Z pewnością recenzja, którą umieściłem wcześniej, nie oddała całości moich odczuć dotyczących "Na wygnaniu". Byłem autentycznie zawiedziony, bo potencjał został w dużej mierze zaprzepaszczony. Całość była miałka, przewidywalna, nudnawa, a przede wszystkim jakoś mało fantastyczna. Nie takie powinno być urban fantasy. Mimo mocno sceptycznego nastawienia do serii, drugi tom dostał naprawdę duży kredyt zaufania. Po pierwsze tytuł sugerował podobieństwo do jednej z moich ulubionych powieści (jednej z niewielu lektur szkolnych, które przeczytałem sam z siebie i chwaliłem pod niebiosa), po drugie wiele recenzji i opinii znajomych było wyjątkowo pochlebnych. Tak, więc któreś z kolei: "Weź się za drugi tom, jest lepszy niż pierwszy." w ostateczności mnie przekonało. Pożyczyłem, przeczytałem i...
"Baśnie: Folwark zwierzęcy" są lepsze i podobały mi się bardziej niż "Na wygnaniu". Nie było to jednak specjalnie trudne. Fabuła zdaje się być ciekawsza i mieć zdecydowanie więcej do zaoferowania od przeciętnej zagadki detektywistycznej z pierwszego tomu. Człekokształtni Baśniowcy żyją sobie w Nowym Jorku, ich zwierzęcy towarzysze, całe zastępy gadających, mniej lub bardziej przyjaznych futrzaków niestety trafiła na Farmę. Odcięci, żyjący w odosobnieniu z wymuszonym zakazem podnoszenia łapy na współtowarzyszy zaczynają kombinować. Marzy im się powrót do baśniowej ojczyzny i życie dawnym życiem. Buntują się, zbroją i akurat na ich małą rewoltę nadziewa się Śnieżka z Różą Czerwoną, które przyjechały na inspekcję Farmy. Zwierzaki początkowo knują, chowają się, ale szybko przechodzą do konkretów. Zaczynają polować na Śnieżkę, mordować się wzajemnie i w ogóle popadają w lekkie szaleństwo. Przybywa jednak kawaleria, rebelia zostaje zdławiona, a jej sprawcy rozliczeni. Epilog pokazuje jak Śnieżka dochodzi do siebie po tym jak odstrzelono jej pół głowy, są procesy, wybierają nową władzę. Jednym słowem happy end.
Po lekturze pojawiają się jednak rozczarowanie. I to dość spore. Willingham potraktował w moim odczuciu historię bez odrobiny refleksji. Coś takiego jak bunt zwierzęco-kształtnych Baśniowców, coś w czym drzemał olbrzymi potencjał (bo to cholera bunt w obozie uchodźców!), potraktował bardzo po łebkach. Jest gonitwa po lasach i polach, ucieczka z niewoli, kilka trupów i wybuch stodoły. Nawet coś takiego jak śmierć Śnieżki zmarnowano, zrobiono z tego tani cliffhanger. Zmartwychwstaje ona już na następnej stronie. Jest kilka odwołań do orwellowskiego "Folwarku zwierzęcego" i do "Władców much" Goldinga, ale ten komiks nawet nie nadąża za ich cieniem. To cienka, grzeczna, plastikowa papka. W tej materii nie zmieni tego nawet Złotowłosa sypiająca z Niedźwiedziem czy głowa nabita na pal.
Brakowało mi duetu Śnieżka - Wilk. To oni, ten magnetyzm który się między nimi rodził, stanowił jedną z rzeczy dzięki którym lektura tomu pierwszego nie była drogą przez mękę. Samotna Śnieżka jest całkowicie pozbawiona charyzmy i przebojowości. Miota się między kadrami i wyraźnie widać, że wycieczka na Farmę jej nie służy. Trzecią rzeczą, która od razu rzuciła mi się w oczy i której nie rozumiem jest brak konsekwencji. Możecie mnie nazwać czepialskim, ale dlaczego Wilk ma postać człowieczą, a już takie świnie, miśki i liski nie? Dlaczego największy killer w dżungli nadal jest tygrysem, a Bigby chadza swobodnie po Manhattanie i korzysta z dobrodziejstwa chwytnych kciuków? Komiks czytałem dość dawno, ale doskonale pamiętam, że ta myśl błąkała mi się w czasie lektury. Tak wiem, głupie to trochę, bo przecież to BAŚNIE.
Graficznie jest dobrze. Zmienił się rysownik, ale szczerze mówiąc tego nie zauważyłem (dopiero jak przeczytałem kto rysował to pojawiło się lekkie zdziwienie). Nadal jest to czytelnie, schludnie i miło dla oka rysowany komiks. Może ciut mniej szczegółowo, ale kreska utrzymała podobną stylistykę. Za to lepiej zrobiło się w warstwie kolorystycznej. Nie można przyczepić się do dominującej szarości i fioletów. Jest kolorowo, fantastycznie. Bardzo mocnym elementem są dla okładki Jamesa Jeana.
Drugi tom "Baśni" to lektura lekka, przyjemna i na pewno bardziej fantastyczna (w porównaniu z tomem pierwszym), ale bez głębszej myśli i niewykorzystująca swojego potencjału nawet w połowie. Ani to śmieszne, ani zmuszające do kombinowania, ani nawet specjalnie wciągające. Nie rozumiem tych zachwytów krytyki, nominacji i przyznawanych nagród (chociaż te za okładki [a chyba też były] są akurat zasłużone). Może po prostu ja oczekuję i wymagam od tej pozycji za dużo? Może właśnie to ma być takie miłe dla oka i niewymagające, a ja chcę Bóg wie co? Podobno tom trzeci to w ogóle najlepszy z najlepszych, z tych trzech co Egmont już wydał, więc sprawdzę. Już leży na biurku. Złapię się za niego jutro.
Dzięki Rychu za pożyczanie tej serii... i mam nadzieję, że mimo mojego kręcenia nosem będziesz pożyczał mi ją dalej.
"Baśnie: Folwark zwierzęcy" są lepsze i podobały mi się bardziej niż "Na wygnaniu". Nie było to jednak specjalnie trudne. Fabuła zdaje się być ciekawsza i mieć zdecydowanie więcej do zaoferowania od przeciętnej zagadki detektywistycznej z pierwszego tomu. Człekokształtni Baśniowcy żyją sobie w Nowym Jorku, ich zwierzęcy towarzysze, całe zastępy gadających, mniej lub bardziej przyjaznych futrzaków niestety trafiła na Farmę. Odcięci, żyjący w odosobnieniu z wymuszonym zakazem podnoszenia łapy na współtowarzyszy zaczynają kombinować. Marzy im się powrót do baśniowej ojczyzny i życie dawnym życiem. Buntują się, zbroją i akurat na ich małą rewoltę nadziewa się Śnieżka z Różą Czerwoną, które przyjechały na inspekcję Farmy. Zwierzaki początkowo knują, chowają się, ale szybko przechodzą do konkretów. Zaczynają polować na Śnieżkę, mordować się wzajemnie i w ogóle popadają w lekkie szaleństwo. Przybywa jednak kawaleria, rebelia zostaje zdławiona, a jej sprawcy rozliczeni. Epilog pokazuje jak Śnieżka dochodzi do siebie po tym jak odstrzelono jej pół głowy, są procesy, wybierają nową władzę. Jednym słowem happy end.
Po lekturze pojawiają się jednak rozczarowanie. I to dość spore. Willingham potraktował w moim odczuciu historię bez odrobiny refleksji. Coś takiego jak bunt zwierzęco-kształtnych Baśniowców, coś w czym drzemał olbrzymi potencjał (bo to cholera bunt w obozie uchodźców!), potraktował bardzo po łebkach. Jest gonitwa po lasach i polach, ucieczka z niewoli, kilka trupów i wybuch stodoły. Nawet coś takiego jak śmierć Śnieżki zmarnowano, zrobiono z tego tani cliffhanger. Zmartwychwstaje ona już na następnej stronie. Jest kilka odwołań do orwellowskiego "Folwarku zwierzęcego" i do "Władców much" Goldinga, ale ten komiks nawet nie nadąża za ich cieniem. To cienka, grzeczna, plastikowa papka. W tej materii nie zmieni tego nawet Złotowłosa sypiająca z Niedźwiedziem czy głowa nabita na pal.
Brakowało mi duetu Śnieżka - Wilk. To oni, ten magnetyzm który się między nimi rodził, stanowił jedną z rzeczy dzięki którym lektura tomu pierwszego nie była drogą przez mękę. Samotna Śnieżka jest całkowicie pozbawiona charyzmy i przebojowości. Miota się między kadrami i wyraźnie widać, że wycieczka na Farmę jej nie służy. Trzecią rzeczą, która od razu rzuciła mi się w oczy i której nie rozumiem jest brak konsekwencji. Możecie mnie nazwać czepialskim, ale dlaczego Wilk ma postać człowieczą, a już takie świnie, miśki i liski nie? Dlaczego największy killer w dżungli nadal jest tygrysem, a Bigby chadza swobodnie po Manhattanie i korzysta z dobrodziejstwa chwytnych kciuków? Komiks czytałem dość dawno, ale doskonale pamiętam, że ta myśl błąkała mi się w czasie lektury. Tak wiem, głupie to trochę, bo przecież to BAŚNIE.
Graficznie jest dobrze. Zmienił się rysownik, ale szczerze mówiąc tego nie zauważyłem (dopiero jak przeczytałem kto rysował to pojawiło się lekkie zdziwienie). Nadal jest to czytelnie, schludnie i miło dla oka rysowany komiks. Może ciut mniej szczegółowo, ale kreska utrzymała podobną stylistykę. Za to lepiej zrobiło się w warstwie kolorystycznej. Nie można przyczepić się do dominującej szarości i fioletów. Jest kolorowo, fantastycznie. Bardzo mocnym elementem są dla okładki Jamesa Jeana.
Drugi tom "Baśni" to lektura lekka, przyjemna i na pewno bardziej fantastyczna (w porównaniu z tomem pierwszym), ale bez głębszej myśli i niewykorzystująca swojego potencjału nawet w połowie. Ani to śmieszne, ani zmuszające do kombinowania, ani nawet specjalnie wciągające. Nie rozumiem tych zachwytów krytyki, nominacji i przyznawanych nagród (chociaż te za okładki [a chyba też były] są akurat zasłużone). Może po prostu ja oczekuję i wymagam od tej pozycji za dużo? Może właśnie to ma być takie miłe dla oka i niewymagające, a ja chcę Bóg wie co? Podobno tom trzeci to w ogóle najlepszy z najlepszych, z tych trzech co Egmont już wydał, więc sprawdzę. Już leży na biurku. Złapię się za niego jutro.
Dzięki Rychu za pożyczanie tej serii... i mam nadzieję, że mimo mojego kręcenia nosem będziesz pożyczał mi ją dalej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz