poniedziałek, 3 stycznia 2011

Jedenaście najlepszych filmów roku 2010

Tytuł noty mówi wszystko, prawda? 11 najlepszych zeszłorocznych filmów, które miałem okazję obejrzeć albo w kinie, albo w domu. Dochodzi do mnie powoli, że te listy są strasznie kuleją, bo część zeszłorocznych filmów, na które bardzo czekam obejrzę dopiero w tym roku... zresztą tak było i ostatnim razem. Ale co zrobić?

  1. "Scott Pilgrim kontra świat"
  2. "Incepcja"
  3. "Wyspa tajemnic"
  4. "Jak wytresować smoka"
  5. "Wyjście przez sklep z pamiątkami"
  6. "Toy Story 3"
  7. "Kick-Ass"
  8. "Miasto złodziei"
  9. "The Social Network"
  10. "Kołysanka"
  11. "Red Hill"

Western z antypodów

O "Red Hill" wspominałem przy okazji recenzowania dwóch filmów z gatunku weird west. Udało mi się go obejrzeć w grudniu i powiem szczerze, trochę mnie rozczarował. Historia tam przedstawiona jest prościutka i przewidywalna. Młody stróż prawa (Ryan Kwanten, czyli tępawy, ale i poczciwy Jason Stackhouse z "Czystej krwi"), który ma kłopoty z używaniem broni przeprowadza się z miasta na zabitą dechami wieś. Tam już pierwszego dnia dostaje wycisk - z więzienia uciekł bezwzględny morderca, najlepszy tropiciel jakiego można sobie wyobrazić. Stary szeryf z grupką miejscowych organizuje obronę miasteczka, a młody policjant trafia w sam środek strefy wojny. I chociaż fabularnie film jest odgrzewanym kotletem, to jednak Australijczycy skręcili niezwykle klimatyczny, mroczny i trzymający w napięciu quasi western. I dlatego film Patricka Hughesa znalazł się na liście. Bardzo, ale to bardzo podobało mi się ustylizowanie tego filmu na slasher. Autentycznie! Mamy sceny jakby żywcem wyjęte z horrorów, kiedy morderca wykańcza swoje ofiary nieśpiesznie, jedna po drugiej. Podobieństwa do Michaela Myersa nasuwały mi się czasami same (chociaż te postaci dzieli Pacyfik) "Red Hill" to oszczędne, brutalne i smutne kino. Ale sporo tutaj akcji - strzelania i wybuchów. Nie zaskoczy niestety finezyjną historią, praktycznie każdy widz domyśli się wszystkiego szybciej, niż twórcy by sobie tego życzyli... ale myślę, że warto po niego sięgnąć. Chociażby dla gęstego klimatu i pięknych zdjęć. Poza tym to solidnie zagrane, męskie kino.


Wampiry z prowincji

Machulski od lat należy do moich ulubionych reżyserów. Na jego najnowszy film miał zawierać elementy horroru, więc czekałem niecierpliwie. "Kołysanka" okazała się oczywiście bardziej komedią niż horrorem, co nie przeszkadzało mi rozkosznie się na niej bawić. Postać wampira została tutaj wywrócona do góry nogami w sposób podobny do tego co zrobiła Stephanie Meyer, ale absolutnie mi to nie przeszkadzało. Uznałem to nawet za dobrą drogę, bo konwencję już wyeksploatowano do ostatniej kropli krwi, a to co zaserwował Machulski było w swojej przekorze autentycznie zabawne. Jeżeli dodać do tego świetne kreacje aktorskie i komizm sytuacyjno-słowny (zgrany z moim poczuciem humoru) to otrzymujemy niemalże komedię idealną. Oczywiście lekkie zgrzyty były. Tempo momentami siada, a i w połowie filmu wdziera się lekki chaos. Ale osobiście ani na chwilę nie przestawałem się śmiać. Nie jest to czołówka Machulskiego, ale chyba od "Kilera" to jego najlepsza komedia. Wszystkim, którzy szukają czegoś... po prostu innego, trochę przaśnego, szczerze polecam.


Zuckerberg-Fake-Story

Czuć w "The Social Network" już od pierwszych minut rękę Finchera, ale ten film to wspólne dziecko jego i Aarona Sorkina. Ten wielce zdolny i ceniony scenarzysta napisał skrypt, który z historyjki o zakompleksionym, dupku-geniuszu kradnącym pomysł na Facebooka zrobił film, równie magnetyczny i trzymający w napięciu co najlepsza historia szpiegowska. Autentycznie nie mogłem się oderwać. W sumie na sukces i poziom tego filmu składają się cztery rzeczy. Po pierwsze bardzo dobry scenariusz, po drugie reżyseria, po trzecie muzyka, która od początku filmu jest wręcz hipnotyczna. Dawno nie miałem takiej sytuacji, kiedy czułem, że soundtrack idealnie zgrywa się z tym co na ekranie. Po czwarte aktorstwo. Jesse Eisenberg jest świetny. W "Zombieland" był dobry, ale w "TSN" pokazał klasę. Ta jego maniera mówienia - trochę jak robot, ten bijący od niego introwertyzm - wszystko składa się na świetną kreacje. Wiem, że Zuckerberg Eisenberga jest pełen przekłamań, ale postać przez niego wykreowana jest tak cholernie wyrazista, że aż przyjemnie na tego mega-dupka patrzeć. Podobało mi się bardzo przeplatanie fabuły z rozprawą sądową - to jak to zrobiono i jak to podkręcało napięcie. Bardzo dobry film.


Zakochany kundel

Nie wiem dlaczego, ale od jakiegoś czasu Ben Affleck ma w każdym filmie minę zbitego psa. Na szczęście bardzo przyjemnie ogląda się go w roli cichego złodzieja o miękkim sercu... i miną zbitego psa. "Miasto złodziei" zaraz po seansie nazwałem drugą "Gorączką" - troszeczkę na wyrost, ale szczerze mówiąc od czasu "Gorączki" nie było równie energetycznego i tak zagranego filmu o napadzie. Affleck-aktor sprawił się dobrze, ale przyćmił go Jeremy Renner. Zagrał tutaj ostro powalonego skurczybyka i podejrzewam, że tą rolą przypieczętował swoją pozycję w Hollywood. Będziemy go oglądać coraz częściej i w coraz to droższych superprodukcjach. I dobrze, bo aktor dobry, źle żeby marnował się w sensacyjniakach pokroju "S.W.A.T.". Affleck-reżyser sprawił się fenomenalnie. Jego poprzedni film był wielce okej, ale "Miasto złodziei" jest więcej niż dobre. Mam nadzieję, że ta tendencja się utrzyma i może zamiast grać będzie tylko kręcić. Udało mu się zestawić kilka kapitalnych scena akcji, utrzymać tempo, zrobić świetne sceny dramatyczne no i nadzwyczaj dobrze napisał dialogi. Aktorstwo pierwsza klasa - poprowadził ich, czuć między postaciami chemię. No i historia fajna. "Miasto złodziei" oglądałem z olbrzymią przyjemnością. Film trzyma w napięciu i chociaż każdy poczuje w jaką stronę pójdzie zakończenie, to myślę że nie będzie z tego powodu rozczarowania. Mam nadzieję wrócić nie raz do tego filmu. Mikro-świat bostońskich złodziei, chociaż tylko zarysowany w jakiś sposób przyciąga.


Krwawa jatka

Hollywood ma szczęście, że zatrudnia Brytoli. Matthew Vaughn skręcił im jedną z najfajniejszych i najbardziej klimaciarskich ekranizacji komiksu w tym roku. "Kick-Ass" po prostu kopie dupsko, chociaż zdaję sobie sprawę, że świat tam przedstawiony wielu osobom wyda się chory. Trzeba mieć odpowiednio dużo dystansu do tego, by oglądać jak jedenastoletnia dziewczynka rzuca "fuckami" i morduje dziesiątki bandziorów. Ale ci którzy przeszli nad tym do porządku dziennego mieli najprawdziwszą ucztę. "Kick-Ass" jest zabawny i bije z niego czysty "fun". To taka pozycja, którą ogląda się z bananem na gębie. Podobało mi się osadzenie go tak mocno w naszych realiach: MySpace, Youtube czy tam inny Facebook i do tego ta cała kultura geekowska, która chociaż potraktowana mocno po łebkach, to jednak coraz bardziej przebija się do świadomości mas i pokazują ją w coraz bardziej rzetelnie. No i jest to jedne z niewielu filmów z Nicholasem Cagem, w którym można pochwalić jego rolę. Nie wiem jak ma się do pierwowzoru, ale ja go łykam takiego jaki jest bez problemu. Dawno nie było równie bezkompromisowego filmu.


Pożegnanie z dzieciństwem

Nie mam co się specjalnie rozwodzić... "Toy Story 3" jest fenomenalnie dobre. Można nie lubić animacji, można psioczyć i kręcić nosem na "bajeczki" ale nie da się obok tej serii przejść obojętnie. A nawet największe buce zmiękną na tej części. Osobiście oceniam ją najwyżej z trylogii. Historia jest najciekawsza, najbardziej rozbudowana i oczywiście film łapie za serce jak mało który. Były sceny, które po prostu mną tam sponiewierały. Beksłem dwa razy - to chyba największa rekomendacja. Oczywiście kilka razy śmiałem się do rozpuku. Sama końcówka to przepiękne zakończenie trylogii. Spece z Pixara zrobili coś autentycznie wspaniałego, coś tak pełnego i dojrzałego, że powinni dostać specjalnego Oscara w kształcie Buzza Astrala.


Fun Art

Dawno nic mi tak nie utkwiło w głowie jak "Wyjście przez sklep z pamiątkami" Banksy'ego. Nie chodzi o treść, jaką niesie ten film. Chociaż może po części też. Składam pokłon reżyserowi, który potrafi zmanipulować widzem do tego stopnia, że ten nie wie w co wierzyć, że musi sobie ten film rozłożyć i złożyć, by tylko dojść do wniosku, że nadal nie wie co jest grane. Czy to zagrany film? Czy rzetelny dokument? To było wszystko na prawdę czy może tylko w połowie? Czy oni są tam sobą? "Wyjście przez sklep z pamiątkami" to taka układanka i jednocześnie żart. Dzieło obnażające próżność ludzi i street art na salonach, ale również fajnie dokumentuje i pokazuje na czym to wszystko polega, że nie jest to tylko wandalizm, że niesie za sobą coś głębszego.


An Epic of Epic Epicness

Film, który ostatecznie pokonał "Incepcję". Słyszę jęki zawodu i oczami wyobraźni widzę zdziwione miny moich znajomych. Ale "Scott Pilgrim kontra świat" mnie pozamiatał w dużo większym stopniu i w o wiele bardziej złożony sposób niż jakikolwiek inny film w tym roku. Tak bardzo zgrywa się z moim uwielbieniem dla kina, komiksów, muzyki, gier i jednocześnie w tak naturalny sposób opowiada historię miłosną, że nie potrafię o nim mówić czy pisać w sposób inny niż hurapozytywny. Nie oglądałem jeszcze nigdy czegoś równie bliskiego do pojęcia "komiks w filmie" i wypadającego przy tym równie naturalnie. To że Edgar Wright ma łeb na karku wiedziałem w momencie kiedy obejrzałem "Wysyp żywych trupów", ale nigdy, nawet przez myśl mi nie przeszło że to jest tak łebski facet. "Scott Pilgrim kontra świat" urzekł mnie genialnym przedstawieniem pokolenia geeków i fanboy'ów wszelakich. Urzekł mnie niesamowitym wręcz wykorzystaniem efektów CGI, które po prostu tak bardzo na miejscu, że nie przychodzi na myśl, że można byłoby inaczej. Perfekcja. Urzekł mnie wpadającymi do ucha melodiami, podejściem do widza i humorem. Jezu, jak ja się na tym filmie śmieję! Obejrzałem go już trzy razy. Niektóre sceny chyba po kilkanaście. Po prostu miód na moją duszę dziecka. Mógłbym się rozpływać w zachwytach przez dziesięć kolejnych akapitów, ale myślę, że mogę to zamknąć to w jednym zdaniu. Dla mnie to jeden z najlepszych i najważniejszych obrazów dekady, nie tylko tego roku.


No i tak to wygląda. W 2010 kino odwiedziłem tylko 9 razy + zaliczyłem jeszcze kilka pokazów festiwalowych, ale tego jakoś nie wliczam do statystyk. Jeszcze się postaram wyłuskać jakieś 3 lub 5 najgorszych filmów 2010, bo i tych kwasów trochę było. Ale zeszły rok oceniam o wiele lepiej niż 2009. Filmów dobrych było więcej, takich wybitnie też trochę, a jeszcze przede mną "Czarny łabędź", "Prawdziwe męstwo", Tron: Dziedzictwo", "127 godzin", "Medium" i "Fighter".

I na pewno na dniach napiszę jakiegoś topa najlepszych książek, bo mam w czym wybierać.

2 komentarze:

  1. Tron jest średni, a Fighter zyskuje sporo dzięki świetnej roli Bale'a, ale jest i tak co najwyżej średni. Co do samego rankingu. Też jestem zdziwiony, że Scott wyprzedził Incepcję, ale oba filmy zajebiście mi się podobały. Natomiast Kołysanka to moim zdaniem totalna porażka. Z resztą Machulski się skończył po "Pieniądze to nie wszystko".

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja swój top 10 najlepszych filmów napiszę niebawem.
    Owszem jestem zaskoczony tym że Incepcja zajęła u Ciebie II miejsce, ale powiedzmy że to rozumiem ze względów jakie napisałeś :)
    Dla mnie Incepcja to bezapelacyjnie film XXI wieku.

    Z Twojego zestawienia widziałem tylko 4 filmy, dlatego "besty" będą się diametralnie różnić. Może też dlatego, że opisuję tylko filmy na których byłem w kinie w 2010 roku.
    W każdym razie kilka opisanych przez Ciebie filmów mnie zainteresowało i chętnie sobie przyswoję :)

    OdpowiedzUsuń