Z tekstami autorstwa Stephena Kinga zazwyczaj jest tak, że ich filmowe adaptacje w dziewięćdziesięciu procentach przypadków nie trafiają w mój gust. Moje wyobrażenia podczas lektury rozmijają się całkowicie z filmową wizją reżysera. Są oczywiście chlubne wyjątki, takie jak: "
Zielona mila", "
Misery" czy "
Stand by me", które idealnie mi pasują i nie jestem w stanie wyobrazić sobie, że można by inaczej to pokazać. Są też filmy, które przypadły mi do gustu dużo bardziej niż teksty na bazie których powstały ("
Lśnienie" Kubrika, "
Skazani na Shawshank"), ale większość tego co kręcą na podstawie powieści i opowiadań Kinga jest słaba. Najgorzej jest kiedy filmowcy próbują dodać coś od siebie i tym samym zmieniają sens czy też wypaczają przesłanie. Zrobiono to z "
1408", najnowszym horrorem na podstawie opowiadania o tym samym tytule, znajdującym się w zbiorku "Wszystko jest względne".
Mamy pisarza – Mika Enslina, który po napisaniu jednej niezłej powieści zaczął pisać tanie, broszurowe przewodniki po najstraszniejszych miejscach w kraju (domach, cmentarzach), a teraz właśnie jest w trakcie kończenia kolejnego - o nawiedzonych hotelach. Nie wiadomo skąd w jego skrzynce znajduje się ulotka o nowojorskim hotelu Delfin z adnotacją, żeby nie zatrzymywać się w pokoju 1408. Pisarz postanawia sprawdzić jakież to tajemnicy skrywa hotel i po kilku trudnościach udaje mu się zarezerwować pokój. Przybywa do Nowego Jorku, odbywa rozmowę z kierownikiem i w końcu ma możliwość zamknięcia się wraz z dyktafonem i butelką w feralnym pokoju. To co go spotka za zamkniętymi drzwiami przechodzi jego najśmielsze oczekiwania.
1408 nie jest nawiedzony. Nie ma tam ducha, zjawy, upiora. 1408 jest po prostu skurwysyńsko złym pokojem, jednym z tworów Kinga, w które zwyczajnie trzeba uwierzyć. Jeżeli przełknęło się obdarzony wolą piekielny samochód, morderczy magiel czy też zabójczą lampę* to z hotelowym pokojem, który jest zły tylko dlatego że istnieje nie może być specjalnie trudno. Filmowcom ta sztuczka udała się znakomicie. Widz bez trudu zawiesza niewiarę i daje się porwać rozgrywce toczącej się na ekranie. Początkowe zabawy z Enslinem polegające włączeniu się radia czy też podkręceniu klimatyzacji przechodzą w coraz bardziej wyrafinowane tortury. Najpierw łamanie fizyczne poprzez przytrzaśnięcie ręki czy też poparzenie ukropem, a później psychiczne gnębienie. Pokój rzuca bohaterowi wyzwania, a ten próbując im sprostać musi walczyć również z własnymi lękami. Raz będzie to przeciwstawienie się lękowi wysokości i przejście po gzymsie do pokoju obok, innym znów wędrówka ciasnymi, klaustrofobicznymi przewodami wentylacyjnymi. Wszelkie próby ucieczki kończą się jednakowo, pisarz ląduje w punkcie wyjścia i bombardowany jest jeszcze bardziej przerażającymi bodźcami popada w coraz większy obłęd.
Historię wzbogacono niestety o wątek rodziny pisarza. Po pierwsze śmierć ukochanej córeczki i ucieczka bohatera od żony, po drugie trudne relacje z ojcem. Wciągnięto to do fabuły dość nachalnie. Enslinowi przypominana jest dotkliwa strata w każdy możliwy sposób. Pokój pokazuje mu rodzinne nagrania, Mike słyszy głos dziecka, w końcu po raz kolejny ją traci i jeszcze bardziej zatraca się w chorej rzeczywistości 1408. Takie trochę niepotrzebne psychologizowanie i uciekanie się do tanich zagrań rodem z obyczajówek. Relacje ojciec-syn nie zostały wykorzystane dostatecznie i wydają się zwykłą zapchajdziurą. Trudno się jednak dziwić, że rozbudowano fabułę w ten sposób. Dzięki takiemu zagraniu scenarzystów stan emocjonalny bohatera wydaje się dużo bardziej wiarygodny. Tyle że, film dużo by nie stracił gdyby tej rodziny Mika w ogóle nie było. Nietrafiona wydaje się również obsada. Mimo iż grający pisarza
John Cusack daje radę i ciągnie ten film swoją grą aktorską raczej w górę niż w dół, to jednak nie jest Mikiem Enslinem. Nie jest wiarygodny i chociaż sceny mrożące krew w żyłach z jego udziałem są dobre, to nie udaje mu się chwycić widza za serce. Trochę inaczej ma się sprawa z
Samuelem L. Jacksonem. Ten gra bardzo dobrze, ale ni jak się ma do Geralda Olina z kart opowiadania. Kingowy Olin był grubawym kierownikiem, momentami przestraszonym, a Jackson tworzy kolejną charyzmatyczną postać, która samym swoim piekielnym, murzyńskim głosem powoduje gęsią skórkę.
Od strony wizualnej "1408" prezentuje się bardzo dobrze. Pokój ustawicznie się zmienia, niby jedno pomieszczenie, ale dwa podobne ujęcia z pewnością nie są takie same. Dzięki temu wybrnięto z problemu jakim jest jedno pomieszczenie jako miejsce akcji. Efekty zrobione z klasą i nie są specjalnie nachalne. Jedynie na chwilowe zlodowacenie można kręcić nosem, ale to również nie jest jakiś olbrzymi mankament.
Na pewno nie jest to arcydzieło horroru czy thrillera. Jest sporo momentów, na których podskoczy się w fotelu, ale klimat, który spokojnie mógłby być bardziej psychodeliczny został zastąpiony problemami psychologicznymi Enslina. Szkoda. "1408" ogląda się dobrze, film zrobiony jest przyzwoicie i co najważniejsze, nie jest nudny. Zmiany w stosunku do pierwowzoru są znaczne. ograniczono dość mocno rozmowę Enslina z Olinem, która stanowiła w zasadzie połowę opowiadania, dodano cholernie dużo i zmieniono końcówkę. Najważniejszą dla mnie zmianą jest jednak to, że film jest o Enslinie. Czytając opowiadanie czułem, że jest ono o 1408, a pisarz to tylko osoba, która zostanie tym razem doprowadzona do szaleństwa i pchnięta w objęcia śmierci. W filmie jest odwrotnie. Tu nie zło gra pierwsze skrzypce, tu bohater jest najważniejszy. Jest aktorem, a złowrogi apartament jedynie sceną na której rozgrywa się dramat. Cóż, takie prawo filmu. Ta sama historia opowiedziana inaczej, z innej perspektywy, wydaje się od razu mieć inny charakter.
Nie jestem zadowolony. Niby dostałem fajny film, ale niestety średnią ekranizację bardzo dobrego opowiadania. Pozytywne jest jeszcze to, że porównując ten film do innych adaptacji prozy Kinga, ma się wrażenie, że scenarzyści jednak wszystkiego tak do końca nie spieprzyli.
* piszę oczywiście o tym jak sparodiowano Kinga w jednym z odcinków "
Głowy rodziny".