piątek, 29 sierpnia 2008

Mroczny rycerz


Prawie trzy tygodnie minęły od wycieczki do kina na "Mrocznego rycerza" i nie mogłem się zebrać by skrobnąć o nim chociażby kilka słów. Jakoś brak pomysłu na fajny tekst i trochę za mało wolnego czasu skutecznie mnie odciągały od monitora. Dziś nadprogramowo mam wolne. Powiadomiono mnie sms po pierwszej w nocy żebym nie przychodził do pracy, bo pracy nie ma. No więc korzystam. Wysprzątałem mieszkanie. Odkurzyłem, umyłem podłogi, starłem kurz, który narastał od początku sierpnia, zacząłem się uczyć i w końcu przysiadłem do notki.
"Mroczny rycerz" mnie zachwycił. Oglądałem zwiastuny i plakaty, śledziłem szał podczas którego ten film wzniósł się na szczyt listy najlepszych filmów na IMDb i czytałem opinie po premierze w USA. Zdawałem sobie sprawę, że ta olbrzymia machina marketingowa nie stała by za filmem kiepskim, byłem przekonany że będzie to prawdziwa uczta kinomana. Jednak to co otrzymałem przekroczyło moje oczekiwania na tyle, że nie jestem w stanie określić jak bardzo. Pokuszę się o nazwanie filmu arcydziełem, które wykracza poza swój gatunek (arcydzieło mimo jednej skazy, którą zauważam, która trochę wkurza, ale o tym napiszę później). To mroczny, w pewien sposób nieprzyjemny, chłodny film. Realistyczny, wielowątkowy, epicki i bardzo dojrzały obraz. Chciałbym żeby to była moja myśl, ale niestety nie jest. Gdzieś w sieci wyczytałem że "Mroczny rycerz" to "Imperium kontratakuje" filmów komiksowych. Jak dla mnie cholernie trafne porównanie i podpisuję się pod nim. Uczucia jakie towarzyszą na koniec są bardzo podobne. Jest satysfakcja, bo obejrzało się wspaniały film, wielkie widowisko, ale towarzyszy temu dziwna gorycz, bo czy w filmach z superbohaterami nie chodzi o to żeby dobro w pełni wygrało?


Obłędny rycerz

Joker. Facet pojawił się na ekranie i przychylam się do setek głosów, ukradł film. Ja dodatkowo zapomniałem, że to Heath Ledger. Zapomniałem o jego śmierci, o jego wcześniejszych rolach. Dla mnie TO BYŁ Joker. Całkowicie odczłowieczony, szalony, kierujący się chorą logiką obleśny psychol. Porwała mnie ta kreacja. Mam ciarki na plecach, gdy przypominam sobie go mlaszczącego językiem.. Tak realistycznych i prawdziwych potworów kino miało niewiele i stawianie go obok Hannibala Lectera Hopkinsa wcale nie jest na wyrost. Na dodatek to on jest wielkim wygranym tej historii. Mimo iż nie odniósł żadnych wymiernych korzyści. Zostaje złapany, jego eksperyment socjologiczny związany z dwoma promami nie powiódł się, ale dopieprzył dobrym do żywego. W konsekwencji nikt stojący po stronie prawa nie zyskuje. Doprowadza do tego że, psychika Denta wywraca się na lewą stronę, Batman staje się poszukiwanym numer jeden, a Gordon musi ścigać swojego sprzymierzeńca wiedząc o jego niewinności.


Rycerz Bez Skazy

Harvey Dent. W jego przypadku nie jestem do końca przekonany. Aaron Eckhart to świetny aktor. Zagrał z pasją i stworzył pełnokrwistą, prawą postać prokuratora. który stawia sobie jeden cel - wytępić przestępczość w swoim mieście. Jednak narodziny Dwóch Twarzy mi się nie podobały. To było pójście na skróty. Wierzę, że można było złamać kogoś takiego jak Dent i wierzę również, że śmierć ukochanej może zdruzgotać. Jednak tutaj, w przypadku w wizji Nolana ciężko mówić o tej złej stronie u Denta. Był uparty, twardy, ale nie zły. Takie przesłuchiwanie szaleńca za pomocą rewolweru i monety nie przekroczyło pewnej granicy. Dent grany przez Eckharta był dobrym człowiekiem, wydawałoby się że całkowicie stabilnym umysłowo. Rozmowa z Jokerem spowodowałaby tak piorunującą przemianę? Może jestem za bardzo pod wpływem historii "The Long Halloween" i tamtego originu tej postaci, ale wydaje mi się, że można było zbudować wokół Harvey’a bardziej skomplikowaną intrygę i poświęcić mu trochę więcej taśmy. Uśmiercenie tak ważnego przeciwnika uważam również za wielki błąd, bo to jedna z najbardziej skomplikowanych osobistości podziemia Gotham. Zdaję sobie sprawę, że gdyby Dwie Twarze przeżył, uciekł i dalej planował zemstę film nie miałby tak błyskotliwego i mocnego zakończenia i stracił by bardzo na sile. Jednak jakiś minimalny żal pozostaje. Zaskoczyła mnie komputerowa charakteryzacja na jaką zdecydował się Nolan. Początkowo odebrałem to z lekkim kręceniem nosa, ale teraz myślę, że najważniejsze zostało spełnione. Stworzono z nieskazitelnego człowieka monstrum. Potworną kpinę tego czym był wcześniej. W tym popalonym garniturze, z odsłoniętym okiem, dziurą w brodzie był przerażający. Swoim wyglądem przypominał, że jest największym przegranym w potyczce.


Mroczny rycerz

Batman. Mało go trochę. Można pomyśleć, że za mało. Jednak gdy film dobiega końca, padają ostatnie kwestie i widzimy jego ucieczkę myślałem tylko o nim. Taka mieszanina goryczy, smutku, ekscytacji i zaskoczenia ("To tak się to skończy?"). Można ponarzekać, że gościu mówi sztucznym głosem, jeździ idiotycznym pojazdem nie przypominającym żadnego wcześniejszego Batmobilu, ale w "Mrocznym rycerzu" dostajemy prawdziwego Batmana, a przynajmniej ja dostałem. Bo prawda jest taka, że każdy ma swojego Batmana. Dla mnie, żadna inna filmowa wizja nie była bliżej realistycznego obrazu człowieka w masce nietoperza. Żaden inny Batman nie był bardziej prawdziwy i w żadnego tak łatwo mi nie przyszło uwierzyć. A że ucierpiała na tym komiksowość filmu... co z tego? Czy to aż takie ważne, że Gotham było w Chicago, a nie w studiu filmowym? Czy to, że część akcji działa się w dzień wpływa na odbiór tego filmu? Szczerze wątpię. Bo taki ktoś jak Joker wzbudza największą trwogę spacerując swoim kaczym chodem w blasku słońca. Poza tym historia Batmana jest uniwersalna. Można ją opowiadać na wiele sposobów i patrząc na Elseworlds'y wcale te inne wersje nie są gorsze.

Akapitem podsumowania, "Mroczny rycerz" mnie zachwycił w każdy możliwy sposób. Kreacjami aktorskimi, scenariuszem, który zaskakiwał kilka razy, wyborami scenarzystów i reżysera. Prawda jest taka, że jestem w staniem przymknąć oko na Dwie Twarze, bo zdaję sobie sprawę, że wtedy końcówka nie miałaby takiego wydźwięku, a i film nie potargałby mną tak mocno. Jestem w stanie wybaczyć mało Batmana w Batmanie. Bo jeżeli się kocha to się wybacza, a ja "Mrocznego rycerza" pokochałem. Każda z tych 152 minut jest fantastyczna i warta wielokrotnego obejrzenia. W tej chwili to dla mnie najlepsza adaptacja komiksu. Zdjęła z podium "Powrót Batmana", który utrzymywał się tam spokojnie piętnaście lat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz