wtorek, 22 kwietnia 2008

Przeciwko wszystkim

Trochę ponad dwa lata temu, w czasopiśmie Science-Fiction, Fantasy i Horror (nr 04/2006), ukazał się pierwszy tekst duetu Łukasz Orbitowski / Jarosław Urbaniuk z cyklu "Pies i klecha". "Żertwa", bo tak nazywało się opowiadanie, to osadzona w latach 80-tych historia księdza i milicjanta, którzy zostają przydzieleni do rozwiązania ważkiej sprawy. Na prowincji zamordowano księdza. Mamy rok 1987, dwa lata po procesie dotyczącym śmierci ks. Popiełuszki, sprawa jest delikatnej natury i wszyscy robią wszystko, by jak najszybciej ją rozwiązać. Kuria wysyła dr Andrzeja Gila, milicja swojego asa - porucznika Zbigniewa Enkę. Śledztwo idzie opornie. Miejscowa władza twierdzi, że sprawca był spoza wsi, ludzie sugerują, że młody wikary za bardzo lubił dzieci. Dochodzenie staje w miejscu, a rozwiązanie zagadki pojawia się nagle i nieoczekiwanie, a wraz z nim wypływają pogańskie wierzenia, które przetrwały w Stachowartach stulecia. "Żertwa" przypomina "Kult" (ten prawdziwy z 1973 roku). Wieś, kolorowe domki, udawana serdeczność i wielkie palenie na koniec. Idealny przykład horroru religijnego, który odrywa się od stereotypów jakie znane są nam z kolejnych filmów o dziecku Szatana i opętaniach. Wspominam o tym opowiadaniu, gdyż jest ono również wstępem do powieści "Przeciwko wszystkim" i jednocześnie początkiem przyjaźni niemożliwej.

"(...) - No dobra, jedzie ksiądz czy nie jedzie? – Zmrużył oczy. – Woli ksiądz z przodu czy z tyłu?
Ręka porucznika Enki zatoczyła łuk od przedniego siedzenia do bagażnika. Wsiedli jednocześnie.
- Woził pan porucznik już jakichś księży? – zapytał pogodnie Andrzej Gil.
- Koledzy wozili. – Enka zapalił silnik. (...)"

Akcja posuwa się o dwa lata. mamy wiosnę, wybory parlamentarne. Kilku prawicowych szaraków robi czarną mszę. wygląda na to, że nie była to tylko zabawa znudzonych inteligentów. To co robili najprawdopodobniej się powiodło, a uczestnicy na wpół oszaleli, potracili zmysły i kontakt z rzeczywistością. Zeznania dziwki i znaleziona na miejscu zdarzenia zabytkowa madonna wskazują jasno, że w jakiś sposób w ich ręce trafił tekst rytuału przywołania. Sprawę przydzielają Ence, Gil po raz kolejny służy za konsultanta od spraw religii. Śledztwo, które początkowo idzie dobrze, robi się coraz bardziej zagmatwane. Godzinne przesłuchania nie dają rezultatów, ginie człowiek, który miał mieć odpowiedzi na pytania, a na dodatek jego ciało znika w tajemniczej karetce. Szansą staje się wizyta w Szpitalu Przemienienia Pańskiego – ubeckiej katowni dla psychicznie chorych. Niestety wszystko kończy się tragicznie, a dalsze, już kontynuowane na własną rękę dochodzenie, prowadzi bohaterów do stolicy. By zapobiec rytuałowi oddającemu Polskę we władzę sił Arymana bohaterowie dostają się na pierwsze posiedzenie Sejmu i spędzają wieczór w pełnym upiorów hotelu sejmowym.

Historia jaką zaserwowali autorzy wciąga od pierwszej strony. Akcja gna na przód, a kolejne rozdziały podnoszą ciśnienie krwi u czytelnika. Rozczarowuje trochę końcówka, nie tyle cały finał, co samo zamknięcie wątku z nefilimem – niebieskim chłopcem. Fantastyczna parodia (bo ciężko mi nazywać to inaczej) "King Konga", draka z użyciem helikoptera, oddziałem policji, japońską wycieczką i handlarzem lornetek mi nie pasowała. Wolałbym, gdyby trzecia pieśń została wyśpiewana kameralnie, a nie w blasku reflektorów. Jednak scena ta nie jest przysłowiową łyżką dziegciu - "Przeciwko wszystkim" jest powieścią wyborną. Kolejną jej wielką siłą są bohaterowie, z którymi przez ponad 500 stron idzie się zżyć, szczególnie, że autorzy ich nie oszczędzają.Ten okultystyczny horror polityczny (bo chyba taka nazwa jest najwłaściwsza) jest diabelnie inteligentny i wymagający. Ilość odwołań, nawiązań do historii zmusza czytelnika do myślenia, analizowania i kombinowania. Jest to rozrywka na najwyższym poziomie. Nie jednorazowe czytadło, które wylatuje z pamięci zaraz po przeczytaniu. To prawdziwa powieść grozy, która potrafi zakorzenić się w świadomości na długi czas po lekturze.

Przy każdej okazji wychwalam pisarstwo Łukasza Orbitowskiego i tym razem nie mogło być inaczej. Po raz kolejny pokazał, że pisze świetnie - z odpowiednim naciskiem na detale, ale bez zbędnego wodolejstwa. Książka obfituje w świetne dialogi, od których nie bije na kilometr sztucznością jak w przypadku powieści części nominowanych rokrocznie do nagrody Zajdla. Klimatyczne opisy są naprawdę straszne, a wtrącane dowcipy autentycznie śmieszne.

Podsumowując, książka jest świetna. Ten jeden zgrzyt na jaki trafiłem i który ciężko mi przeboleć z pewnością nie psuje odbioru całości. Spokojnie mogłaby pretendować do pierwszego miejsca w kategorii najlepszy polski horror, ale przegrałaby z "Tracę ciepło" Orbitowskiego. Lektura wysoce satysfakcjonująca. Ostrzegam jednak, ludzie nie mający jakiejkolwiek wiedzy na temat PRL, okrągłego stołu, sytuacji Kościoła w komunie, przejmowania przez Solidarność władzy, nie odczują przyjemności z czytania podobnej do tej, którą poczują ci trochę bardziej obeznani.


Teraz wypada zacierać ręce w oczekiwaniu na drugi tom - "Tancerza", którego wczoraj Łukasz zapowiedział na swoim blogu.

1 komentarz:

  1. Oki, to dodaje do długiej listy książek "które mam przeczytać w lato aby odsapnąć od komiksów"

    :)

    OdpowiedzUsuń