Skłamałbym gdybym napisał, że "Predators" to wybitne kino science fiction. To nie ta liga co "Incepcja", "Avatar" czy "Dystrykt 9", ale od pierwszych minut widać, że Nimród Antal nawet nie próbował im w żaden sposób dorównać. W moim mniemaniu "Predators" to co solidny film sci-fi - łamane na - akcja, i w swojej kategorii od lat nie miał równego sobie. Jeżeli chodzi o filmy z Predatorami to oczywiście obie części "Obcy kontra Predator" zostawia daleko w tyle, a z "Predatorem 2" przegrywa w moich oczach jedynie minimalnie. I udało się to przy, umówmy się, że niewielkim jak na kino science fiction, budżecie (40 mln $).
Już pierwsze sceny wyraźnie sugerują, że będziemy mieli do czynienia z filmem mocno inspirowanym i poniekąd stylizowanym na "Predatora" z Schwarzeneggerem. Mnie w to gra, bo film z Arnoldem kocham miłością szczerą i bezgraniczną. Grupka zaprawionych w boju zakapiorów: żołnierzy, najemników, gangsterów i bojówkarzy - zawodowych zabójców, zostaje zrzucona do dżungli. Szybko dochodzi do nich, że nie są już w Kansas i z roli drapieżników zostali zdegradowani do roli ofiar - zwierzyny łownej. Dalej jest dokładnie to na co wszyscy czekali - podchody, zmiękczanie i polowanie. A na samym końcu odwet, podczas którego myśliwy staje się zwierzyną. Oczywiście w międzyczasie ekipa, po jednej i po drugiej stronie, odnotowuje straty w swoich szeregach. Są mniejsze i większe, ale równie przewidywalne twisty, ale cały film, w moim mniemaniu, ma tylko jeden słaby moment - gadającego do siebie Nolanda (w tej roli Laurence Fishburne) i chociaż to urozmaicenie, to tak szczerze mówiąc nie wiem po kiego... wprowadzone.
To pełną gębą komiksowa strzelanka i jeżeli ktoś w tym filmie szukał czegoś innego niż rzeźni w dżungli, to niestety, ale się mocno zawiódł. Jako, że od lat jestem z komiksami o Predatorach i Alienach mocno na bakier, to nowością było dla mnie wprowadzenie podziału w społeczeństwie myśliwych (jedni są brzydcy, a drudzy jeszcze bardziej brzydcy?) , ściąganie zwierzyny na obcą planetę czy polowania na nią z psami. I wszystkie te zabiegi uważam za bardzo dobre. Strasznie mi się micha cieszyła jak mieliśmy możliwość obejrzeć tą krótką walkę miedzy Predatorami.
Fajna obsada i różnorodne postaci. Świetna muzyka - John Debney świetnie "podszywa" się pod Silvestriego. Do tego dodać trzeba dobre zdjęcia i niezłe lokacje. Jeżeli nie zapomni się jakie ma to być kino i będzie się oceniać, biorąc pod uwagę rodowód serii to ciężko znaleźć coś na co można byłoby narzekać. Jest za to sporo takich smakołyków takich jak: obowiązkowy minigun (usypiacz/kosiarka), samurajski pojedynek w wysokiej trawie czy potworek, który wygląda jak pierwsza, na szczęście niewykorzystana wersja Predatora. To drugi film z rzędu, w którym oglądam Brody'ego i nie tylko mi on nie przeszkadza, ale i się podoba. Jego kreacja, tak bardzo różniąca się od tej Arnolda, można powiedzieć, że jest jego przeciwieństwem. Cwany, kierujący się własnym interesem, potrafiący wystawić towarzyszy, a mimo to dający się lubić. I chociaż początkowo dziwiłem się czemu wybrali Brody'ego, to po seansie byłem pewny, że był on strzałem w dziesiątkę. Kolejny umięśniony i sprytny action-hero o dobrym sercu zrobiłby "Predators" niepotrzebną krzywdę, bo obojętnie jaka by ta postać nie była zajebista, zawsze przegrywałaby w konfrontacji z Dutchem.
"Predators" to tylko, ale też i aż, porządnie zrobiony actioner sci-fi w stylu lat 80tych. To ukłon w stronę fanów starego "Predatora" - ja się za takiego uważam i jestem cholernie z wypadu do kina zadowolony. Po wyjściu z sali zresztą zastanawiałem się czemu musieliśmy tyle czekać na ten film? Przecież to powinno powstać przynajmniej dekadę temu! Wierzę, że klimat i charakter to w pewnej, może i nawet większej mierze niż Antala, zasługa producenta - Rodrigueza. I znowu chce mi się krzyczeć, żeby przestał wyciskać ten wyeksploatowany od dawna pomysł małych agentów i zaczął kręcić krwawe kawałki w stylu retro jak właśnie "Predators" czy nadchodzący "Maczeta".
Już pierwsze sceny wyraźnie sugerują, że będziemy mieli do czynienia z filmem mocno inspirowanym i poniekąd stylizowanym na "Predatora" z Schwarzeneggerem. Mnie w to gra, bo film z Arnoldem kocham miłością szczerą i bezgraniczną. Grupka zaprawionych w boju zakapiorów: żołnierzy, najemników, gangsterów i bojówkarzy - zawodowych zabójców, zostaje zrzucona do dżungli. Szybko dochodzi do nich, że nie są już w Kansas i z roli drapieżników zostali zdegradowani do roli ofiar - zwierzyny łownej. Dalej jest dokładnie to na co wszyscy czekali - podchody, zmiękczanie i polowanie. A na samym końcu odwet, podczas którego myśliwy staje się zwierzyną. Oczywiście w międzyczasie ekipa, po jednej i po drugiej stronie, odnotowuje straty w swoich szeregach. Są mniejsze i większe, ale równie przewidywalne twisty, ale cały film, w moim mniemaniu, ma tylko jeden słaby moment - gadającego do siebie Nolanda (w tej roli Laurence Fishburne) i chociaż to urozmaicenie, to tak szczerze mówiąc nie wiem po kiego... wprowadzone.
To pełną gębą komiksowa strzelanka i jeżeli ktoś w tym filmie szukał czegoś innego niż rzeźni w dżungli, to niestety, ale się mocno zawiódł. Jako, że od lat jestem z komiksami o Predatorach i Alienach mocno na bakier, to nowością było dla mnie wprowadzenie podziału w społeczeństwie myśliwych (jedni są brzydcy, a drudzy jeszcze bardziej brzydcy?) , ściąganie zwierzyny na obcą planetę czy polowania na nią z psami. I wszystkie te zabiegi uważam za bardzo dobre. Strasznie mi się micha cieszyła jak mieliśmy możliwość obejrzeć tą krótką walkę miedzy Predatorami.
Fajna obsada i różnorodne postaci. Świetna muzyka - John Debney świetnie "podszywa" się pod Silvestriego. Do tego dodać trzeba dobre zdjęcia i niezłe lokacje. Jeżeli nie zapomni się jakie ma to być kino i będzie się oceniać, biorąc pod uwagę rodowód serii to ciężko znaleźć coś na co można byłoby narzekać. Jest za to sporo takich smakołyków takich jak: obowiązkowy minigun (usypiacz/kosiarka), samurajski pojedynek w wysokiej trawie czy potworek, który wygląda jak pierwsza, na szczęście niewykorzystana wersja Predatora. To drugi film z rzędu, w którym oglądam Brody'ego i nie tylko mi on nie przeszkadza, ale i się podoba. Jego kreacja, tak bardzo różniąca się od tej Arnolda, można powiedzieć, że jest jego przeciwieństwem. Cwany, kierujący się własnym interesem, potrafiący wystawić towarzyszy, a mimo to dający się lubić. I chociaż początkowo dziwiłem się czemu wybrali Brody'ego, to po seansie byłem pewny, że był on strzałem w dziesiątkę. Kolejny umięśniony i sprytny action-hero o dobrym sercu zrobiłby "Predators" niepotrzebną krzywdę, bo obojętnie jaka by ta postać nie była zajebista, zawsze przegrywałaby w konfrontacji z Dutchem.
"Predators" to tylko, ale też i aż, porządnie zrobiony actioner sci-fi w stylu lat 80tych. To ukłon w stronę fanów starego "Predatora" - ja się za takiego uważam i jestem cholernie z wypadu do kina zadowolony. Po wyjściu z sali zresztą zastanawiałem się czemu musieliśmy tyle czekać na ten film? Przecież to powinno powstać przynajmniej dekadę temu! Wierzę, że klimat i charakter to w pewnej, może i nawet większej mierze niż Antala, zasługa producenta - Rodrigueza. I znowu chce mi się krzyczeć, żeby przestał wyciskać ten wyeksploatowany od dawna pomysł małych agentów i zaczął kręcić krwawe kawałki w stylu retro jak właśnie "Predators" czy nadchodzący "Maczeta".
już mi się nie chce tego oglądać, a miałem swego czasu do kina jechać... byłem za to w końcu na INCEPCJI - standardowo przesadzone są opinie na temat jego niesamowitej głębi, niemniej świetny, unikatowy film, który potrafi się zagnieździć w świadomości...
OdpowiedzUsuń