"Dave Grohl: Oto moje powołanie" to nie do końca biografia, na którą się szykowałem. To taka książka w stylu: "w czasach jak Grohl żył była taka i taka muza, grały takie i takie zespoły", a dopiero później "a Grohl najbardziej lubił... i inspirował się...." Czy to wada? Po części tak, bo na stronę przypada kilka obcobrzmiących nazwisk, kilka nazw kapeli i klubów gdzie ci ludzie grali, po czym na następnej sytuacja się powtarza. Człowieka który sięgnął po tą biografię przypadkowo znudzi bardzo szybko. W zasadzie po dwóch pierwszych rozdziałach mamy taką analizę środowiska punkowego z którego wywodzi się Grohl, a o samym Grohlu tylko kilka wstawek. Po części jednak nie, bo ja np. byłem szczerze tym zainteresowany. W pewien sposób scena HC, do której nigdy w żaden sposób nie należałem i z którą nawet się nie utożsamiam, kształtowała moje gusta. Zabawna sprawa, ale te wszystkie koncerty na które za szczyla chodziłem utwierdziły mnie w przekonaniu, że ciężki metal jest śmieszny i tak mało autentyczny... nieważne. Także odnalazłem tu wiele z tego co tworzyło moje fascynacje muzyczne w liceum i na początku studiów. Drugą część książki poświęcono Nirvanie. Tutaj moje czytanie wybitnie straciło tempo, bo nigdy za tym zespołem nie przepadałem, w pewny momencie życia autentycznie go nie trawiłem. Ale przebrnąłem i utwierdziłem się tylko w tym, co wiedziałem już wcześniej. Że ta wielka kapela w pewien sposób popsuła nam wszystkim punk rocka. Resztę stron już poświęcił autor temu, co najbliższe mojemu sercu, czyli Foo Fighters i innym projektom Grohla: Probot, QOTSA i Them Crooked Vultures.
Do treści naprawdę nie mam się o co przyczepiać. Poza kilkoma wywiadami naprawdę niewiele wiedziałem na temat Grohla. Może kiepski ze mnie fan, ale od jakiegoś czasu konsumuję muzę w bardzo mocnym oderwaniu od jej wykonawców. Także fajnie było dowiedzieć się tego co się dowiedziałem. Brakło mi tak naprawdę jedynie Tenacious D.
Problemem tej książki jest Paul Brannigan - jej autor. Facet niby od lat zajmuje się dziennikarstwem muzycznym, wspomina dziesiątki wywiadów jakie przeprowadził z tuzami rocka, a ta biografia... no nie wiem, albo jestem za stary i się zwyczajnie nie łapię w target, albo typ powinien odbębnić jakiś kurs pisania, bo zbierało mi się na haftowanie od tych wszystkich "ekscytujących", "wspaniałych", "wyśmienitych", "genialnych", "fantastycznych". Takie pisanie można sobie uskuteczniać na blogu, niekoniecznie iść z tym do ludzi. Ten hiperentuzjazm w epitetach wyraźnie odcina się między cytatami, których nam nie szczędzi.
Widać, że w dużej mierze opierał się w tej książce na źródłach. Brakuje smaczków. I nie chodzi mi o wypisanie jakiego zestawu czy wioseł używa Dave. Kogo to kurwa obchodzi? Chodzi mi o jakieś wyraźne wspomnienia z tras koncertowych, śmiesznych albo krępujących anegdotek. Możliwe, że nie dało się wyciągnąć więcej materiału z Dave'a, bo kilkakrotnie podkreślane tam było przywiązanie Grohla do prywatności życia rodzinnego. A może to po prostu wymówka? Poza tym jest kilka momentów, gdzie na tym obrazie kryształowego Grohla, najsympatyczniejszego rockmena Ameryki powstają skazy i to też mi się jeszcze bardziej podoba, bo nie wierzyłem, że ktoś może być tak miły.
Mimo tego co napisałem uważam, że nie jest to książka zła. Czerpałem naprawdę dużo przyjemności z tych kilku wieczorów, które spędziłem słuchając płyt Foo Fighters, koncertów Them Crooked Vultures i przerzucając kolejne strony, chłonąc tą pobieżną historię sceny punkowej czy analizę kolejnych płyt FF. Na pewno będę ją chętnie pożyczać. I czekać na kolejną biografię Dave'a.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz