sobota, 8 września 2007

Joe i Góra Terrela

John Everson, Amerykanin, autor nagrodzony w 2005 przez Horror Writers Association nagrodą Brama Stokera za "Demoniczne przymierze" - książkę, którą akurat ostatnio miałem przyjemność czytać.

Jakoś tak się złożyło, że stricte horrorów ostatnimi czasy czytałem mało. w zasadzie oprócz dwóch powieści z wampirami, "Ostatniego rejsu 'Fevre Dream'" Martina (który był świetny) i "Nocarza" Magdy Kozak (któremu do świetności brakowało sporo), w tym roku nie czytałem żadnego. No i trafił się właśnie Everson. "Demoniczne przymierze" wydane przez wydawnictwo Red Horse nie zachęca raczej do przeczytania swoją okładką. Sznurek, jakaś pieczęć i z dupy wzięty pasek z oczami. Dodatkowo ramka z informacją o nagrodzie wygląda jak naklejka z supermarketu. Na szczęście z zawartością już lepiej.


Głównym bohaterem jest Joe Kieran, dawniej szukający afer korupcyjnych dziennikarz w największym chicagowskim dzienniku, obecnie reporter w jakiejś małomiasteczkowej gazecie, gdzie opisuje usprawnienia wprowadzone do biblioteki miejskiej albo relacjonuje konkurs wypieków kółka gospodyń wiejskich. Nieistotnym jest dlaczego Joe przeniósł się z wielkiego miasta na nadmorskie zadupie, ważne jest natomiast to, że trafia na demona, który zmusza ludzi do skakania nago z kilkunastometrowego urwiska. Dodam, że demon jest złośliwy, mściwy i cholernie napalony - do skakania na golasa się nie ogranicza. Bohaterki debiutanckiej powieści Eversona spółkują pozbawione woli z Kieranem, albo jak demon ma dobry humor to z inną bohaterką tudzież (jak tego humoru akurat nie ma) z jakimś trupem. Jeżeli nie ma w pobliżu drugiej osoby to masturbują się nago na urwisku. Oczywiście kobitki są jak to w horrorach ładne i zgrabne. Wyglądają oszałamiająco w jedwabnych szlafroczkach, krótkich szortach i opinających pośladki jeansach. Scen erotycznych jest kilka i opisy są całkiem śmiałe. Autor używa prostego, ale nie prostackiego języka i o dziwo robi to dobrze - mamy mocną erotykę, a nie chamskie porno. Nawet orgia sześciu nastolatek (w tym zestawie jedna jest prawie martwa, ale i tak wykrwawia się na amen) jest napisana lekko, bez zbędnych obrzydliwości. Więc czyta się to dobrze. Dodatkowy atut - jest dość krwawo. Wylano na karty powieści całkiem niezłe wiadro posoki. Bohaterowie standardowi. Ich przemyślenia i dialogi na szczęście nie są sztywne, a od żartów nie bije sztuczność. Fabuła jest trochę przewidywalna, a finał może ciut rozczarować - u wspomnianego wcześniej Mastiego główny bohater przy pomocy przypadkowo poznanego Indianina wysadziłby całą górę ukradzionym z magazynu wojskowego dynamitem. W "Demonicznym przymierzu" takiego fajerwerku nie ma. Zakończenie mi się podobało - dobrze wprowadza do sequela, który już jest wydany i nosi tytuł "Sacrifice" (i zapowiada się świetnie).
Nie należy się jednak po Eversonie pisarstwa na miarę Kinga. To sprawny pisarz. Ma lekkie pióro, ciekawy język, tyle że pisze horrory i w takich kategoriach literatury trzeba go oceniać. Mnie się jego pisarstwo spodobało. Miło czasem odpocząć przy takiej lekturze po kolejnym Gaimanie. Liczę, że Red Horse nie sparzyło się na Eversonie i będzie wydawać go dalej.

Wśród tych kilku linków (na razie) znajdujących się po prawej stronie jest jeden do strony autora. poza tym wrzucam jeszcze odnośnik do myspace, gdzie jest kilka kolejnych, ciekawych - chociażby do jego opowiadań, które można pobrać z netu czy wywiadów. A właśnie! w drugim numerze "Czachopisma" będzie wywiad z tym pisarzem.

1 komentarz: