Nie nazwę "Czarnego łabędzia" rozczarowaniem, ale wychodząc z sali byłem szczerze zdziwiony tak wywindowanymi ocenami dla tego filmu. Co by nie mówić, to sprawnie i ładnie opowiedziana historia, z którą tak naprawdę każdy kinoman zetknął się gdzieś wcześniej. I dla mnie to największa bolączka. Liczyłem, że film mnie porwie, całkowicie oczaruje, swoim ciężarem przygniecie i dosłownie nie będę mógł się podźwignąć, otrząsnąć po tym co mi Aronosky zaserwował. A tak niestety nie było.

Tą banalność maskuje fakt, że "Czarny łabędź" to film niezaprzeczalnie piękny. Zdjęcia i choreografia niejednokrotnie zaparły mi dech w piersiach. Ostatnie minuty, premiera "Jeziora łabędziego" to niezapomniane przeżycie, które muszę przyznać trzyma w napięciu. Z każdego ruchu, każdej figury bije piękno. Przemiana jakiej doznaje Nina jest jedna z najładniejszych rzeczy jakie widziałem w kinie. Byłem świadkiem prawdziwej magii srebrnego ekranu. Takie zestawienie piękna i brutalnych wizji, o których wspominałem wcześniej tworzy naprawdę niepokojący klimat. Ale jest jedna rzecz, która strasznie mnie męczyła - maniera prowadzenia kamery za Portman. Trzęsący się, dziwnie wykadrowany obraz pleców przyprawiał mnie o mdłości.
Jeżeli miałbym wskazać kogoś kto zasługuje na Oscara, to i statuetka, i bezgraniczne uznanie należą się Natalie Portman. To co pokazuje w tym filmie to pierwszej klasy aktorstwo. Tłumaczę sobie, że to ona dźwiga cały ciężar i to ona stoi za sukcesem tego filmu. Jej balet (wyuczony w rok), jej kreacja jest tym co przyciąga uwagę. Widać, że jej warsztat Powiem szczerze, po epizodzie z Amidalą nie wróżyłem tej aktorce wielkiej kariery. Ten wybór wydawał mi się drogą do zamknięcia sobie kariery, a okazuje się, że Portman potrafiła to przezwyciężyć i teraz mało kto pamięta jej żałosną i płaską postać z nowej trylogii. Najpierw "Bliżej" teraz to - jestem oszołomiony.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz