niedziela, 8 listopada 2009

Dystrykt 9

Debiutanckim filmem Neilla Blomkampa podniecałem się od tegorocznego Comic Conu, przy okazji którego, po raz pierwszy poczytałem relacje z pokazów i wysłuchałem entuzjastycznych recenzji na jego temat. Hype udzielił mi się jeszcze bardziej, gdy obejrzałem dwa trailery i krótkometrażówkę Blomkampa, będącą punktem wyjścia dla pełnometrażowego filmu. Pozytywnych głosów była cała masa. "Dystrykt 9" nazwano nawet najlepszym filmem science fiction od czasów "Łowcy androidów" i nawet (!) jego duchowym spadkobiercą. Wybraliśmy się z Kamilą do kina, żeby to zweryfikować i wypad usatysfakcjonował mnie tylko połowicznie.

"Dystrykt 9" jest oczywiście efektownym kinem sci-fi. Przyjemnie było popatrzeć na tak świetnie wyglądające CGI, którego ewentualne braki jeszcze sprytniej zakamuflowano konwencją dokumentu. Krewetki wyglądają naturalnie, statek kosmiczny robi wrażenie, a mech, który operował gravity gunem i w którym Wikus zrobił rozpierduchę, mógłby być tą wisienką na cieście. W ogóle sceny akcji wywołały banana na twarzy, a wybuchowy finał był miodem na serce fana takich wystrzałowych potyczek. Wygląd obcych był ciekawą odmianą od wszelkich objawów wielkogłowej szarości, do których powoli przyzwyczaiło mnie kino z telewizją. Także, gdybym poszedł nastawiony na bezpretensjonalną rozrywkę z małą wojną w getcie pod koniec filmu to byłbym w 100% zadowolony. Bo w takich kategoriach ten film sprawdza się bardzo dobrze i można się całkiem nieźle bawić (nawet mimo dość nudnawego środka filmu). Jest sprawną i ciekawą superprodukcją, efekciarskim blockbusterem i jakimś tam powiewem świeżości. Jednak robi się z tego filmu coś więcej...

Czytając recenzje zza oceanu i słuchając zachęcających opinii znajomych, którzy obejrzeli piracką kopię, szykowałem się na małe katharsis. Nie przesadzam. Myślałem, że "Dystrykt 9" będzie cholernie inteligentnym, hiperrealistycznym filmem o obcych, którym zdarzyło się utknąć na Ziemi. Co było oczywiście błędem, bo film, jak dla mnie, nie prezentuje nic ponad to bieganie i strzelanie. Rasizm ponad rasizmami? Motywy chrześcijańskie? Wolne żarty. Poraziła mnie ta prosta fabuła, która okazuje się tak naprawdę po części kalką animacji "Po rozum do mrówek". Nie zmusza do żadnych refleksji, nie daje powodu do zatracenia się w rozmyślaniach o jakimkolwiek aspekcie tej produkcji. Brak w nim jakiejś głębszej myśli. Pod tym względem przypomina bardziej "Transformersy" niż "Łowcę androidów". Kolejna sprawa, której osobiście nie mogłem przeskoczyć jest Wikus Van De Merwe. Wicus ani nie jest charyzmatyczny, ani nawet specjalnie fajny, a na jego barkach spoczął ciężar całego filmu. To główny bohater, którego nie byłem w stanie polubić (zresztą gdybym polubił taką mendę to świadczyłoby że ze mną coś nie tak) i ani przez chwilę, mimo sytuacji w której się znalazł, współczuć mu. Dupek, karierowicz, pieprzony egoista - na dodatek prawdziwa gnida. Kierujący się tylko i wyłącznie swoim interesem i zmieniający front jedynie dlatego, że widział minimalną szanse powrotu do normalność w obietnicy najinteligentniejszej z Krewetek. Autentycznie nie trawię takich gości.


Mógłbym jeszcze dorzucić garść nieścisłości i mniejszych zgrzytów, które zauważyłem podczas seansu, ale nie zmieni to faktu, że film jest dobrą, rzemieślniczą robotą, która zapewniła mi prawie dwie godziny porządnej rozrywki. Neill Blomkamp ma łeb na karku i zrobi jeszcze swoje arcydzieło, bo jego debiut udany. Także w kategorii "inteligentna rozrywka w otoczce science fiction" niestety, ale "Dystrykt 9" nie podołał. Jeżeli ktoś chce nakarmić oczy to naprawdę warto obejrzeć, ale jeżeli już mamy myśleć o duchu, to raczej należałoby odpalić "Moon" Duncana Jonesa (też pełnometrażowy debiut) albo odświeżyć "Matrixa".

2 komentarze:

  1. Twoja wypowiedź sprowokowała mnie do obszerniejszej odpowiedzi, niż przypuszczałem, dlatego znajdziesz ją na moim blogu, a nie tu, w komentarzach. Zapraszam, poczytaj - wymieńmy się poglądami ;)
    Uprzedzam tylko, że odpowiem najwcześniej we wtorek w nocy, bo mnie nie będzie przez najbliższe 2 dni ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Skoro oczekiwałeś, że film będzie "czymś więcej" i chcesz traktować go inaczej, niż hollywoodzkie produkcje to czemu nie doceniasz, że Wikus nie jest typowym dobrym bohaterem? Moim zdaniem to świetny i odważny zabieg. Odważny, bo twórcy ryzykowali, że pojawią się właśnie takie głosy - że

    A poza tym dla mnie osobiście film niósł wiele ciekawych spostrzeżeń na płaszczyźnie rasizm-tolerancja-nacjonalizm. Z argumentem o miałkość absolutnie się nie zgadzam. Jak na taką formę - a trudno ukazać głębię różnych relacji w filmie - naprawdę wiele można było z niego odczytać. Odniesień do postkolonializmu było tyle, że koleżanka ma z tego pracę na zaliczenie seminarium pisać :P

    OdpowiedzUsuń