sobota, 12 maja 2012

Żywe trupy idą dalej

"The Walking Dead" - jeden z najgorętszych tytułów dla miłośników zombie, które nie odniosły nigdy równie spektakularnego sukcesu jeżeli chodzi o komiks i serial. Ich twórca, Robert Kirkman okrzyknięty został cudotwórcą, chyba i nawet słusznie, bo jego dzieła to nie tylko dołożenie cegiełki, ale powiew świeżości wywracający medium do góry nogami - czy to chodzi o zombie czy o superbohaterów. Osobiście z "Żywymi trupami" (bo tak je w Polsce nazywamy) jestem prawie od samego początku. Zacząłem je czytać zanim wydano pierwszego trade'a i chociaż uwielbiam to jestem już nimi trochę zmęczony. Do drugiego sezonu serialu jeszcze się nie zabrałem. Tłumaczyłem sobie na początku, że czekam jak już będę mieć bezpiecznie na dysku całość, ale od finału upłynęły tygodnie, a ja nadal nie kliknąłem "play". Teraz tłumaczę sobie, że przeczytałem o jeden mem o tym, że Lori to głupia pinda za dużo. Moim największym grzechem jednak jest to, że nie sięgnąłem po książkę. Jeszcze większym, że wydali ją koledzy. Dlatego postanowiłem się rehabilitować grą i zakupiłem dzień po premierze. 

Za elektroniczne "The Walking Dead" odpowiada studio Talltale Games, które słynie z wydawania epizodycznych gier na licencji. Zrobili "Jurajski park", "Powrót do przyszłości", "CSI" i nawet rzucili się na Monkey Island. Sporo moich znajomych ceni ich i lubi, ale dla mnie było to pierwsze spotkanie. 

Kierujemy poczynaniami Lee Everetta - nowej postaci w uniwersum, który przed opanowaniem świata przez zombie był wykładowcą, któremu przytrafiło się kogoś... zabić. Zaczynamy w radiowozie od dialogu z policjantem, który eskortuje nas do więzienia. Tak się składa, że na drogę wychodzi truposz i bardzo szybko lądujemy w rowie, a że w Ameryce wszystko jest większe, ten rów kończy się kilka metrów poniżej poziomu drogi. Uprzejmy policjant chce się nam teraz dobrać do mózgoczaszki, a my mimo rannej nogi uciekamy ciemnym lasem ile fabryka dała. Trafiamy na przyjemne przedmieścia, gdzie ratuje nas kilkuletnia dziewczynka. Z wiadomości jakie jej matka nagrała na automatyczną sekretarkę możemy wnioskować, że sierota. Lee bez namysłu postanawia ją zabrać ze sobą i ruszamy z tą dwójką bohaterów w nieznane. Nie bójcie się, nie zdradzam wam całej fabuły "A New Day", to dopiero pierwsze kilka minut. Na swojej drodze spotkamy postaci, które później, w komiksie, pozna Rick (trzeba pamiętać, że Lee uczestniczy w historii od dnia zero, natomiast Rick w tym czasie  smacznie śpi w szpitalnym łóżku) i niektóre wydarzenia, których będziemy świadkiem odbiją się echem na ekipie Grimesa (na pewno jedno z tego pierwszego epizodu).

Zacznę od tego co mi się nie podoba. Gameplay. "The Walking Dead" to powiedzmy, że przygodówka. Ja jestem przyzwyczajony do starej szkoły. Najnowszą w jaką grałem było "Machinarium", które bądź co bądź, było bardzo klasyczne. Wcześniej miałem olbrzymią przerwę i dla mnie ten gatunek to cały czas gra w której muszę używać szarych komórek do rozwiązywania zagadek i wymyślania niecodziennych kombinacji przedmiotów. "The Walking Dead" nie jest taką przygodówką. Te elementy są zdawkowe, uproszczone do minimum i weterani gatunku (za jakiego nigdy w życiu bym się nawet w myślach nie nazwał) będą nimi zażenowani (nie tylko rozczarowani). Jest za to trochę QTE i nawalania w przyciski, trzeba też trochę podjąć szybkich decyzji - to jedyne momenty, na których możemy polec i doprowadzić do naszej śmierci. Popychamy historię dokonując różnego rodzaju wyboru: "poprzyj w kłótni tego gostka z wąsem", "broń dzieciaka przed plującym staruchem", "uratują dziewczynę i licz na coś więcej", niejednokrotnie pod presją czasu. Tym samym zdobywając sympatię lub uznanie, a jednocześnie robimy sobie też wrogów. Nie sądzę jednak, żeby którykolwiek podjęty przeze mnie wybór doprowadził bohatera do przedwczesnej śmierci. To przypomina wielką, interaktywną grę paragrafową. Osobiście bardzo takie rzeczy lubię, widać że twórcy się przyłożyli i nie traktują tego po łebkach, ale jestem rozczarowany zerowym poziomem zagadek i niestety strasznie łatwą rozgrywką. Nie można mieć wszystkiego, prawda? Zrekompensować można to sobie wielokrotnym przejściem i odkrywaniem konsekwencji swoich "nowych" działań. Widać, że postawiono tutaj na rozwój historii, jej ciągłość co też się chwali.

Elektroniczne "The Walking Dead" ma bardzo przyjemną dla oka grafikę i taki komiksowy feel. Klimat też taki charakterystyczny dla tego tytułu - otaczające przygnębienie i rezygnacja, ale jednocześnie bardzo łatwo się zatopić w ten świat (tego trochę brakuje serialowi). Do tego jest nawet krwawo, chociaż tak jak w oryginale środek ciężkości przesunięty jest w stronę ludzkich dramatów, a nie galopującej akcji czy krwawej jatki. Fani będą zachwyceni nawiązaniami do historii Ricka. Trafimy na farmę Hershela i poznamy Shawna, usłyszymy historię Thomasa Richardsa (przynajmniej jestem pewny, że to o niego chodzi) i spotkamy mojego ulubieńca Glenna. 

W ogóle fani będą zadowoleni. Hiper entuzjazm jak uderzył z recenzji trochę mnie zaskoczył. Z jednej strony fajnie, że nie nasrano na markę i nie jest to bezmyślna strzelanka (w stylu "Dead Nation") żerująca na licencji. Super, że to pełnowartościowy produkt rozwijający świat kreowany przez twórcę. Ale bardzo wysokie oceny i wychwalające pod niebiosa recenzje uważam za przesadzone. To po prostu przyzwoita, prościutka gra. Trochę jak interaktywny film. To czy historia opowiedziana przez ludzi z Talltale Games jest w porządku będę mógł napisać dopiero po skończeniu ostatniego epizodu... kiedy to będzie? Pewnie na początku września. Na razie jest w porządku. 

Trochę sobie wytłumaczyłem i moje rozczarowanie jest teraz zdecydowanie mniejsze niż dwa tygodnie temu - dlatego też zwlekałem z pisaniem, bo wiedziałem, że mogę być niesprawiedliwy. Jeżeli tak jak ja lubicie "Żywe Trupy", wiecie dokładnie czego się spodziewać (nowej generacji gra paragrafowa z quick time events) i macie ochotę stracić kilkanaście godzin to śmiało. Jeżeli szukacie klasycznej przygodówki w klimatach horroru to lepiej poszukajcie tej płytki z "Prisoner of Ice", którą lata temu dołożyli do CDA.


1 komentarz:

  1. U mnie od samego początku tytuł dostał kredyt zaufania.
    Co prawda czytanie serii skończyłem na 8 tomie, a serial darowałem sobie po pierwszej połowie drugiego sezonu, ale sentyment do przygodówek nie pozwolił mi się długo zastanawiać.
    I w sumie mogę napisać, że to dobrze wydane 15 zł.
    Trochę przeszkadza banalny poziom trudności, "złożoność" zagadek, czy powierzchowna mnogość wyborów (twórcy prowadzą nas po swojej ścieżce, z której gdy próbujemy zboczyć grożą nam paluszkiem - vide dzieciak musi przeżyć ;)), ale to kawał porządnej, półtoragodzinnej rozrywki.
    Bardzo podoba mi się pomysł porównywania decyzji z decyzjami innych graczy. Chociaż pewnym było, że większość uratuje dziewczynę z nadzieją przyszłych profitów... ;)

    Póki co, planuje wydać kolejne 400 MSP, więc można powiedzieć, że jest ok.

    OdpowiedzUsuń