środa, 9 września 2009

Kac gigant

Podtrzymuję tradycję pisania o każdym filmie, który obejrzałem w kinie. Dzisiaj tylko bardzo krótka notka. Pewnie, gdybym napisał ją zaraz po seansie to byłaby jakaś bardziej konkretna, tyle że wyjechałem i już taka nie będzie. Jeżeli jeszcze gdzieś ten film w waszej okolicy grają, a nie mieliście przyjemności go obejrzeć to wybierzcie się. Jest zajebisty.

W ciągu ostatnich dwóch lat zacząłem oglądać więcej komedii i robię to chyba z coraz większą ochotą. Jeszcze kilka lat temu nie wybrałbym się na komedię do kina, a w tym jakby nie patrzeć poszedłem dwa raz - zimą na "Opowieści na dobranoc" i niedawno na "Kac Vegas". Do niedawna nie uwierzyłbym, że jakaś komedia może okazać się dla mnie najlepszym filmem lata, zmiatając konkurencję (w tym takich pewniaków [z PG-13] jak "Transformers: Zemsta upadłych", "Terminator: Ocalenie" czy "Wolverine"). A jednak.

Czwórka przyjaciół (a raczej trójka i jeden na doczepkę) jedzie do Las Vegas na wieczór kawalerski. Następnego dnia budzą się w swoim pokoju hotelowym, totalnie skacowani i nie mający bladego pojęcia co się działo. W łazience jest zamknięty tygrys, w szafie znajdują niemowlaka, a co najgorsze zginął im przyszły pan młody, który powinien wracać i przygotowywać się do ślubu. Początkowo traktują to z niemałym lekceważeniem, gdy zaczynają odkrywać co przytrafiło im się w nocy przestaje im być już tak wesoło.


Za to cholernie wesoło jest widzowi. "Kac Vegas" to dla mnie normalnie orgia śmiechu. Gag goni gag, kolejne śmieszne sytuacje wynikają jedna z drugiej. Do tego dochodzą prześmieszne dialogi, a zwięczeniem wszystkiego jest obecność komika Zacha Galifianakisa, który od pierwszej sceny ze swoim udziałem rozbawiał mnie do łez. Stężenie absurdalnych sytuacji jest wysokie. A to kradzież policyjnego radiowozu, a to ślub z prostytutką (w tej roli Heather Graham, która tym razem się nie rozbiera... nie całkowicie), a to wkurzeni skośnoocy gangsterzy, a to Mike Tyson. I ze wszystkiego udaje się im wyplątać - no może nie ze wszystkiego. Humor jest ostry, balansujący na granicy dobrego smaku i momentami chyba ją przekraczający, ale to jest właśnie najlepsze.

Mimo, iż w "Kac Vegas" nie ma tak naprawdę niczego nowego, podobny motyw był chociażby w "Stary, gdzie moja bryka?" mam wrażenie, że wprowadza w gatunek jakiś powiew świeżości. Taki paradoks. Może to dlatego, że nie ma tutaj wyświechtanych twarzy, które atakują nas swoimi dowcipami z co drugiej komedii, a może po prostu dlatego, że reżyser ze scenarzystami pozwolił sobie na zdrową głupawkę? Na pewno wyszło to wszystkim na zdrowie. Na tą chwilę "Kac Vegas" to jeden z najlepszych, tegorocznych filmów, jakie miałem okazję zobaczyć.