poniedziałek, 2 marca 2009

Nudnawe opowieści na dobranoc

Trailer "Opowieści na dobranoc", najnowszego filmu z Adamem Sandlerem, miałem przyjemność obejrzeć w grudniu, przed seansem "Pioruna". Zapowiadało się fajnie. Niczym nie ograniczona dziecięca wyobraźnia połączona z humorem jaki prezentuje Sandler, mogła zrobić z filmu coś naprawdę dobrego i zabawnego. Coś co będzie się podobało dzieciom i dorosłym, którzy zabiorą się z nimi (i mnie, i Kamili, którzy poszli na ten film bez dorosłycha, ale również bez dzeci) - jak z animacjami Dreamworks albo Pixara. Nie spodziewałem się jakiejś ultra śmiesznej komedii, jedynie lekkiego kina, czegoś może podobnego na przykład do "Jumanji". Było bardzo średnio. Po pierwsze wyobraźnia dzieciaków w tym filmie mocno kulała. Po drugie ludzi, którzy dubbingują filmy aktorskie powinni za karę do końca życia zmuszać do oglądania owoców swoich pomysłów i pracy.


Główny bohater, Skeeter Bronson (którego gra Sandler) jest złotą rączką w hotelu, który wiele lat wcześniej został przejętym od jego ojca. Luzak rzucający czerstwe żarty i podkochujący się w córce swojego szefa. Przy tym ma dobre serce i widać, że się chłopak stara. Pewnego dnia siostra prosi go o przysługę. Ma się przez tydzień zaopiekować jej dziećmi. Zgadza się i nawet mu ta opieka nieźle idzie (pociechy przeżyły do samego końca). Kładzie dzieciaki spać i opowiada na dobranoc kiepską bajkę. Jak się później dowiaduje, to co jego siostrzeńcy dopowiedzieli w bajce, dzieje się w rzeczywistości następnego dnia (jak powiedziały, że będzie padał deszcz gum balonowych to Skeetera taki deszcz złapał). Bohater widzi w tym szanse zmiany swojego życia i każdego wieczora próbuje pokierować opowieścią tak, żeby dzięki temu zyskać dla siebie jak najwięcej. Pomysł super, masa możliwości i wszystko zmarnowane.

Pierwszy, spory problem "Opowieści na dobranoc" jest tym co początkowo myślałem, że będzie atutem. Te bajki Skeetera, mimo iż dzieją się w różnych epokach (starożytny Rzym, Dziki Zachód, średniowiecze) są zwyczajnie nudne, niespecjalnie śmieszne i w dużej mierze wszystkie są do siebie podobne. Opierają się na schemacie: Skeeter - wielki bohater walczy z Kendallem (który jest kierownikiem hotelu), zdobywa sławę, uznanie i piękną kobietę. Z każdą kolejną opowieścią na dobranoc pojawiało się u mnie spore rozczarowanie. Fajny pomysł na zrobienie czegoś naprawdę szalonego został totalnie spaprany. Jest do bólu przyziemnie. Mogły być salwy śmiechu, a bardzo często nie było nawet lekkiego uśmiechu pod nosem. Nie znam się na obecnych trendach w kinie dla najmłodszych, ale w epoce Harrego Pottera było tutaj zdecydowanie za mało magii.

Przez cały film miałem uczucie, że poza koncepcją spełniających się opowieści, twórcy nie bardzo wiedzieli co mają w tym filmie zrobić i jak to wszystko poprowadzić. Było wprowadzenie, był happy end, był morał i czarny charakter dostał bęcki, miłość rozkwitła, a i Sandler zatriumfował po obowiązkowym wyścigu. Jednak brakowało płynności i polotu w prowadzeniu fabuły. Część gagów, jak na przykład rzucanie frytkami, była wpleciona całkowicie bez sensu (tak jakby scenarzysta pomyślał sobie, w komediach rzucają się jedzeniem i to jest śmieszne, więc tutaj będzie rzucanie frytkami), a część była tak długa i nieśmieszna (jak ten występ z napuchniętym językiem), że wywoływała uczucie zażenowania. Chyba zdawali sobie sprawę, że dowcip kuleje i starali się "uśmiesznić" ten film na wszystkie możliwe sposoby. Dzięki temu dostajemy takie kuriozum jak świnkę morską ze spojrzeniem niedorozwiniętego Troskliwego Misia. Ale muszę być fair. Było kilka dobrych momentów. Rozśmieszył gdzieś tam dobrze przemycony troll, seksistowski dowcip, nawiązanie postacią Violet (córki hotelowego magnata) do osoby Paris Hilton. Jednak niewiele tego.

Jeszcze tylko krótki akapit narzekania na polski dubbing. O ile wychodzą nam filmy animowane, o tyle filmy aktorskie są dla mnie całkowicie niezjadliwe. Mam wrażenie, że w dużej mierze ten niski faktor "śmieszności" "Opowieści..." spowodowany był właśnie wyrzuceniem oryginalnej ścieżki dialogowej. Sandler gadający głosem Adamczyka to autentyczna żenada. Nie wiem skąd wzięło się przekonanie, że ktoś chce go słuchać. Russell Brand został pozbawiony swojego fantastycznego akcentu i żadna scena z tym, skądinąd dowcipnym gościem, nie była zabawna (podejrzewam, że przyczynili się również do tego tłumacze).

"Opowieści na dobranoc" są zjadliwe, ale mocno rozczarowujące. Aktorzy, którzy normalnie raczej się nie uświadczy w filmach dla dzieci, są dla mnie największym plusem filmu. Radzą sobie nawet nieźle i po prostu fajnie było ich zobaczyć. Da się wysiedzieć te sto minut, ale można sobie puścić taką "Niekończącą się opowieść" albo "Jumanji" i bawić się zdecydowanie lepiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz