Wspominałem przy okazji wpisu o trzecim tomie "Baśni" Willinghama, że prawdziwie wyborna uczta czeka na czytelnika dopiero przy lekturze następnej części. O ile trzy pierwsze albumy można było spokojnie nazwać niespiesznym i przydługim wstępem (co zresztą również zauważył Paweł na Motywie Drogi) to "Baśnie. Marsz drewnianych żołnierzyków" jest pozycją, w której akcja rusza z kopyta, wprowadza historię na nowe tory i w pełni wykorzystuje potencjał jaki drzemie w pomyśle.
"Baśnie. Marsz drewnianych żołnierzyków" to grubaśny album, którego każda strona jest warta tych okładkowych 60 złotych. Na pierwszy ogień dostajemy rysowany przez Craiga Russella "Ostatni Bastion" - opowieść Niebieskiego Chłopca o ostatnich dniach desperackiej obrony przejścia (z krainy Baśniowców do świata Docześniaków) oraz o jego miłości do Czerwonego Kapturka. Utrzymany jest w konwencji bardziej klasycznego fantasy, z całą tą charakterystyczną otoczką: wielkim zamkiem, rycerzami, orkami, trollami i wielką bitwą. Kawał dobrej historii, i to od strony fabularnej, jak i od strony wizualnej. Russell na tych prawie 50 stronach serwuje szczegółowe, klimatyczne rysunki, które idealnie pasują do średniowiecznej stylistyki. Poza tym jest w tym komiksie coś nieuchwytnego, co powoduje, że po skończeniu go, człowiekowi naprawdę jest przykro. Czy to ukłucie smutku, gdyż oglądamy upadek świata marzeń, czy może spowodował to rychły koniec romansu, czy też ostatnie strony z popijawy i toast jaki wygłasza Niebieski. Nie wiem. W każdym razie, "Ostatni Bastion" to świetny wstęp do świetnego albumu i chociaż ciężko nazwać go przystawką, to jednak daniem głównym jest "Marsz drewnianych żołnierzyków".
Zaczyna się tym, że kampanię wyborczą Księcia Uroczego, polegającą głównie na rozdawaniu stanowisk i dawaniu obietnic, przerywa niecodzienne wydarzenie. W świecie rzeczywistym zjawia się Czerwony Kapturek, której podobno udało się uciec z niewoli Adwersarza. Z tym, że jej relacja nie do końca trzyma się kupy i powoli wychodzi na jaw, że dziewczyna nie jest do końca tym za kogo się podaje. W tym samym czasie pojawiają się w Nowym Jorku tytułowe drewniane żołnierzyki. Rozbrajają, dozbrajają się i planują zniszczyć Baśniogród. W końcu dochodzi do ataku na Woodland. Bitwa jest bardziej zaciekła i spektakularna niż ta, którą mieliśmy okazję oglądać, kilkadziesiąt stron wcześniej, w pierwszej historii. Olbrzymie zastępy, wydawałoby się nieśmiertelnych kukieł, przetrzebiają szeregi Baśniowców. Giną kolejne postaci, podejmowane są coraz to bardziej rozpaczliwe próby obrony, ale sytuację ratuje dopiero, bad guy numer jeden, ulubieniec wszystkich - Wilk. I chociaż rezultat wydawał się od początku dobrze znany, to późniejsze reperkusje tego wydarzenia, jak i liczba ofiar po stronie dobrych mnie dość mocno zaskoczyły. Za oprawę graficzną odpowiadał Mark Buckingham. Jak zawsze odwalił kawał dobrej roboty i jak można się domyśleć, najjaśniejszym momentem w komiksie jest właśnie ta niesamowita walka. Dał poszaleć wyobraźni i łapie, dzięki czemu jesteśmy świadkami prawdziwie epickiego wydarzenia. Udało mu się oddać rysunkami chaos i brutalność bitwy, a przy tym widać tą fantastyczność "Baśni". Oprawa jest pierwsza klasa. Nacieszyć oko mogłem praktycznie każdym kadrem (i oczywiście okładkami Jamesa Jeana).
Trochę się bałem tego tomu. Miałem wrażenie, że Willingham chociaż nie ucieka od konfliktów, to boi się większych konfrontacji. Zrobił tak w tomie drugim, gdzie wybuch stodoły zakończył wojnę domową. Tutaj jedzie po bandzie. Zrzuca na Woodland kataklizm i bez problemu pozbywa się kilku drugoplanowych postaci. "Marsz drewnianych żołnierzyków" jak dla mnie zamyka w pewien etap w tej serii. Jeżeli kiedykolwiek dojdzie do tej zapowiadanej serialowej ekranizacji, to myślę, że byłby to idealny moment na koniec pierwszego sezonu. Zmienia się trochę układ sił w Baśniogrodzie, sugerują nam delikatnie kim może być Adwersarz (piszę to dlatego, że się przypadkiem tego dowiedziałem) i przede wszystkim otwierają się pewne drzwi, które do tej pory były zamknięte. W końcu Baśniowcy nie są pozostawieni sami sobie i swoim intrygom (wcześniej ze sceny zszedł Sinobrody i Złotowłosa), ale pojawia się przeciwnik, który do tej pory był tylko mglistym wspomnieniem. To naprawdę obszerna historia, oryginalnie ukazała się w 8 zeszytach. Dodajemy do tego "Ostatni Bastion" i dostajemy 240 stron wyśmienitego komiksu. Warto było przebrnąć przez słabszy początek, by później przeczytać ten album. "Baśnie" rozwinęły skrzydła i pokazały się z naprawdę świetnej strony.
"Baśnie. Marsz drewnianych żołnierzyków" to grubaśny album, którego każda strona jest warta tych okładkowych 60 złotych. Na pierwszy ogień dostajemy rysowany przez Craiga Russella "Ostatni Bastion" - opowieść Niebieskiego Chłopca o ostatnich dniach desperackiej obrony przejścia (z krainy Baśniowców do świata Docześniaków) oraz o jego miłości do Czerwonego Kapturka. Utrzymany jest w konwencji bardziej klasycznego fantasy, z całą tą charakterystyczną otoczką: wielkim zamkiem, rycerzami, orkami, trollami i wielką bitwą. Kawał dobrej historii, i to od strony fabularnej, jak i od strony wizualnej. Russell na tych prawie 50 stronach serwuje szczegółowe, klimatyczne rysunki, które idealnie pasują do średniowiecznej stylistyki. Poza tym jest w tym komiksie coś nieuchwytnego, co powoduje, że po skończeniu go, człowiekowi naprawdę jest przykro. Czy to ukłucie smutku, gdyż oglądamy upadek świata marzeń, czy może spowodował to rychły koniec romansu, czy też ostatnie strony z popijawy i toast jaki wygłasza Niebieski. Nie wiem. W każdym razie, "Ostatni Bastion" to świetny wstęp do świetnego albumu i chociaż ciężko nazwać go przystawką, to jednak daniem głównym jest "Marsz drewnianych żołnierzyków".
Zaczyna się tym, że kampanię wyborczą Księcia Uroczego, polegającą głównie na rozdawaniu stanowisk i dawaniu obietnic, przerywa niecodzienne wydarzenie. W świecie rzeczywistym zjawia się Czerwony Kapturek, której podobno udało się uciec z niewoli Adwersarza. Z tym, że jej relacja nie do końca trzyma się kupy i powoli wychodzi na jaw, że dziewczyna nie jest do końca tym za kogo się podaje. W tym samym czasie pojawiają się w Nowym Jorku tytułowe drewniane żołnierzyki. Rozbrajają, dozbrajają się i planują zniszczyć Baśniogród. W końcu dochodzi do ataku na Woodland. Bitwa jest bardziej zaciekła i spektakularna niż ta, którą mieliśmy okazję oglądać, kilkadziesiąt stron wcześniej, w pierwszej historii. Olbrzymie zastępy, wydawałoby się nieśmiertelnych kukieł, przetrzebiają szeregi Baśniowców. Giną kolejne postaci, podejmowane są coraz to bardziej rozpaczliwe próby obrony, ale sytuację ratuje dopiero, bad guy numer jeden, ulubieniec wszystkich - Wilk. I chociaż rezultat wydawał się od początku dobrze znany, to późniejsze reperkusje tego wydarzenia, jak i liczba ofiar po stronie dobrych mnie dość mocno zaskoczyły. Za oprawę graficzną odpowiadał Mark Buckingham. Jak zawsze odwalił kawał dobrej roboty i jak można się domyśleć, najjaśniejszym momentem w komiksie jest właśnie ta niesamowita walka. Dał poszaleć wyobraźni i łapie, dzięki czemu jesteśmy świadkami prawdziwie epickiego wydarzenia. Udało mu się oddać rysunkami chaos i brutalność bitwy, a przy tym widać tą fantastyczność "Baśni". Oprawa jest pierwsza klasa. Nacieszyć oko mogłem praktycznie każdym kadrem (i oczywiście okładkami Jamesa Jeana).
Trochę się bałem tego tomu. Miałem wrażenie, że Willingham chociaż nie ucieka od konfliktów, to boi się większych konfrontacji. Zrobił tak w tomie drugim, gdzie wybuch stodoły zakończył wojnę domową. Tutaj jedzie po bandzie. Zrzuca na Woodland kataklizm i bez problemu pozbywa się kilku drugoplanowych postaci. "Marsz drewnianych żołnierzyków" jak dla mnie zamyka w pewien etap w tej serii. Jeżeli kiedykolwiek dojdzie do tej zapowiadanej serialowej ekranizacji, to myślę, że byłby to idealny moment na koniec pierwszego sezonu. Zmienia się trochę układ sił w Baśniogrodzie, sugerują nam delikatnie kim może być Adwersarz (piszę to dlatego, że się przypadkiem tego dowiedziałem) i przede wszystkim otwierają się pewne drzwi, które do tej pory były zamknięte. W końcu Baśniowcy nie są pozostawieni sami sobie i swoim intrygom (wcześniej ze sceny zszedł Sinobrody i Złotowłosa), ale pojawia się przeciwnik, który do tej pory był tylko mglistym wspomnieniem. To naprawdę obszerna historia, oryginalnie ukazała się w 8 zeszytach. Dodajemy do tego "Ostatni Bastion" i dostajemy 240 stron wyśmienitego komiksu. Warto było przebrnąć przez słabszy początek, by później przeczytać ten album. "Baśnie" rozwinęły skrzydła i pokazały się z naprawdę świetnej strony.
nie lubię tego cyklu...
OdpowiedzUsuńzastanawia mnie ile komiksów kupujesz?
ja go nie lubiłem. teraz niecierpliwie czekam na szósty album (bo piąty mam za sobą i wkrótce opiszę).
OdpowiedzUsuńa ile kupuję? za mało. myślę że około tuzina rocznie. czytam zdecydowanie więcej, bo mam takie szczęście, że moja dziewczyna i znajomi kupują i czytają. także pożyczam. wszystkie "Baśnie" czytałem właśnie pożyczone.
12 albumów rocznie to mało? może jak będę pracować to będę mógłł pomarzyć o takiej liczbie ;P
OdpowiedzUsuńtzn. policzyłem te średnie (tegoroczną) z zakupami zeszytów "Rodzinnych wartości" i "Dick4Dick" oraz (zeszłoroczną) z zeszytami "The Dark Tower". także ilość albumów które kupiłem to nie jest jakaś oszałamiająca liczba ;)
OdpowiedzUsuń