Minęło 10 dni od wypadu do łódzkiego IMAXu na "Avatara". Przez ten czas miałem kilka podejść do spisania moich odczuć po seansie. Zazwyczaj kończyło się na wypisaniu kilku banałów i zamknięciu okna bez zapisu. I mimo iż chciałbym napisać jakąś błyskotliwą recenzję, dochodzi do mnie, że nie potrafię. Nie umiem uciec od tych frazesów, tekst przypomina komentarze fanboy'ów z FilmWebu. Sorry, ale tak musi być. Cameron obudził we mnie jakieś wewnętrzne dziecko, bo od dobrych kilkunastu lat nie podszedłem do niczego tak bezkrytycznie. Łyknąłem ten film jak młody pelikan. Także, żeby dłużej nie zwlekać, spiszę te kilka myśli, ale dziś dla odmiany, w punktach.
- "Avatar" jest piękny. Albo raczej PIĘKNY. I nie chodzi nawet o poziom animacji (chociaż to też). Po prostu Pandora to filmowy raj - jeszcze nigdy w kinie nie widziałem równie ładnych, zapierających dech w piersiach, epickich widoków. Przy scenach leśnych i powietrznych w myśli powtarzałem cały czas "Wow!", a gdy zobaczyłem fluorescencyjny las to zabrakło mi słów, żeby wyrazić podziw nad wyobraźnią i wrażliwością Camerona. I te latające nasionka - no totalny zachwyt.
- Wszystko co do tej pory pokazali Japończycy w "Final Fantasy", Zemeckis w swoich trzech ostatnich filmach, Bay w bajce z robotami, zostaje za dziełem Camerona daleko w tyle. CGI jest nieporównywalne z niczym co do tej pory oglądałem, a wrzucenie w to aktorów i interakcja między nimi to mistrzostwo. Wiem, że za kilka lat będzie to standard, ale nie sądzę abym przez najbliższą dekadę obejrzał coś równie przełomowego pod tym względem.
- 3D w IMAXie to jest to! Byłem do tej pory na dwóch seansach w 3D, na zwykłych salach i były to w obu przypadkach animacje. Podobało mi się, ale wiedziałem, że musi być lepiej. Nie sądziłem jednak, że różnica będzie tak kolosalna. To po prostu całkowicie nowe doświadczenie, zupełnie inny odbiór filmu - nieporównywalny ze zwykłym seansem. Olbrzymi imaxowy ekran jest stworzony do wyświetlania efekciarskiego kina akcji. "Avatara" dzięki temu się chłonie, cieszy oko każdy malutki szczegół, a sceny batalistyczne wywoływały u mnie fale dreszczy. Od 31 grudnia 2009 jest fanem IMAXa.
- Emocje i maksymalna przyjemność z oglądania. Pod tym względem ten film jest idealnie skonstruowany. Ani przez chwilę się nie nudziłem i ciągle coś czułem: zachwyt, złość, smutek, napięcie. Do tego akcja, akcja i jeszcze raz akcja w końcówce. Finał jest bombowy i przy tym patetyczny - w dobrym tego słowa znaczeniu. Oczywiście nie udało mi się nie wzruszyć, a dla mnie film jest już wyjątkowy jeżeli uda mu się wycisnąć ze mnie łezkę.
- Postaci są super i piszę to jak najbardziej serio. Niby tak typowe i sztampowe, że powinienem kręcić nosem. Indianie i kowboje, ileż razy to już było? Grupka chciwców, grupka opętanych chęcią zabijania, grupka wyłamujących się oszołomów, którzy próbują nawiązać dialog z żyjącymi zgodnie z naturą dzikusami. Do tego zagubiony, z lekka rozdarty główny bohater - Jake Sully. Ten oczywiście przejdzie przemianę. Chce się krzyknąć znowu? Ale tutaj wszystko gra i jak dla mnie sprawdza się idealnie. Do tego nie popada w banał. A sami obcy... Na'vi wyglądają świetnie. Miałem sporo zastrzeżeń zaraz po pierwszych przeciekach dotyczących ich wyglądu. Strasznie kojarzyli mi się z furries i byłem nimi bardzo rozczarowany. Wolałem obojętnie co, byle nie wielkie, niebieskie kotowate cośki. Trailery utwierdzały mnie w mojej niechęci, a pierwsze sceny w ludzkim obozie raczej nadal nie nastrajały pozytywnie. Ale na ekranie w końcu pojawiło się plemię żyjące na drzewie, avatar Jake'a przestał biegać w ludzkich ciuchach i moje uprzedzenia zniknęły, momentalnie. Poza tym nie da się im nie kibicować w tym konflikcie. I nie dziwię się, że Smutny uznał w swoim przeglądzie Neytiri za najseksowniejszą bohaterkę filmu sf dekady.
- Było miodnie. Moje uwielbienie i głód mechów został tutaj zaspokojony. O pojazdach i statkach wszelakich mogę się wypowiadać tylko w superlatywach - nawet ten przerośnięty transportowiec z odpowiednikiem Little Boya ma pokładzie był fajny. Quaritch wyciskający więcej niż Willis w "Niezniszczalnym" to chodzące uosobienie wojskowych twardzieli i chociaż skurczybyk do kwadratu to micha się cieszy jak facet na bezdechu posyła serie z karabinu albo leci w bój z kubkiem kawy w łapie.
- Zdaję sobie sprawę z niedostatków fabularnych, ale nie mam zamiaru udawać, że film podobał mi się tylko ze względu na efekty. Historia bardzo mi się podobała, mimo że nie była zaskakująca czy specjalnie odkrywcza, miała w sobie to coś, co pozwoliło mi się rozkoszować każdą minutą filmu. Może jestem sentymentalny, ale dla mnie w kinie najważniejsza jest magia, a ten film ją ma, sprzedaje ją w ilościach hurtowych i chociaż jest to głównie magia CGI to nie jest ani odrobinę gorsza od tej do której przyzwyczailiśmy się w XX wieku. Cieszę się, że Cameronowi wyszedł ten manifest ekologiczny w tak fantastycznej formie, musiał na to czekać dwadzieścia lat (z "Otchłanią" mu się to nie do końca udało), ale zrobił to z porządnym wykopem.
Jak dla mnie "Avatar" to bezapelacyjnie film roku (podsumowanie w drodze). Piękne widowisko na zakończenie roku i dziesięciolecia. Kto jeszcze nie oglądał to marsz do kina, ja wybieram się wkrótce drugi raz.
wszystko fajnie, ale najbliższy IMAX mam w Warszawie, a w tamtych okolicach najwcześniej pojawię się w lutym... się pomyśli później
OdpowiedzUsuńCrusia - to już sobie lepiej bilet zarezerwuj, bo wrażenia z IMAXA są nieporównywalne ze zwykłym małym ekranem.
OdpowiedzUsuńScik - dobra recenzja - z tym, ze o ile Ci tą ekologię w A. przepuszczę, to z Otchłanią i jej manifestem pacyfistycznym greenpeace mało ma wspólnego. W ogóle to sobie odśwież Abyss - nie będziesz żałował.
masz rację z tą "Otchłanią". możliwe żę tam było właśnie antywojenne przesłanie, a ja pod wpływem "Avatara" ubzdurałem sobie że o ekologię chodzi. Powtórzę sobie ten film jakoś niedługo. zobczymy :)
OdpowiedzUsuń