niedziela, 8 marca 2015

Jest tyle powiedzonek o psach, ale o negatywnym wydźwięku, zastanawiające...

W moim mieście znikają psy. Proceder trwa od kilku miesięcy, ale niespecjalnie się nad tym do tej pory zastanawiałem. Te wiszące na słupach kartki łączyłem raczej z "Małymi ludźmi w żółtych płaszczach", nowelą Kinga ze zbioru "Serca Atlantydów". Szedłem do pracy i widziałem te dziwne ogłoszenia: "Zniknął roczny, poczciwy golden w trakcie leczenia. Bardzo go kochamy chociaż jest głupiutkim grubaskiem. Nagroda". Tych ogłoszeń zaczęło pojawiać się coraz więcej, także w internecie, a gdy okazało się, że również znajomi, jakiegoś tam zaginionego psa szukają, w głowie pojawiła się inna myśl. Ostatnim był zaginiony pudelek miniaturka, za którego oferowano 5 tysięcy złotych nagrody i przy którym zrobiło się głośno o problemie. Internauci zaczęli prowadzić śledztwo, namierzono nawet ludzi rumuńskiego pochodzenia, którzy wyrabiali mu lewe papiery.

W Stanach kradzieżami psów dla okupu zajmują się przestępcy już od wielu lat. I może wydać się to śmieszne, ale nie zawsze są to cienkie bolki, które czekają na tę jedną robotę, tę po której zaczną coś znaczyć. To oportuniści, którzy znają w miarę dobrze prawo i wiedzą, że są w stanie się z tej kradzieży wykręcić sianem. Traktują to jako dodatkowe źródło łatwego zarobku. I jestem w stanie uwierzyć, że w moim powiecie istnieje podobna szajka porywaczy psów. 


Ta myśl wywołała lawinę skojarzeń i wspomnień, której nie byłem w stanie zatrzymać. Jako, że mamy w domu od 16 lat shih-tzu to pierwsze co mi przyszło do łba to "7 psychopatów" Martina McDonagha. W tym filmie Christopher Walken i Sam Rockwell, którzy parają się takimi porwaniami dla okupu, zwijają ukochanego shih-tzu gangsterowi. Postać grana przez Rockwella po godzinach para się też innym zajęciem, dlatego ta kradzież nie jest na pewno przypadkowa, ale ma dla wszystkich niesamowicie bolesne konsekwencje, których już pewnie nie przewidział. Wydaje się wybitnie nieprawdopodobnym, żeby w Pabianicach, te porwane czworonogi zwracał ktoś o kosmicznej aparycji Walkena, ale jeżeli się o tym pomyśli... taki dystyngowany, starszy pan na pewno nie wzbudzałby podejrzeń. Myślę, żeby wywinąć się od oskarżenia o kradzież, trzeba mieć właśnie takiego starszego pana, który sprzeda historyjkę o znalezieniu zbłąkanego ulubieńca swoją grzecznością i pewnością siebie. 

Warto ten film obejrzeć, dla świetnego scenariusza i bardzo dobrych kreacji aktorskich. McDonagh zachwycił mnie "Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj", a "7 psychopatami" utwierdził mnie w przekonaniu, że na jego następne filmy warto czekać. 



Drugie co przyszło mi do głowy to "Zabić, jak to łatwo powiedzieć", które w przeciwieństwie do filmu z Walkenem nie jest absolutnie zabawne. To gangsterska historia spod znaku noir. Jakiś stary dupek obmyśla plan na obrobienie mafijnej gry w pokera. Plan wydaje się idealny, ale oczywiście nie jest, bo Firma ściąga dobrego cyngla, który wszystko naprawia. Jednym z facetów, którzy uczestniczą w napadzie jest Russell, uzależniony od drugów Australijczyk, który wygląda w tym filmie jak mocno skacowany Neil Gaiman. Russell kradnie psy w sąsiedztwie i wywozi je furgonetką na Florydę, aby tam je sprzedać. 


