje się i postanawia dostosować do reszty. Świetna metafora ogłupionego społeczeństwa, niepokojąca i lekko nieprzyjemna atmosfera samotnego i niezwykle smutnego człowieka, podszyta czarnym humorem. No i dobra animacja. Do tego ta ballada zawsze na mnie dziwnie działa i cholernie wzrusza.


Następna w programie była łódzka premiera "Maski" Braci Quay (dwie wcześniejsze były w Londynie i Poznaniu). Zrobiona na zamówienie Instytutu Kultury Polskiej w Londynie i Instytutu Adama Mickiewicza adaptacja prozy Stanisława Lema, kręcona w łódzkim studiu Se-Ma-Fora była najbardziej wymagającym i nieprzyjemnym, a jednocześnie hipnotycznym, wciągającym i intrygującym filmem jaki wczoraj oglądałem. Swoją atmosferą grozy, gęstym klimatem i nieprzystępnymi, obrzydliwymi wręcz lalkami była nawet trochę odpychająca. Surowy głos Magdaleny Cieleckiej, która w teatralny sposób, jakby do taktu, czytała kwestie tylko to potęgował. A jednak nie sposób było się od "Maski" oderwać. A po 25 minutach, gdy seans się zakończył, byłem zadowolony. Mnie się ten film bardzo podobał. To moje drugie spotkanie z twórczością Quay'ów, pierwszy raz miałem z ich pracą do czynienia w filmie "Frida" Julie Taymor, ale o tym dowiedziałem się później tego wieczoru i przed pokazem "Maski" nie wiedziałem czego się spodziewać. Trochę zmieszany byłem lichymi oklaskami. Publiczności chyba się takie ciężkie klimaty nie do końca spodobały, spora ilość osób opuściła salę zaraz po napisach, nie zostając na planowej dyskusji Marcina Giżyckiego, Kuby Mikurdy i Adriany Prodeus dotyczącej Quay'ów i książki - wywiadu rzeki z tymi reżyserami. A akurat ona, dla mnie, totalnego laika w temacie, była cholernie ciekawa i z pewnością wczorajszy wypad na ten festiwal byłby niepełny gdybym ją ominął. Na sali był też prezes wytwórni - Zbigniew Żmudzki, który opowiedział trochę o Quay'ach i "Masce". W sumie też pierwszy raz byłem świadkiem tak rzeczowej rozmowy, całkowicie obeznanych w temacie osób. Nawet w programach telewizyjnych nie spotykam się z równie interesującą, pełną anegdot i informacji dyskusji.

Trzecim i dla mnie chyba najważniejszym, punktem wczorajszego wieczoru był przegląd horrorów lalkowych "Scary Puppets". Oczywiście tutaj też przyszła masa przypadkowych ludzi, która nie wiem czego się spodziewała, chyba kolejnej "Piły". Rozmawiali, śmiali się, dyszeli znudzeni i wpierdzielali śmierdzący popcorn. Na szczęście w czasie przerwy, zdegustowani opuścili salę i na najlepszym filmie wieczoru zostaliśmy bez tych "uniemilaczy". Jak to bywa z horrorami, część prezentowanego materiału była w moim odczuciu crapem, ale jeżeli ktoś się interesuje tym gatunkiem to musi się z tym stykać. I tak nie podobały mi się "Hellraiser" i "Hello, I Am Legend!" - animacje poklatkowe zrobione za pomocą klocków Lego. Twórcy tego pierwszego mieli po 17 lat, także należą im się gratulacje i brawa, ale mnie osobiście to całe odgrywanie filmów za pomocą Lego bawi jedynie w Lego Star Wars. Poza tym oba nie były przystosowane do kinowego wyświetlania i usłyszeć w nich dialogi to była wielka sztuka. Miniaturki z Fangoria TV: "Meeting at the Cementary" i "Hell's Kitchen" były sympatyczne, ale to 10-sekundówki, także nie ma co się nad tym rozwodzić. Zaprezentowano jeszcze dwie animacje tego samego autora. Świąteczne i makabryczne "The Ornament" oraz przewrotne love story "Hanged". O nich można powiedzieć ciut więcej. Były zabawne, dosadne i co najlepsze - utrzymane w stylistyce "Opowieści z krypty".

Były też trzy produkcje prosto z Japonii: "Chainsaw Maid", "Bloody Date" i "The Bath". We wszystkich laleczki były robione z plasteliny. Dwie pierwsze wyszły spod ręki Takena Nagao i chyba spotkały się z największym odzewem ze strony publiczności, a także w porównaniu z innymi prezentowanymi filmami, z burzą braw. Jak zauważyła moja Kamila nie wybijały się oryginalnością, grały na utartych schematach, ale zombie, flaki w stylu "Martwicy mózgu" oraz mimika plastelinowych postaci jest tym co się ludziom podoba. Zresztą mnie również, bo oba uważam w swoim gatunku za zajebiste. "The Bath" to dzieło jednej osoby i trzeba przyznać, że udane. Katsuya Matsuyama opowiedział o facecie, który ma brać kąpiel, z tym że czuje, że coś jest nie tak. Niepokój i paranoja, dość znamienne dla japońskich horrorów, w plastelinowym wydaniu. Wszystkie trzy shorty to gwarantowana kupa śmiechu.

Na sali było trzech reżyserów, których filmy wyświetlano w czasie pokazu: Brytyjczycy Benjamin Oke i Glenn Taunton oraz Włoch Santiago Calonga. Pierwszy prezentowany film Oke'a "Stalker From the Cornfield" był jednym z niewielu stricte horrorów, z czystą atmosferą grozy. I skłamałbym, gdybym powiedział, że mi się nie podobał. Trochę słabiej wypadło jego "Heavens Rejected - Chapeter 2", którego nie dość że nie zrozumiałem, to jakoś mnie swoim klimatem torture-porn trochę wynudziło. Natomiast filmy Calonga i Tauntona ("Mauricy in Insomnia" i "Haunt") mnie nie zachwyciły - ot takie tam niewyróżniające się krótkometrażówki. "Haunt" też blisko było do czystego horroru, ale położono go w moich oczach kradnąc muzykę od Akiry Yamaoki.

Nie podobały mi się dwa filmy. Czeski "Automat" i jedyny polski przedstawiciel w tym przeglądzie "Anunnaki" (który od strony technicznej wypadał chyba najlepiej, to nie urzekł mnie w żaden sposób historia). Intrygująco natomiast zaczynał się "Sunday" - połączenie filmu aktorskiego i animacji poklatkowej właśnie. Niestety banalne zakończenie zabiło w moich oczach tajemniczy początek, który mógłby się przerodzić w świetny horror. Za to przypadł mi do gustu short, który przyszedł aż z Nowej Zelandii. "Innocence" opowiada o dziewczynce, którą napadają do spółki potwory z szafy i spod łóżka. Takie surrealistyczne monster movie w klimatach Tsukamoto.

Znalazły się w zestawie dwie ekranizacje klasyków: Poego i Lovecrafta. Po cichu liczyłem też na jakiegoś kingowego Dollara, chociażby to rosyjskie "Pole bitwy", ale się nie doczekałem. W sumie ciężko nazwać "Concerning Brow Jenkin" za ekranizację opowiadania "Snów z domu wiedźmy" Loviego. To raczej samo przedstawienie postaci Jenkinsa, który wyglądał zresztą identycznie jak ten z wersji Stuarta Gordona. Muszę przyznać Kamili rację, to całkowicie zmarnowany potencjał jeżeli chodzi o tą postać. Za to turecki "Czarny kot" to już adaptacja pełną gębą - do tego najbardziej klimatyczny horror na tym pokazie.

O najlepszym moim zdaniem filmie z pokazu Scary Puppets napiszę jutro. Za to na pocieszenie możecie obśmiać się przy shorcie Nagao:

niedziela, 3 maja 2009

Setny wpis

Jeżeli nie udałoby mi się dzisiaj wrócić z wpisem, to nie wróciłbym do pisania bloga chyba w ogóle. Albo może i bym wrócił, ale we wakacje. Albo i po. Wszystkim, którzy tutaj zaglądali, pytali się co jest grane i namawiali na notkę chciałbym podziękować. Obiecałem sobie, że mimo nawału przyjemności i obowiązków znajdę czas, będę wrzucał jak najczęściej się da i pokończę te zaległe teksty, co leżą rozbebłane jeszcze od stycznia. Bo życie bez blogowania jest liche.

Zacznę od zeszłej soboty, bo akurat był to jeden z ciekawszych (w pozytywnym słowa znaczeniu) dni ostatnimi czasy. Najpierw na 16 byliśmy z Kamilą na poplitowsko-komiksowym spotkaniu w ŁDKu (serdecznie cię Rafale przepraszam, że tak nakręciłem z tą imprezą, ale w domu miałem prawdziwy kocioł i już nie zdążyłem cię powiadomić, że się jednak wybieram). W spotkaniu uczestniczyli Szymon Holcman i Michał Śledziński , a prowadził Piotr Kasiński. Na sali raptem kilka osób i mam wrażenie, że powodem tego był tak dość mocno wydumany temat. "Od PRL do III RP – obrazy przełomu w komiksie" i mnie trochę nastraszyło. Żadnego komiksu narysowanego w tamtym czasie nie znam. Taki traktującego o tych wydarzeniach czytałem aż jeden. Nie miałem bladego pojęcia o czym będzie dyskusja. Obawiałem się, że albo będzie nudno, albo będzie nieciekawie, albo jedno i drugie. Niepotrzebnie. Było naprawdę przyjemnie. Śledziu i Kasiński opowiadali o historii i realiach jakie panowały w latach 90tych, Holcman wyjaśnił mi różnicę między komiksową Polską, a komiksową Francją. Dowiedziałem się dlaczego niewiele na polskiej scenie jest duetów i czemu nie szuka się wsparcia w znanych nazwiskach. Wiem dlaczego nie ma już Produktu, czemu nagle, po trzech numerach zniknął Azbest i co dalej z BoW. Zadałem kilka pytań Michałowi co do jego przyszłych planów i cieszę się szczerze informacją, że może kiedyś wyjdzie wznowienie Fido i Mela. Było miło i przyjemnie, ale tak naprawdę do żadnych wniosków nie doszliśmy. Bardzo żałuję, że nie wypracowaliśmy odpowiedzi na najważniejsze (w moim mniemaniu) pytanie - dlaczego po '89 nagle komiks polski popadł w taką stagnację, że omal nie zszedł całkowicie? A może to i dobrze, że uczestniczący w dyskusji zdryfowali od tematu, bo te wszystkie dygresje zawsze są w tym wszystkim najfajniejsze. Nie wiem jak inni, ale mnie się podobało bardzo, w sumie to pierwsze takie komiksowe spotkanie (poza MFK), na którym udało mi się być i zaliczam to je do jak najbardziej udanych. Poznałem Piotra Świderka od rysunki.bardzofajny.net, zebrałem autografy od Śledzia (i nawet się cieszę z tego, że mi nie pomazał pierwszego numeru Produktu, o którym mi się zapomniało) i spędziłem mile półtorej godziny.


Po Poplicie, po zakupach i jedzeniu pojechaliśmy do kina Charlie na 3. część konkursu 6 Międzynarodowego Festiwalu Animacji Reanimacja i obejrzeliśmy kilka mniej lub bardziej fajnych krótkometrażówek. Wzięliśmy też udział w głosowaniu publiczności, mimo iż widzieliśmy tylko 1/4 konkursowych miniaturek, to się opłaciło. Kamila wygrała DVD z jakimś dokumentem i książkę "Polski Film Animowany", na którą sobie już wcześniej ostrzyłem zęby. A co do filmów to było naprawdę różnie. Najpierw były polskie "Bird's song" i "Mr. F". Ten pierwszy był inspirowany kaligrafią japońską i swoją prostą czernią i bielą po prostu urzekał. Klimatyczny i niepokojący - zdobył sobie głos Kamili. "Mr. F" to natomiast humorystyczna opowiastka w dość ładnym 3D, która irytowała bełkocząco-bzyczącym dubbingiem. Mnie zachwyciły: "Mr. Wire Nostalgia" (tan z kolei zdobył mój głos; wzruszył mnie swoją historią i z tych które dane mi było obejrzeć wydał mi się najładniejszy), "Man is the Only Bird that Carries his Own Cage" i "She Who Measures" (oba świetnie zrobione, niepokojące i z mocną wymową). Ubawiłem się setnie przy "The Control Master" i "Dialogues". Całkiem sympatyczne i miłe dla oka okazały się miłosne opowiastki: "Escale", "The Yellow Envelope" i "Love Recipe". Jedną wielką męczarnią były prawie dwudziestominutowe "The Kitchen Dimensions", które swoim surrealistycznym wizjami, psychodelicznym klimatem i nużącą muzyką zmusił mnie w połowie do wyjścia do bufetu. Największym nieporozumieniem jednak jest dla mnie wyróżnienie dla "Chicken Stew", które było jedynie dość zabawne.
Za rok będę chciał załapać się na wszystkie konkursy, bo tym razem to było tak trochę na spróbowanie. Jak się da to również na jakieś inne seanse, bo atrakcji masa i jak sądzę zabawa przednia. Poza tym możliwość oglądania animacji (formy którą darzę jakimś szczególnym uczuciem) na wielkim ekranie przewyższa YouTube i mój monitor pod każdym względem. A właśnie, na YT udało mi się znaleźć na razie tylko cztery, z czego trzy pierwsze naprawdę warto obejrzeć. Postaram się w najbliższym czasie wyszperać resztę (też te z reszty pokazów konkursowych).

"She Who Measures"



"The Control Master"



"Dialogues"



"The Yellow Envelope"