Znajomi zabrali nas niedawno do kina. Mieliśmy iść na "Weekend" Pazury, ale nie było już miejsc, więc wylądowaliśmy na najnowszej animacji od DreamWorks. Miałem mieszane uczucia. Zawsze chętnie na nie chadzam, ale tym razem czułem lekki opór. Krótka zajawka wyświetlana przed "Jak wytresować smoka" była zabawna (to była scena wejścia do ratusza), ale wielki łeb i gałki oczne wielkości kul bilardowych głównego bohatera mnie odstraszały. Chyba od czasu "Aut", nie uprzedziłem się przez design postaci do filmu tak mocno jak w tym przypadku. Ale ostatecznie... "Megamocny" okazał się kapitalną rozrywką i świetną wariacją na temat superbohaterstwa.
Scenarzyści pełnymi garściami czerpali z dobrodziejstw kultury komiksowej. Origin Megamózga (pozwalam sobie przechrzcić głównego bohatera) i jego największego przeciwnika Metromana jest łudząco podobny do originu Kal'ela alias Supermana. Z ginących planet zostają wysłane dwie kapsuły. Jedna (ta ze ślicznym Metromanem) trafia do bogatej rodziny, druga (ta z brzydkim, niebieskoskórym Megamózgiem) trafia do więzienia - co uważam za po prostu kapitalny zabieg. Później obaj trafiają do jednej szkoły, gdzie ten brzydszy, widząc że nie może dorównać ładniejszemu, postanawia zostać geniuszem zła. I od tamtej chwili walczą ze sobą. Metroman, jak to przystało na superbohatera, za każdym razem zamyka swoje nemezis za kratkami, a Niebieski, jak to przystało na superłotra z tego więzienia ucieka i broi. I pewnego razu, w końcu, po latach walk udaje mu się /spoiler/ zabić swojego przeciwnika.
Megamózg podporządkowuje sobie miasto, kradnie i niszczy na potęgę, ale jego życie okazuje się puste. Brakuje mu walki, tęskni za grypserą. Postanawia użyć DNA Metromana i stworzyć nowego superbohatera, który uratuje dzień, ale pech chce, że tworzy kogoś znacznie gorszego od siebie. I to w zasadzie oś fabuły. Pokonać tego naprawdę złego i zdobyć dziewczynę. Bo nasz bohater obowiązkowo się zakochuje, a poza tym... odkrywa w sobie dobro i ostatecznie ratuje miasto.
Nie jest to tak do końca animacja skierowaną do dzieciaków. Oczywiście to takie moje pieprzenie, bo sceny przemocy nie wychodzą poza standardy. Pociechy będą się słodko na niej bawić, ale myślę, że to dorośli i to przede wszystkim ci, którzy są dobrze zaznajomieni kulturą superbohaterską wyciągną z tego filmu więcej. Po prostu miałem wrażenie, że ta historia jest kierowana do nich. I czułem dziwny dysonans, którego w innych animacjach, czy to od Pixara, czy właśnie od DreamWorks, nie było. Z jednej strony dojrzała i przemyślana fabuła, żarty dla wyrobionego widza, rozprawienie się z pewnymi mitami, a z drugiej strony banały skierowane do dzieciaków. Subtelności jest naprawdę sporo. Oglądałem to z uśmiechem na ustach i wierzcie mi po seansie byłem zachwycony. Ale, bo oczywiście jest jakieś "ale", po głębszym zastanowieniu czegoś mi brakowało. Jakiegoś trudnego do zidentyfikowania pierwiastka, który pozwoliłbym "Megamózgowi" stać się klasyką i podejrzewam, że doczekać się sequela.
Sama animacja naprawdę robi wrażenie. Takie drobiazgi jak niewidzialny samochód czy chmara robo-sługusów są naprawdę milutkie, ale to co powoduje opad szczęki to wesoła dewastacja miasta w końcowych minutach filmu. Poza tym bardzo fajne rozpisane sceny i sporo kapitalnych pomysłów. I na co zwróciła mi uwagę Kamila - w końcu postać kobieca z krótkimi włosami. Same postaci po prostu urocze. Do tego świetna, idealnie dobrana muzyka - gra chociażby AC/DC i Guns&Roses. Moim zdaniem w filmach superbohaterskich powinni grać takiego rocka. No i nie można powiedzieć złego słowa o dubbingu - w końcu bez osłuchanych gwiazd!
Warto się wybrać do kina póki jeszcze grają (a że zaczęły się ferie i mamy deficyt animacji to grać będą do końca stycznia). My nie byliśmy na 3D, więc nie wiem czy warto wydać dodatkowe 10 złotych na okular, ale zwykły seans zapewnia wizualny orgazm. Sporo scen, właśnie zrobionych pod kino. Dużo wybuchów i wyburzeń. I wiwaty na końcu. Mam wrażenie, że DreamWorks zostawia w tyle Pixara jeżeli chodzi o efekciarstwo.
Trzema słowami podsumowania: "Megamocny" jest mocny.
Scenarzyści pełnymi garściami czerpali z dobrodziejstw kultury komiksowej. Origin Megamózga (pozwalam sobie przechrzcić głównego bohatera) i jego największego przeciwnika Metromana jest łudząco podobny do originu Kal'ela alias Supermana. Z ginących planet zostają wysłane dwie kapsuły. Jedna (ta ze ślicznym Metromanem) trafia do bogatej rodziny, druga (ta z brzydkim, niebieskoskórym Megamózgiem) trafia do więzienia - co uważam za po prostu kapitalny zabieg. Później obaj trafiają do jednej szkoły, gdzie ten brzydszy, widząc że nie może dorównać ładniejszemu, postanawia zostać geniuszem zła. I od tamtej chwili walczą ze sobą. Metroman, jak to przystało na superbohatera, za każdym razem zamyka swoje nemezis za kratkami, a Niebieski, jak to przystało na superłotra z tego więzienia ucieka i broi. I pewnego razu, w końcu, po latach walk udaje mu się /spoiler/ zabić swojego przeciwnika.
Megamózg podporządkowuje sobie miasto, kradnie i niszczy na potęgę, ale jego życie okazuje się puste. Brakuje mu walki, tęskni za grypserą. Postanawia użyć DNA Metromana i stworzyć nowego superbohatera, który uratuje dzień, ale pech chce, że tworzy kogoś znacznie gorszego od siebie. I to w zasadzie oś fabuły. Pokonać tego naprawdę złego i zdobyć dziewczynę. Bo nasz bohater obowiązkowo się zakochuje, a poza tym... odkrywa w sobie dobro i ostatecznie ratuje miasto.
Nie jest to tak do końca animacja skierowaną do dzieciaków. Oczywiście to takie moje pieprzenie, bo sceny przemocy nie wychodzą poza standardy. Pociechy będą się słodko na niej bawić, ale myślę, że to dorośli i to przede wszystkim ci, którzy są dobrze zaznajomieni kulturą superbohaterską wyciągną z tego filmu więcej. Po prostu miałem wrażenie, że ta historia jest kierowana do nich. I czułem dziwny dysonans, którego w innych animacjach, czy to od Pixara, czy właśnie od DreamWorks, nie było. Z jednej strony dojrzała i przemyślana fabuła, żarty dla wyrobionego widza, rozprawienie się z pewnymi mitami, a z drugiej strony banały skierowane do dzieciaków. Subtelności jest naprawdę sporo. Oglądałem to z uśmiechem na ustach i wierzcie mi po seansie byłem zachwycony. Ale, bo oczywiście jest jakieś "ale", po głębszym zastanowieniu czegoś mi brakowało. Jakiegoś trudnego do zidentyfikowania pierwiastka, który pozwoliłbym "Megamózgowi" stać się klasyką i podejrzewam, że doczekać się sequela.
Sama animacja naprawdę robi wrażenie. Takie drobiazgi jak niewidzialny samochód czy chmara robo-sługusów są naprawdę milutkie, ale to co powoduje opad szczęki to wesoła dewastacja miasta w końcowych minutach filmu. Poza tym bardzo fajne rozpisane sceny i sporo kapitalnych pomysłów. I na co zwróciła mi uwagę Kamila - w końcu postać kobieca z krótkimi włosami. Same postaci po prostu urocze. Do tego świetna, idealnie dobrana muzyka - gra chociażby AC/DC i Guns&Roses. Moim zdaniem w filmach superbohaterskich powinni grać takiego rocka. No i nie można powiedzieć złego słowa o dubbingu - w końcu bez osłuchanych gwiazd!
Warto się wybrać do kina póki jeszcze grają (a że zaczęły się ferie i mamy deficyt animacji to grać będą do końca stycznia). My nie byliśmy na 3D, więc nie wiem czy warto wydać dodatkowe 10 złotych na okular, ale zwykły seans zapewnia wizualny orgazm. Sporo scen, właśnie zrobionych pod kino. Dużo wybuchów i wyburzeń. I wiwaty na końcu. Mam wrażenie, że DreamWorks zostawia w tyle Pixara jeżeli chodzi o efekciarstwo.
Trzema słowami podsumowania: "Megamocny" jest mocny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz