Zaproszono mnie na fejsbuniu na wydarzenie (żadne tam prawdziwe wydarzenie, po prostu taka wirtualna akcja, wiecie o co chodzi) "Przeczytam 52 książki w 2015 roku".
Gówno tam!
Nie przeczytam!
Jest mi niezmiernie miło, że ktoś wierzy, że jestem jeszcze w ciągu roku w stanie tyle książek zaliczyć. W tym dociągnąłem do dziewiętnastu pozycji. Sukces okupiony wielkim trudem. To nie jest czas na czytanie, to nie jest czas na pisanie. Jedno i drugie próbuję zmienić, rzucam się na lektury i odpuszczam, wracam do konsoli z podkulonym ogonem. Odpalam film. Idę się spotkać z przyjaciółmi. Zwalam winę na internet, na smartfona. Na bycie online 24/7. Fakt faktem, to co się dzieje na mojej ścianie, te przychodzące maile (głównie reklamowe newslettery), ten, im bliżej wieczora, tym częściej odzywający coraz się telefon, mnie rozpraszają. Ale to nie do końca tak. Doszedłem do wniosku, że powinienem po ciężkim dniu odpoczywać tak jak mi jest najlepiej, najprzyjemniej. Czasami z padem w dłoni. Czasami podnosząc żelastwo, czasami kufel. Czasami przewracając kartki powieści. Czasami macając ekran czytnika. Wspomnę też o kontaktach z innymi ludźmi, bo się okazało, że w wolnym czasie też ich potrzebuję.
Przestałem się pałować ilością przeczytanych książek*. Znam kogoś kto czyta stówkę (tak lekką ręką), czy to sprawia, że ten ktoś jest ode mnie lepszy? Czy ja ze swoimi dziewiętnastoma rozrywkowymi pozycjami jestem lepszy od kogoś kto przeczytał ich osiemnaście?
Inna sprawa, zacząłem się zastanawiać dlaczego czytanie jest lepsze od innych form wytracania czasu. Ta myśl została mi zaszczepiona, gdzieś to kiedyś przeczytałem. Ziarno utknęło, nie trafiło wtedy na podatny grunt, ale z biegiem lat nagle zaczęło nanosić tam podkładu, zaczęło z niego coś kiełkować. Teraz drażni mnie przesadne gloryfikowanie czytania. Jakby te zastępy czytających pulpę z Fabryki Słów miałyby być lepsze od kogoś, kto nie wyściubia nosa poza ekran laptopa i klikającego w potworki w Diablo. Jakby ucieczka w świat fantastyki, kryminałów czy powieści wojennych była czymś chlubnym, czymś lepszym niż spędzanie 5 dni w tygodniu na aktywności fizycznej albo graniu na gitarze. Jasne, czytanie rozwija. Stajemy się wrażliwsi, mądrzejsi o wiedzę, w książkach zawartą, a co za tym idzie, wyrażamy się i piszemy poprawniej. Słownictwo jest bogatsze. Można czymś zabłysnąć w towarzystwie. Chociaż ja preferuję robienie z siebie idioty.
Ale czytanie nie pomoże nam w osiągnięciu poprawnej sylwetki czy odtłuszczeniu organizmu. Nie rozwinie naszego mózgu w sposób w jaki rozwija go gra w pokera czy nakurwianie w LoLa lub w StarCrafta. Czytanie urasta w chwili obecnej do najwyższej formy rozrywki. Słuchanie jazzu jak czytanie książek. Tyle że jazz to straszna nuda. Wiem coś o tym. Próbowałem. Najbardziej mnie irytuje, że ludzie się wstydzą, że nie czytają. Tzn. niech się wstydzą, to ich sprawa. Chodzi mi raczej o coś innego. Dlaczego się kurwa nikt nie wstydzi, że nie gra w gry? Albo że nie chodzi do kina? Dlaczego to jest tak ważne?
Wkurza mnie niezmiernie to klakierstwo wśród blogerek książkowych. Poza jednym wyjątkiem nawet nie zaglądam, nie odpalam ich kanałów na YouTube. Akurat ta jedna jest ładna i ma wybaczone. Blogerki książkowe są w większości czytane przez... inne blogerki książkowe. Komentują sobie wzajemnie, wymieniają się książkami i mam wrażenie, że stworzyły sobie bezpieczny świat, zajęły jakiś wycinek internetu i chwaląc się stosikami i zakupami, żyją w przeświadczeniu, że są lepsze niż te ponad 60% Polaków, które rokrocznie w ogóle nie czytają.
Wyszedłem z domu gdzie się czyta. Gdzie najlepszym prezentem była książka. Gdzie najlepszym możliwie wytraceniem wolnego czasu, zaraz po filmie, było oddanie się lekturze. Ale nauczono mnie że jest to czymś tak naturalnym, tak zwyczajnym, że nie ma sensu się nad tym rozwodzić. Nikt się tym kurwa nie chwalił!
Ostatnią dekadę obracam się środowisku mocno związanymi z książkami. Pisaliśmy sobie o książkach, spotykaliśmy się, piliśmy kosmiczną ilość alkoholu i o nich rozmawialiśmy. Niektórzy zostali pisarzami, inni tłumaczami, jeszcze inni prowadzą najlepsze na świecie serwisy poświęcone pisarzom, a jeszcze inni na tych książkach zarabiają, bo prowadzą wydawnictwa. Mam kolegów dziennikarzy, recenzentów, korektorów i redaktorów. W związku z czym ciężko mi to pisać, bo komuś, kto propaguje czytanie może zrobić się przykro. Pewnie gdybym wrzucił takiego posta na facebooku, na którym mnie zaproszono na to całe wydarzenie, podniosłoby się larum. I pewnie niektórych by to dotknęło. Ale nikt tego bloga nie czyta. Ten blog jest nikogo.
Czytanie to jest tylko jedna z form wytracania wolnego czasu, jeden ze sposobów na odpoczynek. Czytając wcale nie stajesz się lepszy, a jeżeli wynosisz je ponad inne formy rozrywki, to stajesz się gorszy. Jest nawet taki krąg piekielny zarezerwowany dla książkowych faszystów.
* Zakładka Wyczyt roczny cały czas wisi, ale trochę dlatego, że lubię sprawdzić w którym roku coś czytałem, trochę dlatego, że żal mi to usunąć skoro tak skrupulatnie przez lata tam wypisywałem te tytuły, wytłuszczałem je. Tak starannie trzymałem chronologię. To mój blog.
Porzucam czytelnictwo na zawsze, dzięki Tobie. Rozrywka dla snobów onanistów :)
OdpowiedzUsuńOdświeżające podejście. Aż mnie korci, żeby wkleić linka na stronę akcji, ale to by było komentarzowe morderstwo na mnie i na tobie ;)
OdpowiedzUsuńE, nie. Dlaczego?
UsuńZaraz by się zlecieli i byłoby tutaj pół strony bluzgów.
UsuńZawsze jestem chętny wysłuchać drugiej strony ;)
Usuń