W dzień w którym, dzieciaki odbierały świadectwa szkolne, ja miałem to szczęście, że siedziałem w kinie na "Jak wytresować smoka". Tylko dzięki Bree, która znalazła jeden, jedyny, poranny seans, nie ominęła mnie wielka przyjemność obcowania z tym filmem na dużym ekranie. A było jak najbardziej warto, bo ta animacja, obok "Wyspy tajemnic", to na tą chwilę najwyżej przeze mnie oceniana, tegoroczna produkcja. I nie sądzę, że nawet letnia ofensywa zabawek Pixara zagrozi jej pozycji.
Historia z gatunku tych "od zera do bohatera". Mamy osadę dzielnych wikingów, którzy od pokoleń walczą zaciekle ze smokami. Wioskowy ciamajda - Czkawka, próbuje ze wszystkich sił zdobyć akceptację pobratyńców i ojca, który tak się składa, że jest ich przywódcą. Im bardziej próbuje walczyć tym więcej nieszczęścia sprowadza. Podczas jednego z gadzich ataków udaje mu się zestrzelić smoka, którego do tej pory, nikt nie ubił, a nawet widział - Nocną Furię. I zamiast uwięzioną bestię ukatrupić, zaprzyjaźnia się z nią. Oczywiście robi to w sekrecie przed wszystkimi, i oczywiście tego sekretu utrzymać się w tajemnicy nie udaje. Fakt, że Czkawka ujeżdża smoka nie zostaje przyjęty przez wikingów z entuzjazmem. Oskarżają go o zdradę, a smok na którym latał zostaje prymitywnym GPSem, który ma doprowadzić do wojowników do smoczego legowiska. A tam oczywiście czeka, nic innego jak zagłada całego wojskowego kontyngentu. Jak to się wszystko kończy łatwo się domyślić. Oferma ratuje wszystkich (wraz z grupką dzieciaków, które wcześniej jeździły na nim jak na szmacie), udaje mu się pojednać z ojcem i na dodatek zdobywa dziewczynę. Także można powiedzieć, że standardzik. I chociaż to wszystko gdzieś już się oglądało, to "Jak wytresować smoka" nie cierpi z tego powodu, bo...
Cały czas coś się dzieje, nie ma żadnej zmarnowanej sceny. Od pierwszych minut nie ma chwili żeby się nudzić. Sporo jest również humoru i to nie tylko słownego. Postaci są cholernie mordziaste i przy tym mimicznie, także niejednokrotnie chichotałem sobie pod nosem patrząc na gęby średniowiecznych zakapiorów. Sama Nocna Furia, ochrzczona przez Czkawkę Szczerbatkiem, jest smoczą wersją wielkiego kota. Ruchy ciała, nerwowe spojrzenia czy sceny takiej zwierzęcej zazdrości wyszły animatorom genialnie. Wybija się ona zdecydowanie na prowadzenie, zostawiając resztę smoczych gatunków daleko w tyle. Te stylizowany na świnkę, kozła czy kozła, wydawały mi się ciut za bardzo udziwnione, a jednocześnie zupełnie nieciekawe. Prawdziwą perełką tego filmu są olśniewające sceny lotów. Chwytające za serce i wyglądające wprost bajkowo. Niemałym zaskoczeniem było dla mnie to, że przebiły te z "Avatara" (chociaż momentami krajobrazy dalekiej północy przypominały do złudzenia Pandorę). Z animacji, które miałem okazje oglądać w 3D smoki wypadły najlepiej. Dreamworks wyciągnął z naprawdę sporo z tej technologii. Krajobrazy, sceny walk czy wspomniane loty są wyborne.
