piątek, 9 marca 2012

Nas? Bohaterów? Prądem?!

Jestem uziemiony przynajmniej do końca marca. Wiele osób okazuje mi serdeczność, także mam na szczęście co robić i nie dostaję, brzydko mówiąc, pierdolca. Bawię się teraz PS2 i PS3 - spodziewajcie się krótkich wpisów na temat różnych starszych, i nowszych, i bardzo starych gier. Dzisiaj o pierwszej części "inFamous".

Pierwszy kontakt nie był raczej pozytywny. Jakieś pół roku temu bawiłem się kwadrans tym tytułem u Rycha. On pałaszował chińszczyznę, a ja przeszedłem pierwszą misję, wybrałem złą ścieżkę zabierając ludziom żarcie ze zrzutu i poskakałem po budynkach. Zginałem. No właśnie moja niechęć chyba wynikała z początkowego braku "swobody". Każdy dach obstawiony facetami z kałasznikowami. Nie można było bezboleśnie eksplorować miasta, bo co chwilę przerywano nam to jakimś strzałem w plecy. Poza tym usilnie chciałem ze wszystkimi trzaskać się pięściami, bo sądziłem że błyskawice z palców to jeno gadżecik. 

Dałem jej jednak drugą szansę i muszę przyznać, że "inFamous" okazał się bardzo w porządku. Przede wszystkim nie jest to wesoła napierdzielanka jaką sobie wyobrażałem - co jest w sumie plusem. Nie ma szans by wyskoczyć do grupki ćpunów z gołymi pięściami, co najwyżej można kogoś od czasu do czasu zrzucić z dachu. Gra wymagała ode mnie kombinowania z osłonami i zmianami taktyki. Dosyć często musiałem uciekać w poszukiwaniu prądu elektrycznego... no właśnie! Prąd! Na początku w ogóle nie doceniłem tego pomysłu. Tego, że moce bohatera opierają się całkowicie na elektryczności, że jest jak akumulator, który musi się podładować. To, że musi mieć do niego cały czas dostęp, wymusza nie tylko fajne poprowadzenie fabuły (najpierw atak na elektrownie, później przywracanie zasilania w kolejnych częściach miasta, w konsekwencji uzyskanie nowych umiejętności), ale podczas walk zabezpieczanie sobie zaplecza w postaci źródła zasilania. Chociażby takie głupie nie rzucanie granatu czy nie dobijanie przeciwników by później wyssać z nich energię. 


Jak się zaakceptuje zasady rządzące zabawą i udaje się nam panować nad polem walki (nie biegać chaotycznie i wystrzelać się z mocy w 5 sekund) "inFamous" staje się dość prostą grą, którą można pokonać w kilka wieczorów. Ja grałem naprawdę średnio intensywnie przez trzy dni - na najwyższym stopniu trudności, bo gra mi sama to w trakcie zaproponowała. Łącznie wyszło coś koło 13-14 godzin (chociaż gdyby skupić się tylko na głównym wątku to można byłoby to zrobić jeszcze szybciej). To trochę mało, ale jeżeli weźmiemy pod uwagę system karmy i częste wybory między dobrem, a złem to powtórna rozgrywka nie sprowadzać się będzie tylko do odtwarzania własnych kroków. Oprócz tego jest kilkanaście misji dodatkowych, które odblokować może tylko postać określonego charakteru (po piętnaście dla obu ścieżek) i kilka random encounters gdzie też dostajemy taki wybór. Jeżeli ktoś chce mieć 100% musi znaleźć 350 odłamków (są to odłamki po wybuchu - dla tych którzy nie wiedzą co i jak, gra rozpoczyna się od wielkiego bum, który daje bohaterowi moce) i 32 skrzynki kontaktowe (informacje o fabule), które pomaga znaleźć bioradar. I jeszcze stunty/sztuczki, czyli po prosty wykończenie przeciwnika na kilkanaście określonych przez grę sposóbów. 


I jeszcze zdanie o fabule. Jest to naprawdę bardzo komiksowa gra, więc spodziewałem się tego typu fabuły i się nie zawiodłem. Typowe od zera do bohatera, zdobywanie szacunku i poparcia ze strony ludzi, wpieprzający się we wszystko rząd, własny hejter (strasznie żałuję, że nie zrobili misji z facetem z rozgłośni radiowej) i kilka mrocznych organizacji, których cele gdzieś tam się łączą i wszystkim zawadza nasz bohater. Wybrałem na chybił trafił pozytywną ścieżkę (i się jej trzymałem), więc w drugą stronę mamy sytuacje odwrotną. 

Gra ma oczywiście pewne wady: lekka monotonia jeżeli chodzi o muzykę, niektóre dodatkowe misje, które ograniczają się po prostu do wybicia kilku przeciwników i lokalizacja (która do końca zła nie była, ale polskie one-linery po prostu brzmią słabo). Nie wpływa to znacząco na zabawę, a ta gra to czysty fun, czyli to o co moim zdaniem chodzi w grach akcji. Warto zagrać. 

5 komentarzy:

  1. Byś w końcu się odezwał! Ile mam czekać jeszcze:P?

    OdpowiedzUsuń
  2. Miałem już jakiś czas temu ochotę zagrać w tę grę, ale zabieram się za to jak pies do jeża.

    OdpowiedzUsuń
  3. W sumie jeżeli sprawię sobie kiedyś PS3 to jednym z powodów będzie chęć zaznajomienia się właśnie z tą grą. Wszelkie trailery i prezentacje gry w akcji mówią, że trafia w moje gusta w dużym stopniu.

    Spróbuj Prototype. Podobny temat (bohater obdarzony nadludzkimi mocami biega po sandboxowym mieście), ale znacznie bardziej brutalna. Gameplay odrobinę kuleje, ale można poczuć MOC przepakowanej postaci ;)

    Czemu jesteś uziemiony? W piwnicy Cię zamknęli? ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam 5 tygodni L4 z racji zwichnięcia nogi w stawie kolanowym. Moja rzepka wyleciała w kosmos. Obawiam się, że mi tą nogę pokroją.

    Infi: Jakoś się zbiorę i napiszę. Na razie nie mam nic miłego do napisania, więc sobie wziąłem na wstrzymanie. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może w tym tygodniu pogram jeszcze złą ścieżkę. Żeby zobaczyć czy bardzo się to różni, to też napiszę.

      Usuń