Kto kupuje psy na Florydzie? To pytanie przez jakiś czas nie mogło mi wyjść z głowy. Czy psy rasowe są tam aż tak drogie? Czy nie ma na Florydzie psów w schroniskach? A może Russell jechał setki kilometrów, żeby sprzedać je jakiemuś Chińczykowi prowadzącemu knajpę dla wtajemniczonych? Co jeżeli psy, które znikają w moim sąsiedztwie trafiają na czyjś stół? Albo są sprzedawane Niemcom? Pamiętam, że w okolicy, w której się wychowywałem była fabryka torebek. Już na początku lat 90tych raczej niczego nie produkowała, ale był tam stróż i ten człowiek wyłapywał koty w okolicy. Na skórki. To prawdopodobnie spotkało syjama mojej matki. Czasami, kiedy te znikające psy nie pozwalają mi spać, myślę o kocie mojej matki. Trochę go jeszcze pamiętam.


"Zabić, jak to łatwo powiedzieć" to historia tzw. inside job, więc wszyscy, których oglądamy to przestępcy. Wiemy od samego początku jak to się skończy, w końcu naprawia sam Brad Pitt. Są winni i muszą być ukarani. Wydaje się historią bardzo prostą, nie ma tutaj zaskoczenia, ale diabeł tkwi w szczegółach. Akcja filmu zbiega się z kampanią prezydencką i wielkim kryzysem ekonomicznym, który nawiedził Stany. Interesujące jest to, że rozmowy, które prowadzą bohaterowie filmu, zdają się po pewnym czasie być o czymś zupełnie innym. Gdzieś tam w tle zazwyczaj gra telewizor i widzimy kłamiącego polityka. Gdzieś w tym wszystkim możemy znaleźć analogie do wydarzeń obserwowanych na ekranie. I nawet mniej wyrobiony kinoman, wyłapie, że film nie jest o tym sprzątaniu po napadzie na szulernie.

Film kończy monolog Pitta o tym, że Ameryka to nie jest kraj, to są interesy, i podobne odczucie można odnieść oglądając "Brudny szmal" na podstawie opowiadania Denisa Lehane'a. Te dwa ostatnie filmy łączy inside job i James Gandolfini, i jest też pies. Tym razem zwierzę, zostało poświęcone jako chory dowód miłości Erica Deedsa do Nadii. Ratuje je Bob, który jest barmanem w knajpie swojego kuzyna Marva (którego gra Gandolfini). W "Zabić, jak to łatwo powiedzieć" Gandolfini gra zabójcę Mickey'a, który jest na dobrej drodze, żeby wylecieć na stałe z branży. Przylatuje z Nowego Jorku na robotę i zaczyna ją od uchlewania się. O ile dobrze kojarzę, to jest na warunkowym i samą swoją obecnością zagraża całej akcji. W "Brudnym szmalu" Marv to też złamany przez życie facio. Przygniatają go problemy finansowe i jedynym wyjściem wydaje mu się okradzenie własnego baru, który jest punktem zrzutu brudnej forsy mafii. Swój interes stawia ponad lojalność wobec rodziny, jako pomagiera dobiera sobie psychicznie chorego Deedsa, którego poznaje gdy ten zaczyna prześladować Boba. Wyjęcie z kubła na śmieci pociętego szczeniaka to kamyczek, który porusza lawinę zdarzeń. Nie dla wszystkich kończy się szczęśliwie. Ale chyba tak jest już w życiu, że coś co dla kogoś jest wielkim szczęściem, okazuje się dla innego gwoździem do trumny. Bo Ameryka to tylko interesy, a one nie zawsze się udają.

Oglądam niedawno na ścianie, jak ktoś dzieli się zdjęciami dużego myśliwskiego psa. Pies zniknął już jakiś czas temu, trochę wcześniej, z tego samego podwórka zniknął inny pies, kundelek. Wychowywały się razem. Właściciel sugeruje, że psy są najprawdopodobniej właśnie razem i mam nadzieję, że rzeczywiście są, i że nie trafiły na psychopatę i nie są razem, ale w niebie. Bo wiecie, chociaż to słabe pocieszenie, to wszystkie psy idą do nieba.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz