niedziela, 29 marca 2015

Ten niedzielny wpis z poprzedniego tygodnia*, czyli kilka słów o Blomkampie

Jeżeli nasza przyszłość ma wyglądać jak ta z filmów Neilla Blomkampa to delikatnie mówiąc jesteśmy w dupie. Teraz mógłbym rzucić żart o jej kolorze, skoro 2/3 jego filmów dzieje się w Afryce, a pozostała część na Zachodnim Wybrzeżu Stanów Zjednoczonych. Skupię się jednak na tym, że oglądam te filmy z bananem na mordzie, ale gdy później wracam do nich myślami, to jestem przygnębiony. To ponure i smutne obrazki ze świata, który zatrzymał się wczoraj, a jedyny postęp jaki można zaobserwować zachodzi w zbrojeniówce. Pamiętam "Elizjum", w którym Matt Damon głównie biega i robi głupie rzeczy, i co mnie uderzyło to fakt, że za 140 lat na ulicach będą stały identyczne samochody jakie stoją teraz. Bieda, sierotki czytające bajki przy świeczkach i robotnicy pracujący na akord. Gdzieś tam w przestrzeni kosmicznej unosił się pełne luksusów i wiecznego życia Halo, ale na Ziemi przeludnienie, choroby i przestępczość. I nie oszukujmy się, ja żyję w centralnej Polsce. Szesnaście kilometrów do centrum Łodzi. Od dziecka wiem, gdzie wyląduję.

Blomkamp jak nikt potrafi pokazać parszywą mordę otaczającego nas świata. Jego Los Angeles to gniazdo szczurów. Jego Johannesburg to psychole kontra mutanci z piekła. Tam wrzuca swoich bohaterów, tam każe im egzystować, walczyć i ginąć. Zdarza mi się obejrzeć jakieś zapomniane filmy sci-fi z epoki VHS. To często, ze względu na bardzo ograniczony budżet, ubogie w scenografie, efekty specjalne, kostiumy produkcje. To co tam pokazują jest skromne, żeby nie powiedzieć ubogie, a zdecydowanie łatwiej pokazać z małym budżetem biedotę i patologię, niż wielkie bogactwa. Tamta bieda i ta u Blomkampa się mocno różnią. Ta z lat 80tych i 90tych, nawet w surowym, postnuklearnym wydaniu, bywała pocieszna. Wierzę, że za 20 lat takie "Elizjum" czy "Chappiego", na którym byłem w zeszłą sobotę w kinie, będzie się odbierać cały czas bardzo serio.

"Chappie" to dobrze skręcone sci-fi, do tego fajnie romansujące z cyberpunkiem - od którego się ostatnio odsunąłem, ale nadal zajmuje ważną część w moim sercu. Dosyć długo zastanawiałem się czy tak "Chappiego" nie klasyfikować. Gatunkowi puryści napiszą, że brakuje tu tak wielu elementów charakterystycznych i że "nie!". I pewnie będą mieli rację, bo i hackerstwo słabe, ograniczone do włożenia pendrive'a, i korporacja taka przyjazna światu, miastu i ludziom, i miasto bez wieżowców, neonów, motocykli, i nocy mało, i narkotyków, i robokończyn, i cyberwszczepów i w ogóle dzieje się teraz - za kilka miesięcy!
Ok. Powymieniałem to wszystko sobie i wychodzi, że to rzeczywiście nie jest cyberpunk.
Ale mamy ducha w pancerzu, gigantycznego mecha, gangi, strzegące porządku policyjne roboty i zamieszki na ulicach, gdy tylko te roboty przestają działać. Jest zarysowane rozwarstwienie społeczne. To takie obrazki prosto z cyberpunku. I dlatego piszę, że ten film z nim romansuje. Przynajmniej w moim odczuciu. Były momenty, w których żałowałem, że nie pokazali czegoś inaczej, że trochę zmarnowali potencjał sceny. Z tym, że Blomkamp chyba już tak ma.

Pomijając wizję świata, która nie przypasowała tak do końca moim oczekiwaniom to brakowało mi zdecydowanie akcji. Aż się prosiło, żeby pokazać więcej gangsterskiego życia. Nie zabolałoby, gdybyśmy mieli kilka minut więcej starć tłumu z policją. Ta budząca się i zyskująca świadomość SI w ciele Chappiego wystarcza, żeby pociągnąć film - jest interesująco, zabawnie, chociaż trochę za bardzo ckliwie. Sam proces nauki i poznawania świata, swoich możliwości wyszedł zaskakująco fajnie. Zaraz jak zobaczyłem scenę z gumowym kurczakiem trochę wpadłem w panikę. Przed oczami stanęły mi te wszystkie komedyjki z lat 80tych i 90tych, gdzie pokraczny robot/ zagubiony kosmita/ fajtłapowaty obcokrajowiec poznaje US&A, wszystkiemu się dziwi, wszystko jest dla niego nowym wspaniałym doświadczeniem. W "Chappie" udało się uniknąć banału, a na scenach komediowych nie czułem zażenowania. 

Taki właśnie mam problem z filmami Blomkampa. One mi się bardzo podobają. Masa rzeczy jest tam zrobiona na tip top. Ale zawsze znajduję coś na co narzekam. I to nie jest takie marudzenie dla samego marudzenia, szukanie dziury w całym. Po prostu jak coś się ociera o arcydzieło, a nie udaje mu się nim zostać, to lubię mu to wytknąć. Neill Blomkamp ma 35 lat i trzy duże filmy science fiction za sobą. Przed nim piąty Alien i wierzę, że mimo wysokich ocen, uznania krytyki i publiczności, które tymi filmami zdobył, to były one rozgrzewką i teraz dostaniemy prawdziwą petardę, kopa w ryj na którego czekamy od lat. 

I jeszcze taka pierdoła. W jego filmach lokowane są produkty Sony. W "Dystrykcie 9" było VAIO, ale w "Chappiem" PS4 zaliczyła chyba najlepszy product placement jak firma mogłaby sobie wymarzyć. 


*docelowo wpisy mają się pojawiać co niedzielę, taka regularność, ale w związku z pewnymi sprawami rodzinnymi, które trwały tydzień, ta notka nie została skończona w zeszłą niedzielę. Co da się odczuć i nie jestem z niej do końca zadowolony. Ale musiałem coś puścić. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz