W tygodniu wybrałem się do kina na "X-Men Geneza: Wolverine" i z przykrością muszę stwierdzić, że nie jest to specjalnie udany film (chociaż zły też nie jest). A szkoda, bo i postaci fajne, i możliwości duże, i aktorzy dobrzy. Niestety, scenariusz moim zdaniem kładzie całość i dość dobrze oddaje prawdę, że co za dużo to niezdrowo.
Zacznę od fabuły, która nie podobała mi się w ogóle. Czytałem "Weapon X" w podstawówce i o ile dobrze pamiętam ta historia była mroczna, brutalna i naprawdę mocna. Wolverine na pewno nie zgłosił się na ochotnika, był tam konkretnym killerem i kipiał furią. Sobie naiwny myślałem, że właśnie ta historia będzie kanwą całej historii, a tego nie ma! W filmie zaserwowali nam historię rosomakowej zemsty na bracie, który zamordował mu narzeczoną i po drodze jakieś pięć minut podśmiechujek z Weapon X. Autentycznie, ja to odebrałem jako żart. Na wszczepienia adamentium poświęcono całe pięć minut i wyglądało to licho. Chciałem obejrzeć origin Wolverina - aspołecznego, sarkastycznego gościa, który jest doskonałym zabójcą, świetnie zdaje sobie z tego sprawę i jest zadowolony z tego co robi. A tutaj wszystko to takie ugrzecznione. Logan nawet specjalnie nie szaleje, ma pazury, ale zamiast nimi kroić i siekać przeciwników, pewnie z racji ograniczeń wiekowych, woli używać ich do wywracania samochodów i otwierania drzwi. Zupełnie niepotrzebnie scenarzysta nawrzucał tylu mutantów. Zamiast kierować się zasadą jakościową, facet poszedł na ilość i tak oto mamy kilkuminutowe, bezsensowne występy, których spokojnie mogłoby nie być. Jest coś na co zwrócił mi uwagę Paweł z motywu drogi. Większość postaci jest przepakowana. Oprócz tego, że mają super cela to potrafią skakać na 4 metry i są superszybcy. Wielki niesmak pozostawia ta pokraka z numerem 11 i naprawdę idiotyczny końcowy pojedynek. To sterowane komputerem nie-wiadomo-co jest największym grzechem filmu. Pojawił się i ludzie na sali (głównie poniżej 20) zaczęli autentycznie chichotać. A poza tym jest mniejszych idiotyzmów - Stryker, który swojemu najlepszemu strzelcowi zapomniał dać jedyną skuteczną amunicję, biegający po ścianach Sabretooth i Gambit, przepakowani do granic możliwości Agent Zero i Deadpool (którzy spokojnie we dwójkę mogliby wybić armię całego afrykańskiego państaw, a nie tylko tych kilku ochroniarzy na których się natknęli), czy Logan szatkujący schody przeciwpożarowe, na które wbiega Gambit (to był chyba jakiś ukłon w stronę kreskówek z Tomem i Jerrym). Nie podobała mi się w dużej mierze muzyka. Harry Gregson-Williams to świetny kompozytor, ale tutaj to co zrobił mnie drażniło i w jakimś tam stopniu przeszkadzało mi w oglądaniu. Odnosiłem wrażenie, że muzyka jest toporna i niedopasowana.
Ale żeby być fair, film mimo tych wad oglądało mi się dobrze. To produkcja z bardzo wysokim faktorem rozrywkowym. Jest od groma widowiskowych akcji i sporo momentów, na których można się zaśmiać. Idąc do kina, również i tego oczekiwałem po tym filmie, więc trzeba być sprawiedliwym - "X-Men Geneza: Wolverine" w tym przypadku spełnił moje oczekiwania w 100%. Fajnie dobrano aktorów i taki Liev Schreiber z miejsca jak się pojawił zystkał sobie moją sympatię. Skubany przyćmił swoją łotrowską charyzmą Jackmana, który był jakiś wyjątkowo grzeczny. Fajne zdjęcia, kolorystyka, charakteryzacja - Blob po prostu rewela! Ukłonów w stronę fanów jest sporo, chociaż wyłapałem znacznie mniej niż np. w takim "X2", a tam one były naprawdę subtelne (migający w telewizorze Hank McCoy czy sygnet Hellfire Club). Całość jest lekką i przyjemną rozrywką, w której mimo wszystko czuć komiksowego, trykociarskiego ducha. Film Hooda to niestety przeciętniak. Niespecjalnie się wyróżnia wśród komiksowych adaptacji, a szkoda, bo Wolverine jest jedną z najciekawszych postaci w uniwersum Marvela i przydałoby mu się coś z prawdziwym wykopem.
I dostałem najgorsze alternatywne zakończenie jakie było możliwe. Miałem idącego drogą Strykera, którego zatrzymuje patrol wojskowy. No chyba, że coś było jeszcze później, ale już nie wysiedziałem. Wyszedłem.
Zacznę od fabuły, która nie podobała mi się w ogóle. Czytałem "Weapon X" w podstawówce i o ile dobrze pamiętam ta historia była mroczna, brutalna i naprawdę mocna. Wolverine na pewno nie zgłosił się na ochotnika, był tam konkretnym killerem i kipiał furią. Sobie naiwny myślałem, że właśnie ta historia będzie kanwą całej historii, a tego nie ma! W filmie zaserwowali nam historię rosomakowej zemsty na bracie, który zamordował mu narzeczoną i po drodze jakieś pięć minut podśmiechujek z Weapon X. Autentycznie, ja to odebrałem jako żart. Na wszczepienia adamentium poświęcono całe pięć minut i wyglądało to licho. Chciałem obejrzeć origin Wolverina - aspołecznego, sarkastycznego gościa, który jest doskonałym zabójcą, świetnie zdaje sobie z tego sprawę i jest zadowolony z tego co robi. A tutaj wszystko to takie ugrzecznione. Logan nawet specjalnie nie szaleje, ma pazury, ale zamiast nimi kroić i siekać przeciwników, pewnie z racji ograniczeń wiekowych, woli używać ich do wywracania samochodów i otwierania drzwi. Zupełnie niepotrzebnie scenarzysta nawrzucał tylu mutantów. Zamiast kierować się zasadą jakościową, facet poszedł na ilość i tak oto mamy kilkuminutowe, bezsensowne występy, których spokojnie mogłoby nie być. Jest coś na co zwrócił mi uwagę Paweł z motywu drogi. Większość postaci jest przepakowana. Oprócz tego, że mają super cela to potrafią skakać na 4 metry i są superszybcy. Wielki niesmak pozostawia ta pokraka z numerem 11 i naprawdę idiotyczny końcowy pojedynek. To sterowane komputerem nie-wiadomo-co jest największym grzechem filmu. Pojawił się i ludzie na sali (głównie poniżej 20) zaczęli autentycznie chichotać. A poza tym jest mniejszych idiotyzmów - Stryker, który swojemu najlepszemu strzelcowi zapomniał dać jedyną skuteczną amunicję, biegający po ścianach Sabretooth i Gambit, przepakowani do granic możliwości Agent Zero i Deadpool (którzy spokojnie we dwójkę mogliby wybić armię całego afrykańskiego państaw, a nie tylko tych kilku ochroniarzy na których się natknęli), czy Logan szatkujący schody przeciwpożarowe, na które wbiega Gambit (to był chyba jakiś ukłon w stronę kreskówek z Tomem i Jerrym). Nie podobała mi się w dużej mierze muzyka. Harry Gregson-Williams to świetny kompozytor, ale tutaj to co zrobił mnie drażniło i w jakimś tam stopniu przeszkadzało mi w oglądaniu. Odnosiłem wrażenie, że muzyka jest toporna i niedopasowana.
Ale żeby być fair, film mimo tych wad oglądało mi się dobrze. To produkcja z bardzo wysokim faktorem rozrywkowym. Jest od groma widowiskowych akcji i sporo momentów, na których można się zaśmiać. Idąc do kina, również i tego oczekiwałem po tym filmie, więc trzeba być sprawiedliwym - "X-Men Geneza: Wolverine" w tym przypadku spełnił moje oczekiwania w 100%. Fajnie dobrano aktorów i taki Liev Schreiber z miejsca jak się pojawił zystkał sobie moją sympatię. Skubany przyćmił swoją łotrowską charyzmą Jackmana, który był jakiś wyjątkowo grzeczny. Fajne zdjęcia, kolorystyka, charakteryzacja - Blob po prostu rewela! Ukłonów w stronę fanów jest sporo, chociaż wyłapałem znacznie mniej niż np. w takim "X2", a tam one były naprawdę subtelne (migający w telewizorze Hank McCoy czy sygnet Hellfire Club). Całość jest lekką i przyjemną rozrywką, w której mimo wszystko czuć komiksowego, trykociarskiego ducha. Film Hooda to niestety przeciętniak. Niespecjalnie się wyróżnia wśród komiksowych adaptacji, a szkoda, bo Wolverine jest jedną z najciekawszych postaci w uniwersum Marvela i przydałoby mu się coś z prawdziwym wykopem.
I dostałem najgorsze alternatywne zakończenie jakie było możliwe. Miałem idącego drogą Strykera, którego zatrzymuje patrol wojskowy. No chyba, że coś było jeszcze później, ale już nie wysiedziałem. Wyszedłem.
Było coś jeszcze później. W moim tekście znajdziesz link. Ale wiem tylko z netu, bo też wyszedłem. ;-)
OdpowiedzUsuńO szatkowaniu schodów też miałem wspomnieć - wtedy zacząłem się zastanawiać, czy to nie jest jakaś fanowska parodia puszczona przez pomyłkę.
Była jeszcze jedna scena po napisach (bo ta ze Stykerem była w trakcie napisów). A właściwie były 2 wersje. Nam trafiła się ta gorsza - Logan w jakimś barze chleje łiskacza i mówi coś na temat tego, że pije nie po to żeby zapomnieć, tylko żeby sobie przypomnieć. ;)
OdpowiedzUsuńA 2 zakończenie było z Deadpoolem, który jak nie trudno się domyślić, przeżył dekapitację i upadek z dużej wysokości. ;)
To zakończenie, które widziałeś jest jak wyższy otwór w studni w "Panu Samochodziku i Templariuszach" - wiesz, że coś ma być, wiesz, że po napisach, ale skoro jest wcześniej to myślisz, że już. I dajesz się nabrać i wychodzisz.
OdpowiedzUsuńTwardziele doczekali do samego końca.
Mi się tam też trafił Logan. Ciekawe, czy na którejś polskiej kopii był Deadpool?