Eksperymenty naukowe i ich nieprzewidziane skutki były i będą tematem niezliczonych filmów, a ludzie stojący za tymi eksperymentami, niekończącym się przykładem do piętnowania. O ile we "Frankensteinie" z 1910 roku Monstrum stworzono dzięki alchemii, o tyle klasyczny Potwór z "Frankensteina" z 1931 roku, filmu który inspirował dziesiątki kolejnych twórców, był właśnie nieudanym eksperymentem zadufanego w sobie, chorego z ambicji doktora. Z biegiem lat, w głowach tych wszystkich scenarzystów i reżyserów, rodziły się najróżniejsze potwory: gigantyczne mrówki, genetycznie zmodyfikowane rottweilery i pawiany, najróżniejsze hybrydy, w tym te najgorsze, w których użyto ludzkiego DNA. Przykładem jednego z najciekawszych jest "Gatunek" Rogera Donaldsona. Ten, śmiało mogę tak go nazwać, klasyk kina lat 90tych opowiada o pogoni za istotą powstałą w wyniku połączenia ludzkiego DNA z fragmentami przysłanymi z kosmosu. Świetna obsada, charakterystyczny klimat, wizje H.R.Gigera i duża ilość seksu spowodowała, że przez czternaście lat ten film nie miał sobie równych. Aż do teraz, bo twórca "Cube" Vincenzo Natali z pomocą Guillermo del Toro nakręcił "Istotę".
Para ambitnych genetyków: Clive (Adrien Brody) i Elsa (Sarah Polley) stoją na czele zespołu, mającego na celu tworzenie nowego gatunku. Ich sponsorzy chcą uzyskać z nich wysokie zawartości ważnego dla ludzkości związku chemicznego, który zacznie przynosić olbrzymie zyski. Pełni pychy, nadzwyczaj dumnie ze swoich osiągnięć (udało im się stworzyć parkę zupełnie nowego gatunku... szarego czegoś) postanawiają użyć w następnym, oczywiście sekretnym eksperymencie ludzkiego DNA. Tylko, żeby zobaczyć czy się uda, ale oczywiście nic nie idzie zgodnie z planem. Istota, która miała się nigdy nie narodzić, rośnie zbyt szybko, za wcześnie przychodzi na świat i tak Clive i Elsa zaczynają bawić małego potworka płci żeńskiej. Dren, bo tak się nazwała, rośnie jak na drożdżach i gdy sprawy w laboratorium zaczynają się komplikować, zostaje przeniesiona na opuszczoną farmę rodziny Elsy.
Fabuła przebiega dość typowo. Zachowanie Dren daje znać swoim stwórcom, że igrają z ogniem, jednakże oni zdają się to ignorować. Dochodzi do kolejnych incydentów, podobnie jak we "Frankensteinie" potwór zakochuje się w człowieku i podobnie jak w "Gatunku" zaczyna dążyć do prokreacji. Próbuje uwieść Clive'a. W końcu staje się to na co czeka cała sala kinowa - morderczy finał w leśnej głuszy.
Musze przyznać, że ten film zaskakuje i to na kilku płaszczyznach. Po pierwsze dość mocno zgłębia psychikę głównych bohaterów, a tego się nie spodziewałem. Liczyłem bardziej na film akcji. Nie mamy tutaj tylko schematycznych kostiumów. Natali zbudował bardzo wiarygodne postaci z zakorzenionymi w nich problemami, które przenoszą na grunt zawodowy i relacje z Dren. Po drugie sama Dren... to takie skrzyżowanie niewinności i nieporadności dziecka z czającym się w na skraju lasu drapieżcą. Sama jej osoba i niepewność jej charakteru mocno podnosi napięcie. Ale przyznam się, że do pewnego stopnia budziła moją sympatię. Jest też oczywiście kwestia etyki i odpowiedzialności ponoszonej za zabawę w Boga. Pokazana w zaskakująco nienachalny sposób. Oprócz tego przyjemnie zaskoczyły mnie zwroty akcji. Możecie wierzyć lub nie, "Istota" zafundowała mi kilka razy niezły szok. No i ostatnie zaskoczenie - Brody! Nie trawię tego kolesia, w sumie mniej więcej tak samo jak nie trawię Crowe'a. Ale muszę przyznać, że tutaj mi się zajebiście podobał. Razem z Polley stworzyli świetny i zgrany duet.
Wizualnie, film może się bardzo podobać. Hybryda, w każdej fazie rozwoju wygląda niesamowicie. Trochę się obawiałem nazwiska Del Toro - mimo iż tylko (aż) producent, to jednak jego stwory są bardzo charakterystyczne, ale jednak nie. To co pokazali było, przynajmniej dla mnie, czymś nowym. Film w połowie sporo jednak traci z klimatu przez zmianę scenografii z laboratoryjnej (utrzymanej w kapitalnych zimnych kolorach) na wiejską stodołę. Ratuje trochę sam finał, który dzieje się, jak w starych horrorach, nocą w zimowym, ponurym lesie.
Jeżeli chodzi o mnie to jestem bardzo na tak. "Istota" to po części ukłon w stronę takich produkcji jak wspominany kilka razy "Gatunek". Można spokojnie odebrać ją jako wariację na temat szalonego naukowca, który majstruje monstrum w swoim zamczysku i na końcu musi ponieść okropną karę. Po części to rzecz świeża, odważna, nowoczesna - przystająca do naszych czasów. Na pewno pod płaszczykiem kina rozrywkowego próbuje przemycić o wiele głębsze i ważniejsze treści. Wychodziłem z seansu niezmiernie zadowolony, chociaż wiem, że wielu osobom takie kino nie podejdzie, a nawet i, bądźmy szczerzy, odrzuci. Ja w każdym razie polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz