piątek, 20 listopada 2009

Skoro jesteśmy przy balonach...

O francuskim "Czerwonym baloniku" dowiedziałem się kilka dni temu od Kamili, kiedy podesłała mi link, sugerując, że latający dom Pixara, mógł mieć inspirację w finale tej opowieści. Jest to krótki metraż z 1956 roku wyreżyserowany przez Alberta Lamorisse. Utrzymana w fantastycznej konwencji historia chłopca, który pewnego dnia, w drodze do szkoły znajduje czerwony, żyjący własnym życiem balonik. Od tej chwili chłopiec i balon wydają się nierozłączni, co wzbudza wesołość i zazdrość najmłodszych, ale również złość i frustrację u dorosłych. Opowieść, niby zabawną, z kilkoma naprawdę komicznymi sytuacjami, to jednak ostatecznie odebrałem ją jako dość smutną. Idealnie obrazuje ukrytą w ludziach głupią, bezmyślną zawiść i wynikającą z tej zazdrości chęć odebrania czy zniszczenia. "Czerwony balonik", mimo iż praktycznie pozbawiony dialogów, otrzymał Oscara w kategorii oryginalny scenariusz, co wydaje mi się, że jest precedensem (nie przypominam sobie drugiej krótkometrażówki nagrodzonej poza swoją kategorią). Został również nagrodzony Złotą Palmą (za najlepszy film krótkometrażowy) i specjalną nagrodą BAFTA.

Obraz kręcono w okolicach paryskiej dzielnicy Belleville. I jest to prawdopodobnie jeden z niewielu filmów gdzie możemy podziwiać oryginalną zabudowę tego miejsca. 95% tego co możemy zobaczyć już nie ma, zostało zburzone dekadę później. Jeżeli ktoś ma ochotę wybrać się w krótką podróż po paryskich uliczkach to koniecznie powinien obejrzeć ten film. Moim zdaniem warto, nawet jeżeli nie przepada się za "starym kinem".


2 komentarze: