piątek, 9 października 2009

Baśnie miłosne

Przyszedł wreszcie czas na zrecenzowanie trzeciego tomu, jednego z sztandarowych produktów Vertigo - "Baśni". W porównaniu z dwoma wcześniejszymi albumami (które recenzowałem w lutym [#1 #2]) "Kroniki miłosne" wypadają dobrze i chyba pierwszy raz, w przypadku tej serii, jestem w pełni usatysfakcjonowany lekturą - chociaż na naprawdę dobry tom (w pełnym tego słowa znaczeniu) musimy jeszcze poczekać.

"Baśnie. Kroniki miłosne" są, w przeciwieństwie do "Na wygnaniu" i "Folwarku zwierzęcego", nie jedną dużą historią, a zbiorem czterech krótszych, z czego tylko ta tytułowa wydaje się być istotna z punktu widzenia całej fabuły. Album rozpoczyna, dziejąca się w czasie wojny secesyjnej, bardzo fajna pierdółka z Jackiem w roli głównej. Łapie on w magiczny worek (który wygrał z diabłem w karty) Śmierć i tym samym uniemożliwia odejście w zaświaty swojej nowej ukochanej. Czyn ten powoduje zabawne implikacje, a scena z martwym inwentarzem i żołnierzami zombie jest jak dla mnie jedną z najśmieszniejszych (w swojej makabrze) scen, jakie widziałem do tej pory w "Baśniach". Kolejna historia, tym razem już dziejąca się współcześnie, jest już na serio. Baśniogród staje w obliczu nowego zagrożenia. Dociekliwy reporter wpada na ślad sekretnej społeczności, tylko myli Baśniowców z wampirami. Wilk i spółka biorą sprawy w swoje ręce. Dziennikarz zostaje złapany, porwany, odpowiednio potraktowany i sprawa umiera śmiercią naturalną. Album zamyka krótka historyjka, wyjaśniająca czemu liliputy z Farmy próbują skraść ziarna jęczmienia ukryte w biurze dyrekcji Woodlandu. Dość zabawne i sympatyczne, w pewien sposób dodaje kawałeczek do układanki jaką jest przeszłość Baśniowców, ale to tak naprawdę, jest chyba całkowicie niepotrzebna bzdurka, która ciągnie poziom tomu trzeciego w dół.

Najmocniejszym punktem są tytułowe, czteroczęściowe "Kroniki miłosne". Popychają historie zgrabnie do przodu i dają "Baśniom" pazura i baśniowego klimatu, którego przez ostatnie dwa tomy nie czułem. Sporo akcji, domknięte wątki, przemyślane posunięcia i w końcu pozwolenie postacią wyjścia z poza ram narzuconych im pewną konwencją. Mysia Policja trafia na spisek Sinobrodego i Złotowłosej mający na celu zabicie Wilka i Śnieżki. Ci, pod wpływem uroku, wyjeżdżają do lasu na biwak, gdzie po kilku dniach życia w głuszy, zostają napadnięci przez niedoszłą zabójczynię Śnieżki. Cieszy mnie fakt, że jest to w końcu spektakularny pojedynek. Po tych wszystkich gonitwach w "Folwarku zwierzęcym", właśnie takie napieprzanki mi brakowało. Wynik pojedynku łatwo przewidzieć, gdyż nie było możliwości uśmiercenia pozytywnych bohaterów, finał jest satysfakcjonujący. Natomiast konsekwencje samego wyjazdu były dla mnie sporym zaskoczeniem i jestem bardzo na tak dla takiego obrotu sprawy. W Nowym Jorku Sinobrody zostaje zabity przez Księcia Uroczego. Co jest preludium do późniejszej walki o władzę. Jednak na tą chwilę, wszyscy żyją długo i szczęśliwie, no ale to tylko cisza przez burzą.


Od strony graficznej ten tom ma dobre i złe momenty. "Kostucha" narysowana jest średnio i były kadry, przy których kręciłem nosem. Później uświadomiłem sobie, że przecież kreska pasuje wręcz idealnie do klimatu tego komiksu. Przywodzi na myśl "Opowieści z krypty", a to właśnie jest taka makabryczna historyjka (tyle, że finał w trochę innym stylu), której można byłoby się akurat tam spodziewać. W opowieści z reporterem wraca z rysunkami Lan Medina. Cholernie lubię tego rysownika. Stawiałbym go na równi z Markiem Buckinghamem, gdyby nie pewna rzecz. Jedynym mankamentem w komiksach Lana jest jak dla mnie postać Wilka. Jest zbyt ugładzony z wyglądu i brak mu elementu zwierzęcego. Znowu Mark rysuje tego bohatera świetnie - w stylu Wolverina, co według mnie pasuje lepiej do charakteru. Jak można się domyślić, Mark odpowiada za "Kroniki miłosne". Odwalił tam kawał dobrej roboty. Nie ma ani jednego słabszego obrazka, żadnej wpadki. Poza tym ma świetne pomysły na układ kadrów. Nie zwróciłem na to uwagi w "Folwarku zwierzęcym", ale tutaj rzuca się to w oczy. Jeżeli mamy pojedynek szlachetnie urodzonego Księcia i Sinobrodego, to ilustracje przybierają kształty herbów, jeżeli jest szaleńcza ucieczka przez to wszystko wydaje się być porozrzucane i chaotyczne. U Mediny wygląda to bardziej klasycznie. Taki sześciokadrowy, dość statyczny układ. "Jęczmienne panny" - ostatnią historię narysowała Linda Medley. Wiem, że to taka leciutka, bajkowa opowiastka, ale ta pani chyba wcześniej rysowała "Kaczory Donaldy" (wyjdę na totalnego ignoranta, ale nawet kobitki nie sprawdziłem), bo jej rysunki właśnie przypominają historię z tego magazynu (absolutnie nie mam nic do "KD", ale jak się widzi gołe kobiety rysowane w ten sposób to człowiek ma prawo kręcić nosem). Ta historia w ogóle nie powala i niestety strona graficzna nie przyczynia się do tego, żeby ocenić ją chociaż odrobinę wyżej. Okładki, jak zawsze autorstwa Jamesa Jeana i po raz kolejny cieszą niesamowicie oko. Są po prostu piękne.


"Baśnie. Kroniki miłosne" to dobra lektura. Widać, że Willingham zrozumiał potencjał drzemiący w pomyśle i zaczął na większą skalę go używać. A to Pinokio pozuje do zdjęć, mających służyć jako szantaż, a to klątwa Śpiącej Królewny wykorzystywana jest do włamania się do budynku, czy w końcu Wilk, przestaje się bawić w detektywa z filmów noir i pokazuje na co go tak naprawdę stać. To mi się podoba. Poziom rośnie i tytuł w końcu stał się dla mnie na tyle atrakcyjny, że z chęcią sięgnąłem po tom czwarty, a ten jest prawdziwą ucztą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz