poniedziałek, 4 sierpnia 2008

Nowa trylogia

Skończyliśmy z Kamilą nową trylogię Gwiezdnych Wojen. Było to jakiś czas temu, ale popsuty komputer i kilka innych rzeczy przeszkodziło mi w jakimś krótkim podsumowaniu. Wszystko sobie przetrawiłem, przyszedł czas na pisanie i doszedłem do wniosku, że epizody I-III oglądało mi się to lepiej niż IV-VI, i Kamili chyba również. Spalcie mnie na stosie. Było fajniej niż przypuszczałem. Gdzieś tam w głowie zakodowane miałem, że te nowe epizody to tylko efekty specjalne, głupkowaty Jar Jar i słaby Hayden Christensen, ale okazuje się, że nie tylko. Cała historia jest naprawdę fajna i spójna, wszystko dzieje się w błyskawicznym tempie i ogląda się to przyjemnie. Tak jak być powinno w dobrym filmie akcji, a Gwiezdne Wojny jak sama nazwa powinna wskazywać to akcja. Świetny Ewan McGregor i bardzo dobry Ian McDiarmid rekompensują braki aktorskie u innych postaci, a te wszystkie pojedynki na miecze i kosmiczne bitwy to prawdziwa orgia dla oczu.

Problem z tą nową trylogią jest taki, że jest masa ludzi uważa tą starą za arcydzieło kinematografii. Ludzie kochający ślepą, bezgraniczną miłością "Powrót Jedi" będą zarzucać Gunganom infantylność, a robotowi bojowemu z głową C3PO idiotyzm. W stosunku do nowych epizodów brakuje uczucia nostalgii, która przysłania wszelkie wady i braki. Prawda jest taka, że te nowe dokonania Lucasa, jeżeli chodzi o wady, nie różnią się specjalnie od tych starych.
Zacznijmy od aktorstwa – nadal jest średnio. Marka Hamilla zastąpił Christensen. Obaj Skylwalkerzy raczej się nie popisali, chociaż każdy z nich miał jaśniejsze momenty – w przypadku Luka to będą wszystkie sceny kiedy nie mówi i nie widać jego twarzy, a jeżeli chodzi o Anakina to ostatni pojedynek w "Zemści Sithów". Dziecięcy aktorzy są mierni. Brak dzieciaków w epizodach IV-VI wyszedł na korzyść. Jake Lloyd jako młody Anakin był naprawdę lichy. Tym swoim dobrym sercem i słodkimi kwestiami mdlił i nie potrafił się w jakikolwiek sposób wybić poza rycytowanie formułek ze scenariusza, a przypadek młodego Boba Fetta, który był jeszcze bardziej wkurzającym dzieciakiem jest zupełnie beznadziejny. Portman jako Amidala/Padme to taka gorsza wersja Lei, brakowało jej błysku w oku i pary w gębie. Chociaż w odróżnieniu od Carrie grała trzeźwa i pamiętała swoje kwestie. Nawet w przypadku takiego aktora jak Liam Neeson raczej nie możemy mówić o kreacji. Facet swoje kwestie wypowiada z lekka zbolałą miną, macha rękami bez przekonania i wyobrażam sobie, że później żałował, że zgodził się zagrać tą rolę. Tak jak na początku wspominałem jedną z najlepszych postaci wykreował Ewan McGregor, a jego Obi-Wan jest jak dla mnie najbardziej autentycznym rycerzem Jedi jakiego widział wszechświat.
Kolejne podobieństwa objawiają się w scenariuszu. Chociażby to, że młodemu Anakinowi udało się zniszczyć statek Federacji Handlowej. Jest równie prawdopodobne jak zniszczenie Gwiazdy Śmierci przez Luka – farmera, który przez całe życie obsługiwał co najwyżej dojarkę banthów i polatał przy opryskiwaniu pola.
Już po pierwszym epizodzie widać, że targetem Lucasa są te niższe przedziały wiekowe – dzieci i młodzież licealna, a nie zagorzeli czterdziestoletni fani. Więc i w nowej trylogii jest ten element family friendly, który ma powodować salwy śmiechu u dzieciarni, a u dorosłych jest to zazwyczaj uśmiech zażenowania. W pierwszym epizodzie mamy znienawidzonego Jar Jar Binksa ze swoim misa misa, w drugim lamentującą głowę C3PO, a trzeci to takie trochę "Imperium kontratakuje", bo jest bardziej na poważnie.


Wymieniłem sobie tak luźno te wady i jak sądzę daje się to wszystko przełknąć bez problemu. Te nowe Gwiezdne Wojny były po pewnymi względami autentycznie od tych starych mniej irytujące. Dodatkowo na ich korzyść przemawiają efekty CGI, lepsze scenariusze, ogrom w wykreowaniu świata, ilość ras, przebogate wnętrza, stroje, ozdoby, choreografia walk. O ile w przypadku seansów starych części były momenty, że się nudziłem o tyle tutaj dawałem radę bez ziewania. Z oryginalnej trylogii najbardziej podobało mi się "Imperium kontratakuje", z nowej jak łatwo się domyśleć będzie to "Zemsta Sithów". To chyba najmroczniejszy epizod i wybijający się na tle dwóch kolorowych bajek (bo inaczej nie sposób nazwać dwóch pierwszych epizodów). Dobro całkowicie przegrywa i musi czekać 19 lat na nową nadzieję. sweet

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz