niedziela, 10 maja 2009

Wolverine

W tygodniu wybrałem się do kina na "X-Men Geneza: Wolverine" i z przykrością muszę stwierdzić, że nie jest to specjalnie udany film (chociaż zły też nie jest). A szkoda, bo i postaci fajne, i możliwości duże, i aktorzy dobrzy. Niestety, scenariusz moim zdaniem kładzie całość i dość dobrze oddaje prawdę, że co za dużo to niezdrowo.

Zacznę od fabuły, która nie podobała mi się w ogóle. Czytałem "Weapon X" w podstawówce i o ile dobrze pamiętam ta historia była mroczna, brutalna i naprawdę mocna. Wolverine na pewno nie zgłosił się na ochotnika, był tam konkretnym killerem i kipiał furią. Sobie naiwny myślałem, że właśnie ta historia będzie kanwą całej historii, a tego nie ma! W filmie zaserwowali nam historię rosomakowej zemsty na bracie, który zamordował mu narzeczoną i po drodze jakieś pięć minut podśmiechujek z Weapon X. Autentycznie, ja to odebrałem jako żart. Na wszczepienia adamentium poświęcono całe pięć minut i wyglądało to licho. Chciałem obejrzeć origin Wolverina - aspołecznego, sarkastycznego gościa, który jest doskonałym zabójcą, świetnie zdaje sobie z tego sprawę i jest zadowolony z tego co robi. A tutaj wszystko to takie ugrzecznione. Logan nawet specjalnie nie szaleje, ma pazury, ale zamiast nimi kroić i siekać przeciwników, pewnie z racji ograniczeń wiekowych, woli używać ich do wywracania samochodów i otwierania drzwi. Zupełnie niepotrzebnie scenarzysta nawrzucał tylu mutantów. Zamiast kierować się zasadą jakościową, facet poszedł na ilość i tak oto mamy kilkuminutowe, bezsensowne występy, których spokojnie mogłoby nie być. Jest coś na co zwrócił mi uwagę Paweł z motywu drogi. Większość postaci jest przepakowana. Oprócz tego, że mają super cela to potrafią skakać na 4 metry i są superszybcy. Wielki niesmak pozostawia ta pokraka z numerem 11 i naprawdę idiotyczny końcowy pojedynek. To sterowane komputerem nie-wiadomo-co jest największym grzechem filmu. Pojawił się i ludzie na sali (głównie poniżej 20) zaczęli autentycznie chichotać. A poza tym jest mniejszych idiotyzmów - Stryker, który swojemu najlepszemu strzelcowi zapomniał dać jedyną skuteczną amunicję, biegający po ścianach Sabretooth i Gambit, przepakowani do granic możliwości Agent Zero i Deadpool (którzy spokojnie we dwójkę mogliby wybić armię całego afrykańskiego państaw, a nie tylko tych kilku ochroniarzy na których się natknęli), czy Logan szatkujący schody przeciwpożarowe, na które wbiega Gambit (to był chyba jakiś ukłon w stronę kreskówek z Tomem i Jerrym). Nie podobała mi się w dużej mierze muzyka. Harry Gregson-Williams to świetny kompozytor, ale tutaj to co zrobił mnie drażniło i w jakimś tam stopniu przeszkadzało mi w oglądaniu. Odnosiłem wrażenie, że muzyka jest toporna i niedopasowana.


Ale żeby być fair, film mimo tych wad oglądało mi się dobrze. To produkcja z bardzo wysokim faktorem rozrywkowym. Jest od groma widowiskowych akcji i sporo momentów, na których można się zaśmiać. Idąc do kina, również i tego oczekiwałem po tym filmie, więc trzeba być sprawiedliwym - "X-Men Geneza: Wolverine" w tym przypadku spełnił moje oczekiwania w 100%. Fajnie dobrano aktorów i taki Liev Schreiber z miejsca jak się pojawił zystkał sobie moją sympatię. Skubany przyćmił swoją łotrowską charyzmą Jackmana, który był jakiś wyjątkowo grzeczny. Fajne zdjęcia, kolorystyka, charakteryzacja - Blob po prostu rewela! Ukłonów w stronę fanów jest sporo, chociaż wyłapałem znacznie mniej niż np. w takim "X2", a tam one były naprawdę subtelne (migający w telewizorze Hank McCoy czy sygnet Hellfire Club). Całość jest lekką i przyjemną rozrywką, w której mimo wszystko czuć komiksowego, trykociarskiego ducha. Film Hooda to niestety przeciętniak. Niespecjalnie się wyróżnia wśród komiksowych adaptacji, a szkoda, bo Wolverine jest jedną z najciekawszych postaci w uniwersum Marvela i przydałoby mu się coś z prawdziwym wykopem.

I dostałem najgorsze alternatywne zakończenie jakie było możliwe. Miałem idącego drogą Strykera, którego zatrzymuje patrol wojskowy. No chyba, że coś było jeszcze później, ale już nie wysiedziałem. Wyszedłem.

3 komentarze:

  1. Było coś jeszcze później. W moim tekście znajdziesz link. Ale wiem tylko z netu, bo też wyszedłem. ;-)
    O szatkowaniu schodów też miałem wspomnieć - wtedy zacząłem się zastanawiać, czy to nie jest jakaś fanowska parodia puszczona przez pomyłkę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Była jeszcze jedna scena po napisach (bo ta ze Stykerem była w trakcie napisów). A właściwie były 2 wersje. Nam trafiła się ta gorsza - Logan w jakimś barze chleje łiskacza i mówi coś na temat tego, że pije nie po to żeby zapomnieć, tylko żeby sobie przypomnieć. ;)
    A 2 zakończenie było z Deadpoolem, który jak nie trudno się domyślić, przeżył dekapitację i upadek z dużej wysokości. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. To zakończenie, które widziałeś jest jak wyższy otwór w studni w "Panu Samochodziku i Templariuszach" - wiesz, że coś ma być, wiesz, że po napisach, ale skoro jest wcześniej to myślisz, że już. I dajesz się nabrać i wychodzisz.
    Twardziele doczekali do samego końca.
    Mi się tam też trafił Logan. Ciekawe, czy na którejś polskiej kopii był Deadpool?

    OdpowiedzUsuń