Ubiegły rok to był w pewien sposób dla mnie przełomowy. Sporo się pozmieniało na korzyść, w tym między innym to, że powoli wracam do poziomu czytelniczego sprzed studiów. Skończyłem 60 książek, z czego kilka było ponad sześćset stronicowymi klockami, więc sądzę że to dobry wynik, na pewno satysfakcjonujący.
Kilka zdań podsumowania 2011 roku napisałem dla Carpe. Są to raczej takie luźne myśli, najważniejsze wydarzenia, a nie najlepsze książki jakie przeczytałem, ale można rzucić okiem. Szczególnie, że koledzy mają dużo ciekawsze spostrzeżenia.
Poległem dwukrotnie z wyzwaniem czytelniczym. Po prostu nie jestem w stanie tego ogarnąć i nie chodzi tutaj o bycie skrupulatnym czy solidnym. Nie potrafię się zmuszać do rzeczy, które z założenia maja sprawiać mi przyjemność. Bo pisanie bloga i czytanie książek to nie jest praca, którą muszę wykonać. To nie jest mój obowiązek. Jeżeli tak by się stało, gdybym dostawał za to pieniądze, podejrzewam że spokojnie bez obsuw dobijałbym do osiemdziesiątego opowiadania. Na razie cieszę się, że mogłem jebnąć ten projekt w kąt, gdy tylko nie miałem ochoty brać książki do ręki. Może wrócę.
Tradycyjnie teraz wymienię kilka najlepszych książek z zeszłego roku i skrobnę kilka słów na temat tych najsłabszych - tych było zdecydowanie najmniej.
5. Trylogia Millennium, autor: Stieg Larsson. Nie do końca jestem w stanie stwierdzić na czym polega fenomen tych książek. Czy chodzi o historie czy postaci? Na pewno nie o styl, bo ten nie jest za dobry, uwidacznia się bardzo warsztat dziennikarski Larssona. Brakowało dobrej redakcji. Co mi się niezmiernie podobało to tło polityczno-społecznie. Jest wątek kryminalny, ale również sporo tutaj wtrąceń obyczajowych. Larsson dopuszcza się w konwencji kryminału dokładnej analizy wielu sfer życiowych i krytykuje szwedzkie społeczeństwo, klasę rządzącą, a także i prasę. Inna sprawa, że przez te kilka dni (połknąłem książki w trochę ponad tydzień) strasznie zżyłem się z postaciami, które wydawały mi się cholernie prawdziwe. Czuć że targały nimi emocje, Larsson napisał je tak, że bardzo łatwo zrozumieć motywy ich postępowania, chociaż nie są one na pierwszy rzut oka takie oczywiste. Salander to jedna z najbardziej wyrazistych i oryginalnych kobiecych postaci w literaturze popularnej. Wiele się mówi, że przejdzie do historii i ja się z tym zgadzam. Nie było takiej drugiej.
4. "Rozgwiazda", autor: Peter Watts. To opowieść o ludziach - jak to ładnie określają na blurze - wyrzutkach, którzy zostali wybrani, właśnie przez swoje "upośledzenia" i brak przystosowania społecznego do pracy w elektrowniach, w bardzo trudnych warunkach, 3000 metrów pod wodą. Ale nie o codziennej ciężkiej pracy na stacji podwodnej jest "Rozgwiazda", chociaż to nieodłączny element, który gdzieś tam się przewija. Bezapelacyjnie postaci stanowią największą zaletę "Rozgwiazdy", ale co dziwne... mamy do czynienia z samymi antypatycznymi postaciami. I nie chodzi nawet o to, że Watts zaserwował nam koktajl tylko z oprawców i psychopatów. Tak nie jest, chociaż oczywiście mamy facetów znęcających się nad kobietami czy pedofila, ale też "ofiary" (molestowane i bite kobiety, niedoszli samobójcy) i nawet oni swoim zachowaniem, dziwną pasywności tej sympatii nie wzbudzają. Za to jest w nich coś magnetycznego. Nie sposób ich polubić, nie sposób im nie kibicować. Watts jest biologiem morskim i od tej strony technicznej mamy naprawdę wszystko dopięte na ostatni guzik. Niedostępne głębiny oceanu są niesamowicie przedstawione i opisane w taki sposób, że niejednokrotnie się po jakimś fragmencie otrząsałem. To science fiction, ale spokojnie można odnaleźć kilka elementów typowych dla horroru, "Rozgwiazda" czerpie pełnymi garściami z jego dobrodziejstw. Świat przyszłości o którym przyszło nam czytać również ciekawy, chociaż początkowo dostajemy bardzo niewiele informacji. Wizja nawet nie wydaje się tak bardzo odległa, akcja dzieje się chyba w 2050 roku, a wiele z rozwiązań które prezentuje Watts są na wyciągnięcie ręki - kwestia kilku dekad. "Rozgwiazda" jest trochę nierówna jeżeli chodzi o tempo. Po mocnym początku autor wyraźnie za połową zwalnia i wydawało mi się, że wszystko dzieje się raczej leniwie. Na szczęście końcówka jest naprawdę wystrzałowa. Pozamiatała mnie. Jestem urzeczony.
3. "Długa dolina", autor: John Steinbeck. Zbiór opowiadań, a w nim masa perełek. Steinbeck pisze prawdziwie i szczerze o zwykłych ludziach i ich troskach. Nad żadnym tekstem, który zawarto w tym zbiorze nie mogłem przejść obojętnie. W każdym udaje się autorowi zawszeć uniwersalną prawdę lub mądrość życiową, ale jest to tak naturalne, bezpretensjonalne. Nie powoduje zmieszania ani frustracji. Większość tekstów ma drugie dno. Każdy zostawił we mnie po sobie ślad. To naprawdę nie są puste słowa. Nie raz się zdarza, że podczas rozmów z Kamilą odwołujemy się do któregoś opowiadania. Nie raz myślami wracam do wydarzeń opisanych przez Steinbecka i ogarnia mnie smutek. Opowiadania z "Długiej doliny" to obraz zwykłych, często biednych, ale pracowitych ludzi, którym przyszło żyć na zachodzi Stanów Zjednoczonych. Czuć w tym zbiorze fascynacje autora. Cieszy mnie to, że ktoś tak prosto potrafi wyrazić zachwyt nad pięknem poranka i nie powoduje to we mnie zgrzytania zębów.
2. "Hyperion", "Upadek Hyperiona", autor: Dan Simmons. Tutaj znowu nie jestem w stanie oddzielnie potraktować tych powieści. "Hyperion" jest jedną z najlepiej napisanych książek z jakimi się spotkałem. Kończąc opowieść ostatniego pielgrzyma czułem podobną ekscytację jak w chwili kiedy skończyłem parę lat wcześniej dwa pierwsze tomy "Mrocznej Wieży" Kinga. Czułem też porażający smutek, chyba nigdy kiedy książka i wizja autora w niej zawarta, nie podziałała na mnie tak mocno. Były "Folwark zwierzęcy" i "Władca much", ale z nim się mogłem pogodzić, przeszedłem w końcu do porządku. Tutaj tego nie ma... co myślę "Hyperionie" czuję smutek. Świat przedstawiony w obu tomach jest przytłaczający, przerażający i jednocześnie zachwycający w swojej historii i złożoności. Urzekł mnie rozmach technologiczny i społeczny. Dan Simmons stworzył tutaj coś niesamowitego. Ten obraz cywilizacji ciągle odtwarzającej znajome obiekty: domy z kamienia, uniwersytety z czerwonej cegły, rowery jako prezenty urodzinowe - jest w jakiś sposób kojący. Jedna z postaci dość negatywnie się pod koniec na ten temat wyraża, ale osobiście myślę, że to jedna z niewielu pozytywnych rzeczy, którą ludzie robią po hegirze. I chyba najważniejsze - to strasznie dobrze przemyślana, dopięta na ostatni guzik, nie obrażająca inteligencji i wrażliwości czytelnika historia.
1. "Kronika ptaka nakręcacza", autor: Haruki Murakami. Odkryty w tym roku Murakami to dla mnie fenomen. Bezbłędnie odnajduję się w jego stylu, można powiedzieć, że zgrywa się on idealnie z moją wrażliwością. W przypadku "Kronik ptaka nakręcacza", tym co najbardziej mi zagrało jest postać głównego bohatera. Jego postrzeganie świata w jakiś niesamowity sposób pokrywa się z moim. Sytuacja życiowa może i inna, ale cała reszta, jego poglądy, antypatie, upodobania, wydają mi się bliskie. Druga sprawa to świat, w którym się czytelnik zagłębia. Mnożące się w niesamowitym tempie niesamowite wydarzenia i pojawiające się coraz to bardziej zwyczajne, ale jednocześnie fantastyczne postaci. Urzekła mnie żonglerka tematami. Przeskakiwanie między miejscami i czasem akcji. Ucieczki w świat snu. Brutalny realizm mieszający się z onirycznymi, poetyckimi fragmentami. Murakami z pewnością ma styl, który większości ludzi nie podejdzie. Ja się w nim zakochałem. W tym roku przeżyłem kilka naprawdę fantastycznych momentów z literaturą i sporą część z nich zapewnił mi właśnie on.
Co jeszcze?
- Książki Marthy Grimes o Emmie Graham. Dowcipne, pełne ciepła podróże do Ameryki lat 60tych. Pasjonująca obyczajowa lektura wakacyjna z elementami kryminału, a może to przede wszystkim kryminały? Dla mnie te trzy książki to było prawdziwe ukojenie.
- Antologia "Jest legendą: Antologia w hołdzie Richardowi Mathesonowi". Jak to każda antologia, zawiera kilka słabych tekstów, ale zawiera też kilka dobrych, bardzo dobrych i co najbardziej cieszy również i świetnych. "Gaz do dechy" Kinga i Hilla to jeden z nich. Drugi to "Powrót do Piekielnego domu" Collins - naprawdę straszny dom. Miałem ciary jak to czytałem, serio. Bawiłem się przy tym zbiorku świetnie.
- Inne książki Murakamiego: "Kafka nad morzem", "Po zmierzchu", "Ślepa wierzba i śpiąca kobieta". Facet jest dla mnie niemałym odkryciem. Wiem, że teraz jest modny, ale nie wszystko co jest modne musi być kiepskie. Jego książki są dla mnie często pewnego rodzaju wyzwaniem intelektualnym. Trzeba umieć zawiesić niewiarę, wspiąć się na wyżyny abstrakcyjnego myślenia i często też trzeba bardziej czuć co ten facet pisze niż rozumieć. Tak myślę.
W tym roku słabych książek było zdecydowanie mniej niż wcześniej. Mniej też było rozczarowań.
Bezapelacyjnie największym gównem jakie przeczytałem były dwa tomy Wrot Baldura, które popełnił Philip Athans. W jakimś amoku, kierowany zakorzenionym gdzieś głęboko we mnie sentymentem, wziąłem je z biblioteki i straciłem bezpowrotnie całe pięć godzin życia. Powiem szczerze, że po pierwszych dziesięciu stronach można spokojnie rzucić te książki w kąt, dalej jest tylko gorzej. Ale czytałem powodowany chorą fascynacją i umiłowaniem do rzeczy obrzydliwych. Chciałem wiedzieć czym jeszcze autor mnie zaskoczy. A to co on wyczynia to prawdziwy obłęd. Zapomnijcie o ciągu przyczynowo-skutkowym, zapomnijcie o logice, nawet takiej która towarzyszy najsłabszej rozgrywce rpg. Zapomnijcie o wszystkim co było dobre w grach, bo tutaj tego nie ma. Tak słabo napisanej, beznadziejnie głupiej historii jeszcze nie czytałem. Koszmar. Słabą książką okazała się również "Mafia. Pełna historia" autorstwa Jo Durden Smitha. Największe grzechy tej pozycji to: potraktowanie tematu po łebkach, język - jakby prosto ze słabego artykułu na wikipedii, zarzucanie czytelnika dziesiątkami nazwisk, ogólnie słaby styl - miałem wrażenie, że autor nie do końca wie co to literatura popularnonaukowa i jakie rządzą nią prawa. No i na koniec... potworek duetu Jenna Jameson i Neil Strauss "Jak... kochać się jak gwiazda porno. Opowieść ku przestrodze". Kto by pomyślał że życie gwiazdy porno może dostarczyć materiału na tak nudną książkę? Kto by pomyślał, że jej bohaterka jest taką idiotką? Kto by pomyślał, że można tak nieciekawie opowiadać o tej branży. Po serialu HBO miałem jakoś nieziemsko wyśrubowane wymagania. Nie warta czasu i pieniędzy.
Dziękuję wszystkim, którzy mi w tym roku książki pożyczali i wypożyczali. Kamila, Agnieszka, Marek, Paweł, Radek - jesteście super!
Nic o Campbellu, bida :( I w skrzynce emailowej jakoś pusto...
OdpowiedzUsuńIlość robi wrażenie. Gratulacje, bo wynik naprawdę imponujący :)
OdpowiedzUsuńMiło czytać te kilka ciepłych słów o Steibecku. :)
OdpowiedzUsuńInfi: spójrz dzisiaj do skrzynki, a Campbella nie czytałem w zeszłym roku ;) w tym roku nadrobię.
OdpowiedzUsuńFałszywy: gdzie ty jesteś?
Bree: w tym roku przeczytam na "Wschód od Edenu" (jak tylko do ciebie wróci)!
@ Sicku - wszędzie, byle dalej od sieci. Wychodzi różnie, ale udało się ograniczyć udzielanie 'gdziekolwiek' do absolutnego minimum ;)
OdpowiedzUsuńOgromnie mnie cieszy, że tak bardzo przypadł Ci do gustu Murakami. :) W sumie nie wiem, czy taki bardzo modny akurat w 2011 był (chociaż ja też zacząłem też w zeszłym roku :) ). Ale jego książki na półkach księgarń i bibliotek widzę od ładnych kilku lat. ;) Nie wiem czy wiesz, ale w Japonii, krytycy wcale o nim tak ciepło nie myślą. :D Czytałem ostatnio artykuł (w takiej nowej gazecie o książkach, polecam, Haruki jest na okładce :D ), gdzie jakiś japoński krytyk wypowiada się o jego książkach mniej więcej w taki sposób - "Czytając powieści Murakamiego mam wrażenie, że wspinam się na bardzo długą drabinę, z nadzieją, że na jej szczycie dostanę odpowiedzi na wszystkie pytania. Zamiast tego, kiedy docieram na górę, widzę tam tylko zdanie - fuck you" (coś na pewno przekręciłem, nie mam tej gazety pod ręką, ale ogólny sens był właśnie taki). :D
OdpowiedzUsuńA odnośnie "Rozgwiazdy" i Simmonsa - chyba spróbuję się z nimi przy najbliższej okazji. :) I mam nadzieję, że z kolei "Ślepowidzenie" nie zawiedzie Ciebie. :)