poniedziałek, 3 października 2011

Amerykański horror - Łukasz Orbitowski

#2

Wracałem kiedyś samochodem z działki. Tylko ja i mój pies. Tak się złożyło, że na jednej z wiosek wylądowałem za podmiejskim autobusem. Zacząłem go wyprzedzać, facet ostro przyspieszył. Wjechaliśmy w teren zabudowany z dziewięćdziesiątką na liczniku. Co udało mi się kawałek wybić moją corsiną do przodu facet przyspieszał. Sfrustrowany gościu z wąsem miał pusty przebieg, nie zatrzymywał się na przystankach i postanowił mi zrobić "Pojedynek na szosie". W pewnym momencie zobaczyłem jadące z naprzeciwka auta i w zasadzie nie miałem za bardzo co robić. Mogłem wrzucić na trójkę i katując silnik spróbować wbić się przed autobus albo dać po hamulcach i schować się za nim. Odbiłem w lewo i katując bieżnik zjechałem na pusty parking przed społemowskim sklepem. Wzbiłem chmurę kurzu i obudziłem psa, który do tej pory chrapał w najlepsze. Wyskoczyłem, kupiłem dwulitrowy napój jabłko z miętą, próbując żeby wyglądało na to, że właśnie po tą butlę tak pędziłem i napiłem się z gwinta w aucie. 

Mniej więcej podobne emocje towarzyszyły mi, gdy czytałem ostatnie 20 stron "Amerykańskiego horroru" Orbitowskiego. Adrenalina, napięte nerwy i strach. To, chyba najnowsze, opowiadanie Łukasza, znalazło się w antologii "11 cięć" i wierzcie mi, już chociażby tylko dla niego warto kupić książkę (ale czytałem jeszcze tylko opowiadanie, Guy'a N. Smitha [albo Szmita], więc chyba za wcześnie na takie sądy). Orbit, po raz już nie wiem który, udowadnia, że w Polsce nie ma równego sobie jeżeli chodzi o horror. Funduje czytelnikowi podróż w sam środek amerykańskiego snu, który zamienia się w najbardziej popieprzony z możliwych koszmar. Mamy doskonale znane motywy i rekwizyty - bogatą społeczność z małego miasteczka, którą łączy tajemnica, są stare kości i popieprzony księżulo, a później obserwujemy powolny rozkład i rozpad. Jest też zły. Ale jak to bywa u Orbita, on to wszystko ustawia po swojemu. Przyozdabia na swoją modłę - tworzy historię oryginalną, autentycznie straszną, do cna polską, ale jednocześnie równie amerykańską co niejeden hollywoodzki horror. To jedno z najlepszych opowiadań  jakie czytałem w tym roku. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz