Trochę ponad rok temu przypomniano sobie w Hollywood o RoboCopie. MGM ogłosiło że robi reboot, wyznaczyło datę premiery na 2011 rok, a do projektu bardzo szybko przyklejono nazwisko Darrena Aronofsky'ego. I dla fanów reżysera, i dla fanów RoboCopa był to spory szok. Jak się jednak okazało Aronofsky najprawdopodobniej filmu robić nie będzie, co zresztą teraz nie jest ważne. Ważne jest, że odświeżyłem sobie trzy pierwsze filmy, żeby przypomnieć sobie trochę tę postać i uświadomić sobie jak wspomnienia i odczucia potrafią zakłamać prawdziwy obraz filmu.
"RoboCop" Paula Verhoevena, nagrałem potajemnie przed matką, kiedy leciał na początku lat 90tych w telewizji i obejrzałem po kryjomu. Później w ręce wpadła mi kaseta z częścią drugą, a w wypożyczalni zdaje się znalazłem trzecią. Oczywiście wtedy byłem zachwycony, podszedłem do tych produkcji całkowicie bezkrytycznie i nawet kupiłem sobie dwie figurki, które katowałem w zabawach. Później Polsat puszczał kanadyjski serial z Robo Gliniarzem i chociaż oglądałem każdy odcinek to coś mi zaczynało zgrzytać. Nastały czasy liceum i jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności, mając w pamięci prawdopodobnie tylko serial, przestałem RoboCopa lubić. Wydawał mi się głupi, tani i skierowany do dzieci. Jego sztywność, sposób poruszania się czy mówienia uważałem za straszny idiotyzm. Wtedy jedynymi słusznymi filmami z robotami były oba Terminatory, całą resztę miałem gdzieś. I taki stosunek do tej postaci utrzymywał się w zasadzie do tegorocznych wakacji. Pamiętam, że na newsa o wyborze Darrena na reżysera pomyślałem coś w stylu: "No, w końcu on zrobi z tym coś porządnego!" Jednak powtórny seans obrazu z '87 wszystko zmienił.
Film Verhoevena jest absolutnie fantastyczny. Mroczny, ciężki, surowy, cholernie brutalny - zupełnie odmienny od obrazu, który miałem w głowie na myśl o RoboCopie. Do tego dość dołujący i przygnębiający, chociaż niepozbawiony dozy specyficznego humoru. Historię Alexa Murphy'ego jest powszechnie znana i chyba nie ma sensu jej jakoś dokładnie rozpisywać. Młody policjant zostaje zabity na służbie, a że policja należy do prywatnej firmy (OCP) jego ciało zostaje zabrane i użyte w programie budowy policjanta robota. Przerobiony na super gliniarza Murphy wraca na swój stary komisariat, gdzie zaczyna odzyskiwać fragmenty skasowanej pamięci i postanawia zemścić się na swoich mordercach. Scena gdzie banda Boddicker łapie Alexa i urządza sobie zabawę, w której służy on za tarczę strzelniczą, jest jedną z najbardziej brutalnych jakie widziałem w filmie science fiction. W czołgającego się policjanta, grupka śmiejących się przestępców, przez ponad minutę ładują całe kilogramy ołowiu. Odrywają mu rękę, dziurawią go na wylot, rozrywają ciało, by na koniec łaskawie dobić go strzałem w głowę. To wszystko pokazane bardzo dokładnie, z krzykami i miotaniem się umierającego człowieka. Uderzony intensywnością i bezkompromisowością tej sceny wcisnąłem 'stop' i powiedziałem na głos "O kurwa!" Cały "RoboCop" jest bardzo brutalny, ale reżyser umieścił w nim jeszcze jedną scenę o podobnej sile. Po tym jak Murphy próbuje aresztować Dick Jonesa, stacza krótki pojedynek z ED-209 i ucieka do podziemnego garażu, staje oko w oko z całym szwadronem oddziałów specjalnych. Nie ma szans poddać się, bo ci z miejsca otwierają do niego ogień. I w tym momencie po raz kolejny zapalił mi się nad głową wielki, jaskrawy neon "WTF?!" Idący szeregiem policjanci walą wszystkim co mają w słaniającego się na nogach RoboCopa, który ostatecznie zostaje uratowany, ale ta scena trwa i trwa! Kończy się chyba dopiero w momencie kiedy pirotechnicy powiedzieli, że już nie mają czego odpalić. Chyba nigdzie, w żadnym innym filmie science fiction nie potraktowano gorzej głównego bohatera.
Gdy teraz czytam kogo brano pod uwagę do roli Alexa nie jestem w stanie sobie wyobrazić żadnego z tych aktorów pod stalowym pancerzem. Obojętnie czy byłby to Rutger Hauer, Michael Ironside, czy sam Arnold Schwarzenegger (tych dwóch ostatnich zresztą zagrało w następnym filmie Verhoeven), żadnemu z nich nie udałoby się osiągnąć takiego mechanicznego chłodu, a przy tak szpecącej charakteryzacji takiej dostojności, co Peterowi Wallerowi. W ogóle dobór aktorów można tylko pochwalić. Kurtwood Smith i Ronny Cox w roli czarnych charakterów wypadli genialnie. Dziwie się, że postać kreowana przez Smitha jest pomijana w przypadku wszelkiego rodzaju zestawień bad guy'ów robionych przez czasopisma i portale. Na tle postaci męskich trochę słabo wypada Lewis grana przez Nancy Allen. Odniosłem wrażenie, że była kluczowa dla scenariusza, popychała akcję tam gdzie trzeba było, ale jej "charakter" ograniczono do kopania przestępców w krocze.
Pomysł na postać RoboCopa (który wg twórców ma być wypadkową Sędziego Dredda i Iron Mana) kiełkował równocześnie z powstawaniem mangi "Appleseed". Nie wiem czy była ona znana Edwardowi Neumeierowi i Michaelowi Minerowi (scenarzyści), ale wydaje mi się, że nie. Za to ślady tego co stworzyli można później odnaleźć w chociażby uwielbianym i wychwalanym "Ghost in the Shell". Bo tak naprawdę RoboCop to właśnie "duch w pancerzu" i w porównaniu z takim Briareosem wypada pod wieloma względami lepiej i bardziej autentycznie. Jego twórcom idealnie udało się pokazać "przebudzenie" Murphy'ego i radzenie sobie z tym czym się stał. Sceny w opuszczonym domu plus te kilka urywków, czy raczej "nagrań" pamięci, tworzą smutny obraz i pokazują tragizm (piszę to jak najbardziej serio) tej postaci. Tego nie uświadczymy w mangach Shirowa. Dla mnie "RoboCop" nie ma słabych stron. Mimo swojej komiksowości i przesadnej brutalności, to cholernie dojrzały obraz pokazujący czym tak naprawdę jest człowieczeństwo.
Verhoeven stworzył w "RoboCopie" coś co kolejne filmy i serial, z lepszym lub gorszym skutkiem, kontynuowały, a jemu samemu udało się to tak naprawdę dobrze rozwinąć dopiero dekadę później w "Żołnierzach kosmosu" - chodzi mi o przerywniki w postaci wiadomości telewizyjnych i reklam Omni Consumer Products. Naprawdę świetnie w ten sposób nakreślono filmowy świat i obraz przyszłości - bardzo cyberpunkowy trzeba dodać. Elementy, które teraz uważa się w tym gatunku za mus, można odnaleźć w Detroit stworzonym przez Neumeiera i Minera. Mamy utopijne miasto, które ma powstać na zdeprawowanych slumsach rządzonych przez gangi (Delta City to amerykański odpowiednik Neo Tokio), mamy bezwzględną korporację OCP kontrolującą większość aspektów życia, jest cybernetyka i robotyka (która może w porównaniu z japońskimi wymysłami tutaj na razie raczkuje), a życie normalnego człowieka, jak praktycznie w każdym cyberpunkowym filmie, nie jawi się w różowych barwach.
Przy kolejnych częściach mamy niestety tendencję spadkową. Po "RoboCop 2" obiecywałem sobie wiele. Ta sama obsada, odpowiadający częściowo za scenariusz Frank Miller i Irvin Kershner na reżyserskim stołku. Niestety nie podołano. Jest sporo akcji, ale raczej w stylu kina klasy B, a mimo to jest nudno. Wepchnięto tutaj ze sto "oczywistych oczywistości" jakie kino sensacyjne funduje nam latami. Próbowano stworzyć przeciwnika na miarę Robo Gliny, ale Kain jest tak naprawdę kalką i zarazem cieniem wszystkich pieprzących o Bogu psychopatów. "Robocop 3" jest już naprawdę bardzo słaby. Pojawia się kolejny zarzut - fatalne aktorstwo. Strasznie nędzny scenariusz, nieumiejętne wykorzystanie dobrodziejstwa jakim był Otomo i PG-13 spowodowało, że po seansie chciało mi się krzyczeć. To przykład zmarnowanego potencjału i źle nakręconego filmu, który dodatkowo dość mocno ośmiesza świetnie rozpoczętą serię. Trójkę lepiej ominąć niż obejrzeć. Oprócz trzech filmów i aktorskiego serialu jest jeszcze druga kanadyjska produkcja, czteroodcinkowy "RoboCop: Prime Directives" i dwie animowane serie: "RoboCop: The Series" i "RoboCop: Alpha Commando". Oceny tej trójki jednak mnie skutecznie odstraszyły od samego rozpoczęcia poszukiwań.
To tyle moich rozważań na temat Robo Gliny. Podejrzewam, że wśród wielu ludzi pokutuje obraz "RoboCopa" jako "lightowej" produkcji dla dzieciaków, którą sprzedał nam ostatni film i polsatowski serial. Jeżeli kogoś zachęciłem do obejrzenia pierwszej części i przekonania się na własnej skórze, że temat jest jak najbardziej poważny to super. "RoboCop" to jak dla mnie jeden z najlepszych obrazów lat 80tych.
Ten ładny, rysowany plakat jest autorstwa Tylera Stouta, jakby ktoś pytał.
"RoboCop" Paula Verhoevena, nagrałem potajemnie przed matką, kiedy leciał na początku lat 90tych w telewizji i obejrzałem po kryjomu. Później w ręce wpadła mi kaseta z częścią drugą, a w wypożyczalni zdaje się znalazłem trzecią. Oczywiście wtedy byłem zachwycony, podszedłem do tych produkcji całkowicie bezkrytycznie i nawet kupiłem sobie dwie figurki, które katowałem w zabawach. Później Polsat puszczał kanadyjski serial z Robo Gliniarzem i chociaż oglądałem każdy odcinek to coś mi zaczynało zgrzytać. Nastały czasy liceum i jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności, mając w pamięci prawdopodobnie tylko serial, przestałem RoboCopa lubić. Wydawał mi się głupi, tani i skierowany do dzieci. Jego sztywność, sposób poruszania się czy mówienia uważałem za straszny idiotyzm. Wtedy jedynymi słusznymi filmami z robotami były oba Terminatory, całą resztę miałem gdzieś. I taki stosunek do tej postaci utrzymywał się w zasadzie do tegorocznych wakacji. Pamiętam, że na newsa o wyborze Darrena na reżysera pomyślałem coś w stylu: "No, w końcu on zrobi z tym coś porządnego!" Jednak powtórny seans obrazu z '87 wszystko zmienił.
Film Verhoevena jest absolutnie fantastyczny. Mroczny, ciężki, surowy, cholernie brutalny - zupełnie odmienny od obrazu, który miałem w głowie na myśl o RoboCopie. Do tego dość dołujący i przygnębiający, chociaż niepozbawiony dozy specyficznego humoru. Historię Alexa Murphy'ego jest powszechnie znana i chyba nie ma sensu jej jakoś dokładnie rozpisywać. Młody policjant zostaje zabity na służbie, a że policja należy do prywatnej firmy (OCP) jego ciało zostaje zabrane i użyte w programie budowy policjanta robota. Przerobiony na super gliniarza Murphy wraca na swój stary komisariat, gdzie zaczyna odzyskiwać fragmenty skasowanej pamięci i postanawia zemścić się na swoich mordercach. Scena gdzie banda Boddicker łapie Alexa i urządza sobie zabawę, w której służy on za tarczę strzelniczą, jest jedną z najbardziej brutalnych jakie widziałem w filmie science fiction. W czołgającego się policjanta, grupka śmiejących się przestępców, przez ponad minutę ładują całe kilogramy ołowiu. Odrywają mu rękę, dziurawią go na wylot, rozrywają ciało, by na koniec łaskawie dobić go strzałem w głowę. To wszystko pokazane bardzo dokładnie, z krzykami i miotaniem się umierającego człowieka. Uderzony intensywnością i bezkompromisowością tej sceny wcisnąłem 'stop' i powiedziałem na głos "O kurwa!" Cały "RoboCop" jest bardzo brutalny, ale reżyser umieścił w nim jeszcze jedną scenę o podobnej sile. Po tym jak Murphy próbuje aresztować Dick Jonesa, stacza krótki pojedynek z ED-209 i ucieka do podziemnego garażu, staje oko w oko z całym szwadronem oddziałów specjalnych. Nie ma szans poddać się, bo ci z miejsca otwierają do niego ogień. I w tym momencie po raz kolejny zapalił mi się nad głową wielki, jaskrawy neon "WTF?!" Idący szeregiem policjanci walą wszystkim co mają w słaniającego się na nogach RoboCopa, który ostatecznie zostaje uratowany, ale ta scena trwa i trwa! Kończy się chyba dopiero w momencie kiedy pirotechnicy powiedzieli, że już nie mają czego odpalić. Chyba nigdzie, w żadnym innym filmie science fiction nie potraktowano gorzej głównego bohatera.
Gdy teraz czytam kogo brano pod uwagę do roli Alexa nie jestem w stanie sobie wyobrazić żadnego z tych aktorów pod stalowym pancerzem. Obojętnie czy byłby to Rutger Hauer, Michael Ironside, czy sam Arnold Schwarzenegger (tych dwóch ostatnich zresztą zagrało w następnym filmie Verhoeven), żadnemu z nich nie udałoby się osiągnąć takiego mechanicznego chłodu, a przy tak szpecącej charakteryzacji takiej dostojności, co Peterowi Wallerowi. W ogóle dobór aktorów można tylko pochwalić. Kurtwood Smith i Ronny Cox w roli czarnych charakterów wypadli genialnie. Dziwie się, że postać kreowana przez Smitha jest pomijana w przypadku wszelkiego rodzaju zestawień bad guy'ów robionych przez czasopisma i portale. Na tle postaci męskich trochę słabo wypada Lewis grana przez Nancy Allen. Odniosłem wrażenie, że była kluczowa dla scenariusza, popychała akcję tam gdzie trzeba było, ale jej "charakter" ograniczono do kopania przestępców w krocze.
Pomysł na postać RoboCopa (który wg twórców ma być wypadkową Sędziego Dredda i Iron Mana) kiełkował równocześnie z powstawaniem mangi "Appleseed". Nie wiem czy była ona znana Edwardowi Neumeierowi i Michaelowi Minerowi (scenarzyści), ale wydaje mi się, że nie. Za to ślady tego co stworzyli można później odnaleźć w chociażby uwielbianym i wychwalanym "Ghost in the Shell". Bo tak naprawdę RoboCop to właśnie "duch w pancerzu" i w porównaniu z takim Briareosem wypada pod wieloma względami lepiej i bardziej autentycznie. Jego twórcom idealnie udało się pokazać "przebudzenie" Murphy'ego i radzenie sobie z tym czym się stał. Sceny w opuszczonym domu plus te kilka urywków, czy raczej "nagrań" pamięci, tworzą smutny obraz i pokazują tragizm (piszę to jak najbardziej serio) tej postaci. Tego nie uświadczymy w mangach Shirowa. Dla mnie "RoboCop" nie ma słabych stron. Mimo swojej komiksowości i przesadnej brutalności, to cholernie dojrzały obraz pokazujący czym tak naprawdę jest człowieczeństwo.
Verhoeven stworzył w "RoboCopie" coś co kolejne filmy i serial, z lepszym lub gorszym skutkiem, kontynuowały, a jemu samemu udało się to tak naprawdę dobrze rozwinąć dopiero dekadę później w "Żołnierzach kosmosu" - chodzi mi o przerywniki w postaci wiadomości telewizyjnych i reklam Omni Consumer Products. Naprawdę świetnie w ten sposób nakreślono filmowy świat i obraz przyszłości - bardzo cyberpunkowy trzeba dodać. Elementy, które teraz uważa się w tym gatunku za mus, można odnaleźć w Detroit stworzonym przez Neumeiera i Minera. Mamy utopijne miasto, które ma powstać na zdeprawowanych slumsach rządzonych przez gangi (Delta City to amerykański odpowiednik Neo Tokio), mamy bezwzględną korporację OCP kontrolującą większość aspektów życia, jest cybernetyka i robotyka (która może w porównaniu z japońskimi wymysłami tutaj na razie raczkuje), a życie normalnego człowieka, jak praktycznie w każdym cyberpunkowym filmie, nie jawi się w różowych barwach.
Przy kolejnych częściach mamy niestety tendencję spadkową. Po "RoboCop 2" obiecywałem sobie wiele. Ta sama obsada, odpowiadający częściowo za scenariusz Frank Miller i Irvin Kershner na reżyserskim stołku. Niestety nie podołano. Jest sporo akcji, ale raczej w stylu kina klasy B, a mimo to jest nudno. Wepchnięto tutaj ze sto "oczywistych oczywistości" jakie kino sensacyjne funduje nam latami. Próbowano stworzyć przeciwnika na miarę Robo Gliny, ale Kain jest tak naprawdę kalką i zarazem cieniem wszystkich pieprzących o Bogu psychopatów. "Robocop 3" jest już naprawdę bardzo słaby. Pojawia się kolejny zarzut - fatalne aktorstwo. Strasznie nędzny scenariusz, nieumiejętne wykorzystanie dobrodziejstwa jakim był Otomo i PG-13 spowodowało, że po seansie chciało mi się krzyczeć. To przykład zmarnowanego potencjału i źle nakręconego filmu, który dodatkowo dość mocno ośmiesza świetnie rozpoczętą serię. Trójkę lepiej ominąć niż obejrzeć. Oprócz trzech filmów i aktorskiego serialu jest jeszcze druga kanadyjska produkcja, czteroodcinkowy "RoboCop: Prime Directives" i dwie animowane serie: "RoboCop: The Series" i "RoboCop: Alpha Commando". Oceny tej trójki jednak mnie skutecznie odstraszyły od samego rozpoczęcia poszukiwań.
To tyle moich rozważań na temat Robo Gliny. Podejrzewam, że wśród wielu ludzi pokutuje obraz "RoboCopa" jako "lightowej" produkcji dla dzieciaków, którą sprzedał nam ostatni film i polsatowski serial. Jeżeli kogoś zachęciłem do obejrzenia pierwszej części i przekonania się na własnej skórze, że temat jest jak najbardziej poważny to super. "RoboCop" to jak dla mnie jeden z najlepszych obrazów lat 80tych.
Ten ładny, rysowany plakat jest autorstwa Tylera Stouta, jakby ktoś pytał.
Narobiłeś mi niezłej ochoty na ponowne obejrzenie pierwszej części. I na pewno to zrobię, tyle że najwcześniej pod koniec października :(
OdpowiedzUsuńNa pierwszej części byłem za gówniarza w kinie. Bardzo mi się film podobał i do dziś nie zmieniłem o nim zdania. Choć teraz już mało pamiętam. Sceny "zabicia" Murphy'ego w ogóle nie pamiętam, ale tę jak ładują do RC z wszystkiego co się da, pamiętam bardzo dobrze.
OdpowiedzUsuńRC2 nie mogę sobie jakoś przypomnieć poza kilkoma chaotycznymi scenami, ale RC3 pamiętam bardzo dobrze, bo katowałem to w ostatniej klasie podstawówki na vhs.
Ogólnie to ja miałem bardzo dobre wspomnienia o każdej części, a nawet o serialu źle nie myślałem, ale skoro piszesz, że tylko jedynka tutaj poziom prezentuje to zakładam, że po powtórnej projekcji po latach bym musiał zmienić swój pogląd. Ogólnie to mam sporą ochotę na każdą część i pewnie jakoś na dniach się zaopatrzę:-)
to nie tak, że na dwójkę należałoby spuścić zasłonę milczenia. po prostu... jest słabsza od jedynki, ale sporo tutaj fajnych momentów. to sensacyjniak z RC.
OdpowiedzUsuńtrójka jest po prostu głupia. są takie idiotyzmy jak Robo ścigający furgonetkę różowym wozem alfonsa, z którego po każdej otrzymanej rakiecie (czy tam granacie) odpadają kolejne części.
filmy oceniłem w następujący sposób:
1: 9/10
2: 6/10
3: 4/10
jak bylem maly to jedynka wywarla na mnie olbrzymie wrazenie. jak bylem niecdo starszy i obejrzalem, to caly czas mi sie zajebiscie podobala. wspominasz zabicie murphy'ego, a mna chyba najbardziej wstrzasnela scena jak jeden koles zostaje oblany kwasem (?) i przejechany przez autko :D jak bylem maly to nie kumalem co sie z nim tak dokladnie stalo, ale strasznie sie balem potem wszelkich domestosow w domu, bo sie balem ze cos na mnie kapnie i sie stopie :D
OdpowiedzUsuńa z dwojki to pamietam chyba tylko moment jak zostaja przedstawiane te inne robociki. i to, ze strasznie srednia animacja byla.
robocop 1 jest filmem bez wad, jest dopracowany w najmniejszych szczegółach zarowno scenariusz, gra, efekty, brytalnosc doslownie wszystko. nigdy nie powstanie reebot ktory w polowie dorówna 1 części. 2, 3 oraz seriali moglo by wogole nie byc. oczerniaja dobre imie verchowena i pewnie owoc pracy jego zycia jakim jest film robocop
OdpowiedzUsuń