niedziela, 17 sierpnia 2008

Kosmiczny walc


Kocham fantastykę, uwielbiam wszelkiego rodzaju animacje i cenię sobie w zasadzie wszystko wychodzące spod szyldu Pixar Animation Studios. Oczywiste więc było, że w końcu obejrzę ich najnowsze dziecko, które łączy wszystkie te elementy. Zdążyliśmy wybrać się z Kamilą do kina, bawiliśmy się fantastycznie i cieszę się, że w jakimś zaćmieniu umysłowym nie postanowiłem czekać, aż do premiery DVD. Byłaby to wielka strata, bo "WALL.E" to film wielce kinowy. Jest to dziewiąty i pokuszę się o stwierdzenie, najlepszy długi metraż Pixara. Jeszcze pięć lat temu kręciłbym na niego dość mocno nosem, bo film odbiega dość mocno od dotychczasowych standardów animacji. Nie ma w nim komputerowych zwierzątek, stepującyh ptaszków, zagubionych owadów. Jest rasowe sci-fi z robotami. Takimi prawdziwymi robatami, stworzonymi przez ludzi dla ludzi, a nie cywilizacją człekokształtnych blaszaków znanych z "Robotów". Zasadniczo brakuje tutaj błyskotliwych dialogów czy też zabawnych nawiązań w tekstach. Główni bohaterowie ledwo wymawiają swoje imiona. Pierwsza część filmu to można powiedzieć teatr jednego aktora, który jeździ, sprząta, zbiera i kolekcjonuje odpadki, i któremu bardzo doskwiera samotność. Jak można się domyśleć dzieje się niewiele i największą siłą obrazu nie są głupawe miny, ale drobne gesty i wielkie zachwyty nad najzwyklejszymi rzeczami, które dla robota stanowią skarby porównywalne z rupieciami ze strychu znalezionymi przez kilkulatka.

Jak miałem dziesięć lat to zakochałem się w "Toy Story". Dekadę temu oczarowało mnie "Dawno temu w trawie". Ale człowiek dorasta i oczekuje czegoś więcej. Tego czegoś nie znalazłem w "Ratatuj", które okazało się po prostu ładną bajką dla dzieciaków, ale teraz Pixar zrobił cholernie miłą niespodziankę i postawił tym razem na film dla dorosłego i bardziej wyrobionego widza. To hard sci-fi. Głównym bohaterem jest wdzięczny robocik o imieniu WALL•E, który sprząta przez 700 lat Ziemię z odpadków. Jego towarzyszką jest sonda kosmiczna EVA, a głównym przeciwnikiem ślepo kierujący się dyrektywami autopilot promu kosmicznego Auto. Brak tutaj słodkich, gadający futrzaków, jest za to masa charakterystycznych dla gatunku elementów. To Sztuczna Inteligencja, loty w kosmos, setki robotów, które mają za zadanie służyć, zniszczona, wręcz post-apokaliptyczna Ziemia (w tym wypadku tą apokalipsą była sama ludzkość) i ogłupiali ludzie, którzy przez stulecia podróżują po kosmosie i jedyne co robią to konsumują, a swoje góry śmieci wyrzucają w przestrzeń.

Miłość do "WALL.E’ego" to tak od pierwszych minut filmu, jednak nie jest ślepa. Widzę jego największą wadę. Są nią właśnie ludzie. Mimo iż grają raczej niewielką rolę są obecni i strasznie odstają. Animacja zachwyca i momentami można zapomnieć, że oglądamy całkowicie wygenerowany komputerowo film. Główny bohater jest tak dopracowany, iż momentami można pomyśleć, że ogląda się prawdziwego, mechanicznego robota. Wszystko jest pięknie dopóki nie pojawia się banda grubasów w latających leżakach, która na pierwszy rzut oka nie pasuje całkowicie do tej realistycznej wizji i animacji. Są tym co przeszkadza "WALL.E’emu" zostać filmem bez wad, arcydziełem. Chociaż rzadko się zdarza zobaczyć film, przedstawiający istoty ludzkie z tak beznadziejnej strony (przypomina mi się jedynie jeden przodujący w tej kwestii – "Idiokracja"). Głupi, ślepi, kalecy. Nie znający miłości, bliskości. Nie zdający sobie obecności z piękna otaczającego ich Wszechświata. Żyjący jak stado owiec, zaganiani przez komputer. Wszystko na własne życzenie.
Mimo całej wszechobecnej, jak można byłoby pomyśleć, zimnej technologii i ostrej krytyki konsumpcyjnego stylu życia "WALL.E" jest filmem subtelnym i ciepłym. To prawdziwa love story w futurystycznej oprawie. Sporo tutaj takich chwytających za serce obrazków i nie jeden raz można uronić łezkę. Jeżeli zapomnimy o grubasach to przez cały film piękna animacja współgra z świetną ścieżką dźwiękową, a całość dopełnia bardzo ludzki robot, którego olbrzymim pragnienem jest po prostu nie być samotnym.

Zdaję sobie również sprawę, że nie można robić obecnie animacji, która w jakiś najmniejszy sposób nie zaciekawiłaby rodziców, którzy wybiorą się z pociechami do kina. Wątpię, żeby jakiekolwiek dziecko rozpoznało w Auto, HALA z "Odysei Kosmicznej" albo w głównym bohaterze Johnny’ego 5 z "Krótkiego spięcia". To, jak i również oryginalne głosy, są właśnie takimi ukłonami w stronę tych co już trochę widzieli. Jednak "WALL-E" to według mnie film skierowany w dużej mierze do dorosłych. To właśnie oni oprócz zabawy wyniosą z seansu coś więcej i pomyślą chwilę dłużej nad tym co zobaczyli. Poza tym rzadko się zdarza by wakacyjny blockbuster miał tyle do powiedzenia i robił to tak mądrze. Jeżeli jest jeszcze możliwość warto wybrać się do kina, a jeżeli nie, to DVD z tym filmem będzie wspaniałym prezentem, dla kogoś jak i dla siebie.

Jak zawsze przed właściwym seansem można było obejrzeć krótki metraż. I jak zawsze był fantastyczny. "Presto" to historyjka o bardzo głodnym króliku, którego magik ma wyciągnąć z kapelusza. I jak można się domyśleć królik przez ten swój głód wyciągnąć się z kapelusza nie daje. To chyba najbardziej obfitujący w ilość gagów filmik Pixara, więc salwy śmiechu gwarantowane.

Dwa plakaty w stylu retro autorstwa utalentowanego Erica Tana.

1 komentarz:

  1. no cóż, jeżeli chodzi o Wall.E'ego to nie mogę się z Tobą zgodzić. dla mnie to śmieć

    OdpowiedzUsuń