"Banshee (z gaelickiego beansi), najbardziej znana istota nadprzyrodzona Irlandii, to zwiastunka śmierci nawiedzająca stare rody irlandzkie czystej krwi. Banshee pojawia się nocą pod oknami rodzinnego domu człowieka, który ma umrzeć. Płacze i zawodzi głosem niewątpliwie kobiecym, ale język, jakim się posługuje, jest nikomu nieznany Czasami przychodzi przez kilka nocy z rzędu, zanim ktokolwiek umrze, a zapowiedź śmierci może dotyczyć osoby znajdującej się daleko od domu. niekiedy nawet za granicą. Znane są przypadki, kiedy członkowie starych rodzin irlandzkich umierali tysiące kilometrów od kraju, na przykład w Kanadzie lub Australii, a w tym samym czasie koło ich domu rodzinnego w Irlandii rozlegało się zawodzenie zwiastujące śmierć.Banshee Ukazuje się czasem pod postacią pięknej młodej kobiety ubranej w wytworny strój, na przykład w szarą narzutkę na zielonej sukni, jakie noszono w średniowieczu, kiedy indziej zaś pod postacią zgrzybiałej, przygarbionej staruchy spowitej w śmiertelny całun. I w jednym i w drugim przypadku ma jednak długie, powiewne włosy i oczy zaczerwienione od nieustannego płaczu. Jak głosi tradycja, banshee jest istotą drażliwą i płochliwą, jeśli się obrazi, może odejść i powrócić dopiero w następnym pokoleniu. Niektóre rodziny irlandzkie wierzą, że ich banshee to duch przodka sprzed kilkuset lat, który został wyznaczony na zwiastuna śmierci.Banshee występuje także w legendach szkockich pod nazwą praczki (bean-nighe). Ukazuje się nad brzegami szkockich rzek, w których pierze zakrwawione ubrania ludzi mających niebawem umrzeć. Szkoci wierzą, że bean-nighe to duch kobiety, która zmarła w połogu. Według niektórych relacji zjawę tę cechuje wyjątkowa brzydota - brakuje jej jednego nozdrza, ma duże wystające zęby oraz obwisłe piersi.Szkockie i irlandzkie duchy tego gatunku przedstawia Elliott O'Donnell w książce The Banshee (1907). Obok ich wyczerpującej charakterystyki, w pracy tej można znaleźć wiele niezwykłych opowieści o ich pojawianiu się różnych częściach świata."
niedziela, 12 kwietnia 2015
Wsi spokojna, wsi wesoła
środa, 18 listopada 2009
Hamlet na Harley'u


Druga sprawa to związek Gemmy i Claya. W jednym z odcinków pierwszego sezonu, dość dobitnie zasugerowano widzowi, że za śmierć starego Teller odpowiedzialny jest jego towarzysz broni, współtwórca Synów Anarchii - Clay. Można również odnieść wrażenie, że matka Jaxa doskonale o tym wiedziała i miała z nim romans (chociaż w dramacie Szekspira nie jest to powiedziane wprost). Także szybko zmieniająca męża Tellerowa jest lubującą się w przepychu Królową Gertrudą. Oprócz tej czwórki i inni bohaterowie "Sons of Anarchy" są skonstruowani na podobieństwo tych z szekspirowskiego dramatu. Ukochana Jaxa - Tara, pasuje mi idealnie na Ofelię. Może i charaktery zupełnie inne, ale jedna i druga, to miłość z lat młodzieńczych, która przeszkadzała otoczeniu Księcia. Służalczy wobec Claya Tig wydaje się być odpowiednikiem knującego Poloniusza, a Piney współczesną wersją Horacego - nie jest może najserdeczniejszym przyjacielem Jaxa, ale często służy mu radą i widzi w nim przyszłość klubu. Zdecydowanie trudniej dopasować mi kogoś pod Laertesa, Rozenkranca czy Gildensterna. Za tych dwóch ostatnich można uważać zapatrzonych w Claya Juice'a i Opiego, ale z drugiej strony porywczość Opiego i fakt, że w pewien sposób zaczyna on zastępować Tiga wskazywałoby na Laeresa. Za to Szeryf Hale, z racji nastawienia wobec motocyklistów, Charming i życia, oraz współpracy, jakiej w pewnym momencie dopuszcza się z Jaxem, wydaje się być Fortynbrasem.

Także mamy ducha, postaci o podobnej historii i roli do odegrania co ich hamletowscy odpowiednicy, mamy też walkę o władzę, a i najprawdopodobnie dojdzie motyw zemsty Jaxa. Tyle, że "Hamlet" to tylko podwaliny pod świetną historię i dobre scenariusze. W zeszłym roku pisałem, że "Sons of Anarchy" to taka małomiasteczkowa "Rodzina Soprano", co po tych kilku odcinkach wydawało mi się słusznym porównaniem. Jednak dynamika, spora ilość akcji i prąca do przodu fabuła bardziej przypomina "The Shield", w którym Kurt Sutter również maczał palce. "Sons of Anarchy" to kapitalny serial, z akcją, (momentami wulgarnym) humorem i dramatem w idealnych proporcjach. Drugi sezon zbliża się teraz do końca, także zachęcam tych, którzy jeszcze się z produkcją nie zaznajomili. Macie dwa tygodnie do finału. Zdążycie nadrobić!
wtorek, 27 stycznia 2009
Samuraje po raz pierwszy







Jest kilka innych pozycji, które w mniejszy lub większy sposób dotykają tematyki samurajskiej i które miałem przyjemność (bądź nie) obejrzeć. Może zrobią drugi sezon "Shigurui", może coś mi się przypomni, może obejrzę coś jeszcze. Może samuraje będą na flcl po raz drugi.
piątek, 9 stycznia 2009
Retro short #3


Sam Phaeton to chlubna postać wśród anonimowych antagonistów. Nie dość, że despotyczny, opętany chęcią mordu przywódca, z przeszłością której może się wstydzić, to jeszcze całkowicie rzeczywisty i pozbawiony jakiegokolwiek komizmu (bo dość często z tych złych w serialach Amerykanie robili sobie delikatnie mówiąc jaja). Zresztą dążenie do dominacji, hasła o wyższości rasy i budowa społeczeństwa Neosapiens przypominają Trzecią Rzeszę Niemiecką i teraz robiąc małe rozeznanie w temacie wyczytałem, że twórcy nie ukrywają, że chcieli żeby serialowa rzeczywistość przypominała tą z II WŚ.

Serial liczy dwa sezony. Pierwszy liczy 13 odcinków, drugi jest trzykrotnie dłuższy. Kończy się to tak, że można mówić o zamkniętej historii. Ziemia zostaje wyzwolona, Neosapiens pokonani, ale zostawiono sobie otwartą furtkę do ewentualnej kontynuacji. Na horyzoncie pojawia się trzecia, tym razem obca rasa. Kolejny sezon (a jeszcze lepszym rozwiązaniem byłby pełnometrażowy film) mógł przynieść naprawdę dużo emocji. "Exosquad" jest całkiem nieźle dostępny. Można go znaleźć w sieci p2p, serwisach pokroju YT czy obejrzeć na Hulu (o ile się mieszka w USA). Coś co było świetne, gdy oglądało się to ponad dekadę temu nie zawsze wytrzymuje próbę czasu, więc nikogo nie namawiam. Może kogoś tym wpisem zachęcę i przytaknie mi później, że ta produkcja jest ponadczasowo dobra.
poniedziałek, 10 listopada 2008
Retro short #2
wtorek, 4 listopada 2008
Wojny Klonów



Drugi, ostatni, ale przy tym najpoważniejszy zarzut to słaba animacja. Sądziłem, że jeżeli coś idzie do kina to grafika będzie stała na trochę wyższym poziomie niż to co puszczą w telewizji. Okazało się, że jednak byłem w błędzie. Animacji nie podkręcili ani trochę albo zrobili to tak nieznacznie, że nie da się tego zauważyć. Statyczne, rozmyte tła i niedorobione tekstury wręcz odrzucają. O ile w serialu może takie coś funkcjonować, to jednak przy filmie wchodzącym do dystrybucji kinowej z etykietą "Gwiezdne Wojny" odrzuca. Przy modelach postaci również ochów i achów nie będzie. Momentami ta kanciastość wygląda po prostu źle, ale idzie się przyzwyczaić (chociaż patrząc na takiego Anakina widzę gębę Matta Damona i jest mi jakoś dziwnie).
Skoro wymieniłem już minusy to przejdę do plusów. Dla mnie to przede wszystkim muzyka! W końcu postęp i zamiast Williamsa, zatrudnili robiącego głównie w serialach Kevina Kinera. Ścieżka dźwiękowa jest fantastyczna. Tym większe zaskoczenie, bo w sieci masa negatywnych głosów dotyczyła głównie braku Williamsa. Kiner zrobił coś świeżego, lekkiego, a przy tym dynamicznego, a i odpowiednio nastrojowego kiedy trzeba. Orientalne dźwięki łączą się z wariacjami klasycznych melodii. Już od kilku dni katuję soundtrack i cieszę ucho tymi wpadającymi w ucho dźwiękami. Kolejnym plusem jest duży faktor rozrywkowy. Przy tym filmie się odpoczywa. Masa akcji, sporo humoru (którego dostarczają tym razem metalowi żołnierze Separatystów), pojedynki na miecze, efektowne walki i w zasadzie brak przestojów - non stop coś się dzieje. Te ponad półtorej godziny spędza się naprawdę przyjemnie i nie można odmówić "Wojnom Klonów" jednego - bawią.

piątek, 17 października 2008
Piraci z Roanapur II

Należy zaznaczyć, że serial dość mocno zmienił swoje oblicze. Ewoluował w stronę, która podoba mi się zdecydowanie bardziej i wydaje się sensowniej poprowadzony. O ile poprzedni sezon porównałem do kina kopanego i strzelanego, znanego mi dobrze z ery VHSów, to w przypadku "Second Barrage" już nie mogę się o to pokusić. Opowieść jest poważniejsza, ma głębszy charakter i znacznie bardziej rozbudowano psychologię postaci. Fabuła nie ogranicza się jedynie do wystrzelania sobie drogi wśród hordy przeciwników. Zresztą i samego strzelania jest mniej. I tym razem nie dostajemy jednej osi fabuły, ale trzy odrębne historie.


Druga odsłona "Black Lagoon" to opowieść o przemocy. Pokazuje jak oddziałuje ona na psychikę człowieka, co tworzy, jakie potrafi przyjmować formy, jakie powoduje implikacje. Pokazano jak miasto zła połyka, przemiela i wypluwa. Pokazano, że ono zawsze wygrywa, że nie można z niego uciec, a jedyne co spotka tam człowieka to zatracenie. Mogę polecić z czystym sumieniem. Chociaż to nadal nie jest to rzecz na poziomie "Cowboy Bebopa" to jednak warta odhaczenia.
poniedziałek, 13 października 2008
Kolejna odsłona barbarzyńcy

Scenariusz pilota przypomina kiepską sesję RPG. Obszczana mordowania, ekipa łotrzyków (jeden koniecznie z hakiem zamiast ręki) szuka głównego bohatera. Po kilku problemach, w znacznie mniejszym składzie zabierają go do swojego pracodawcy, gdzie dowiadujemy się jakie zadanie czeka na bohatera. Ciężka podróż, oswobodzenie niewiasty z drewnianych łap potwora, dotarcie do celu, pojedynek z czarownikiem i zdobycie skarbu. Wszystko do bólu przewidywalne, ale i do bólu śmieszne. Zarykiwałem się na głos, a i komentarze w stylu "On naprawdę to zrobił!" również były obecne (a normalnie raczej nie mówię do siebie). Niewyszukany humor bije z każdej klatki, a kilka scen (jak np. ta w której Korgoth sika) to autentyczne perełki. Kreskówka jest obleśna, brutalna, wulgarna, krwawa i przy okazji cholernie miodna. Zawsze chciałem coś takiego obejrzeć i szkoda, że nie powstały kolejne odcinki. Byłbym wiernym fanem.
Poniżej wrzucam całość podzieloną na trzy części:
piątek, 19 września 2008
Koniec lata w odcinkach





Dodam, że serial jest utrzymany w konwencji w jakiej kręcono "Rodzinę Soprano", czyli niby poważne tematy, ale w tym przemyca się sporo humoru. Tematycznie jest jednak zupełenie różnie. O ile "Rodzina Soprano" opowiadał o życiu na przedmieściach i całym tym rozkładzie klasy średniej, tak wydaje się, że "Sons of Anarchy" traktują o życiu w małym miasteczku i problemach, które mogą dręczyć małą, zamkniętą społeczność wyznającą zupełnie inne wartości niż reszta społeczeństwa (i włoska mafia, która też była w pewien sposób małą, zamkniętą społecznością o odmiennych wartościach co reszta społeczeństwa). Oczywiście nie jest to TA skala i TEN poziom co u Davida Chase'a, ale nie jest jakoś dużo gorzej. To dobrze zapowiadający się serial i sądzę, że twórcy mając tak dobre wzorce raczej podołają i stworzą coś ciekawego. Potencjał wydaje się naprawdę duży.

czwartek, 11 września 2008
Retro short #1

"Starcom: The U.S. Space Force" 13-odcinkowa seria z roku 1987, w Polsce znane pod nazwą "Starcom – Kosmiczne Siły Zbrojne Stanów Zjednoczonych". Emitowała to w 1992 roku dwójka w paśmie popołudniowych kreskówek, w tym samym, w którym puszczano "Batmana" czy "Wojownicze Żółwie Ninja". "Starcom" zaczynał jako linia zabawek. Powstał w 1986 roku w firmie Coleco. W tym przypadku serialu nie tworzono na fali popularności pojazdów i figurek, miał raczej służyć jako dodatkowa promocja, zachęta do ich zakupu. Co ciekawe powstawał on pod okiem i z pomocą urzędu Young Astronaut Council (nie mam pojęcia jak to się tłumaczy na polski) i miał zainteresować młode umysły programem kosmicznym NASA. "Starcom" w Stanach nie chwycił i produkcję zakończono po pierwszym, w zasadzie próbnym sezonie. Później serial trafił do Europy i Azji, a zabawki od upadającego Coleco przejął Mattel. Tyle historii.

czwartek, 14 sierpnia 2008
Skradziony pilot

To wszystko brzmi trochę debilnie, ale jest okej. Łyka się to niezwykle łatwo.Temat, czyli te mało wiarygodne teorie również wydaje się fajny, daje spore pole do popisu. Zapowiadany półgębkiem globalny spisek, może wyjść fajnie. Jednak serial wydaje się być nijaki. Możliwe, że z powodu aktorów, bo żaden z nich nie stworzył przyciągającej czy pociągającej kreacji. Całość wydaje się również z lekka pozbawiona klimatu i sporo tu zrzynania z innych produkcji. Na pierwszy plan wybija się podobieństwo do "Z Archiwum X" i "Czynnika PSI". Widać również inspiracje "Celą", "Odmiennymi stanami świadomości" i jakiegoś serialu o ufokach, którego tytułu nie pamiętam.
Nie tracę nadziei. "Zagubieni" również z początku wydawali się kolejnym serialem o rozbitkach, kręconym tym razem dla odmiany na prawdziwej wyspie, gdzie w dżungli poluje wielka małpa jakie dinozaury albo i same rośliny są mordercze. Może i tym razem Abrams i spółka zafundują coś, co z biegiem odcinków rozwinie skrzydła i porwie miliony. A jeżeli nie, to zawsze zostaje do powtórzenia dziewięć sezonów "Z Archiwum X".

Drugi rząd, drugi od lewej. Normalnie Ingo (pozdrawiam jak czytasz)! Tutaj taki z lekka smutny, ale jak się go ogląda w serialu to nie raz przychodziło mi na myśl to podobieństwo.
sobota, 5 lipca 2008
Lament paranoików


piątek, 6 czerwca 2008
Pierwsze polowanie

Po tragicznej śmierci swojej żony Mary, John nie potrafi się otrząsnąć. Wiedząc, że jej śmierć nie była wypadkiem, próbuje dociec prawdy, ale wszędzie spotyka się z niezrozumieniem i pukaniem w głowę. Nikt nie wierzy mu, że Mary spłonęła pod sufitem do którego została przyczepiona przez nieznaną siłę. W końcu na jego drodze staje Missouri, medium, które naprowadza go na ślad demona i otwiera oczy na ten drugi świat, z którego istnienia sobie wcześniej nie zdawał sprawy. Missouri popycha Johna do działania, wysyła go z zębem nieznanej bestii do Fletchera Gabela, faceta, który ma ponoć wiedzieć wszystko i być mentorem niejednego Łowcy. To właśnie od niego dostaje dziennik, który z biegiem lat stał się kroniką niesamowitych polowań i skarbnicą wiedzy dla jego dzieci. Śladem Johna podąża Łowca, który ratuje mu skórę przed piekielnym ogarem i pokazuje Zajazd Harvellów. Poznajemy Ellen, która będzie urozmaicać nam drugi sezon, wspomniana jest Jo, a także jeszcze żyjący pan Harvell i kilku innych kolegów po fachu. To właśnie przed tym zajazdem Winchester zabija swojego pierwszego potwora i tak się nieszczęśliwie składa, że robi to na oczach malutkiego Deana. Następnie, Łowca zabiera go z wizytą do pewnego księdza, który potrafi kontaktować się z zaświatami, ale połączenie z Mary zostaje bardzo szybko zerwane. John szukając mordercy Mary, przechodzi szkolenie z zakresu walki z niesamowitościami i samemu pakuje się w konflikt, którego nie jest w stanie ogarnąć.
"Supernatural: Origins" sporo miesza w świecie serialu. Pojawiają się wątpliwości co do śmierci Mary, ale dzięki temu możemy zrozumieć trochę lepiej motywy jakimi kieruje się Winchester. Wychodzi na jaw, że Piekło na długo przed pojawieniem się Ruby opiekowało się rodziną i że plany dotyczące braci są dużo bardziej skomplikowany niż mógłby się wydawać. Ogólnie jednak to ten scenariusz napisany przez Petera Johnsona nie jest niczym specjalnym. Trochę znanych twarzy (Missouri, Ellen), trochę biegania po lasach, trochę polowania i przewracający wszystko do góry nogami ostatni zeszyt, który chyba jest najbardziej klimatyczny i ciekawy ze wszystkich. John ma kilka ciekawszych przemyśleń, jaśniejszych momentów, ale jest płaski i praktycznie pozbawiony charyzmy.
Za rysunki odpowiada Matthew Dow Smith. Jego kreskę bardzo łatwo można pomylić z rysowanymi na kolanie pracami Mike'a Mignolii (facet nawet jakiegoś Hellboya popełnił). Mimo, iż zamysł całkiem niezły, bo takie polowania w pewien sposób przywodzą na myśl śledztwa B.B.P.O. i rzeczywiście mogą się kojarzyć z Mignolą, to jednak wykonanie znacznie słabsze. Smith jest niezłym naśladowcą i na ogół daje radę, ale momentami narysuje coś naprawdę kiepsko (szczególnie udają mu się twarze i postaci). Tak, więc od strony graficznej komiks jest raczej przeciętny.
Dorzucono nam jeszcze jeden short skupiający się trochę bardziej na Deanie i Samie. Klimatem przypomina trochę retrospekcje znane z odcinka świątecznego, jednak nie jest to żaden ekstra bonus. Komiks jest skierowany wyłącznie dla fanów serialu i nie wyobrażam sobie żeby osoba, która przeczytała komiks sięgnęła po coś więcej. Fajna ciekawostka, lekka lektura, ale całkowicie pozbawiona siły jaką ma serial.
Na stronie Multiversum można sobie przejrzeć kilka przykładowych plansz.