I tak niespodziewanie "Jak wytresować smoka", na które o mały włos w ogóle bym nie poszedł, trafia do moich ulubionych filmów animowanych. Trochę smuci, że film mimo pozytywnych recenzji i wysokich ocen przeszedł troszkę u nas niezauważony (chociaż okazał się największym sukcesem finansowym wśród animacji Dreamworks). Z osób które znam, oprócz Kamili i mnie, do kina trafił tylko mój chrześniak z kumą. A szkoda, bo film: po pierwsze mocno działający na wyobraźnię (bardziej niż te wszystkie animacje z futerkowcami), po drugie budzi w dorosłym dziecko (a przynajmniej we mnie obudził). Tym co lubią animacje, a ominęli kino obowiązkowe "Żałujcie!"
Historia z gatunku tych "od zera do bohatera". Mamy osadę dzielnych wikingów, którzy od pokoleń walczą zaciekle ze smokami. Wioskowy ciamajda - Czkawka, próbuje ze wszystkich sił zdobyć akceptację pobratyńców i ojca, który tak się składa, że jest ich przywódcą. Im bardziej próbuje walczyć tym więcej nieszczęścia sprowadza. Podczas jednego z gadzich ataków udaje mu się zestrzelić smoka, którego do tej pory, nikt nie ubił, a nawet widział - Nocną Furię. I zamiast uwięzioną bestię ukatrupić, zaprzyjaźnia się z nią. Oczywiście robi to w sekrecie przed wszystkimi, i oczywiście tego sekretu utrzymać się w tajemnicy nie udaje. Fakt, że Czkawka ujeżdża smoka nie zostaje przyjęty przez wikingów z entuzjazmem. Oskarżają go o zdradę, a smok na którym latał zostaje prymitywnym GPSem, który ma doprowadzić do wojowników do smoczego legowiska. A tam oczywiście czeka, nic innego jak zagłada całego wojskowego kontyngentu. Jak to się wszystko kończy łatwo się domyślić. Oferma ratuje wszystkich (wraz z grupką dzieciaków, które wcześniej jeździły na nim jak na szmacie), udaje mu się pojednać z ojcem i na dodatek zdobywa dziewczynę. Także można powiedzieć, że standardzik. I chociaż to wszystko gdzieś już się oglądało, to "Jak wytresować smoka" nie cierpi z tego powodu, bo...
Cały czas coś się dzieje, nie ma żadnej zmarnowanej sceny. Od pierwszych minut nie ma chwili żeby się nudzić. Sporo jest również humoru i to nie tylko słownego. Postaci są cholernie mordziaste i przy tym mimicznie, także niejednokrotnie chichotałem sobie pod nosem patrząc na gęby średniowiecznych zakapiorów. Sama Nocna Furia, ochrzczona przez Czkawkę Szczerbatkiem, jest smoczą wersją wielkiego kota. Ruchy ciała, nerwowe spojrzenia czy sceny takiej zwierzęcej zazdrości wyszły animatorom genialnie. Wybija się ona zdecydowanie na prowadzenie, zostawiając resztę smoczych gatunków daleko w tyle. Te stylizowany na świnkę, kozła czy kozła, wydawały mi się ciut za bardzo udziwnione, a jednocześnie zupełnie nieciekawe. Prawdziwą perełką tego filmu są olśniewające sceny lotów. Chwytające za serce i wyglądające wprost bajkowo. Niemałym zaskoczeniem było dla mnie to, że przebiły te z "Avatara" (chociaż momentami krajobrazy dalekiej północy przypominały do złudzenia Pandorę). Z animacji, które miałem okazje oglądać w 3D smoki wypadły najlepiej. Dreamworks wyciągnął z naprawdę sporo z tej technologii. Krajobrazy, sceny walk czy wspomniane loty są wyborne.
I tak niespodziewanie "Jak wytresować smoka", na które o mały włos w ogóle bym nie poszedł, trafia do moich ulubionych filmów animowanych. Trochę smuci, że film mimo pozytywnych recenzji i wysokich ocen przeszedł troszkę u nas niezauważony (chociaż okazał się największym sukcesem finansowym wśród animacji Dreamworks). Z osób które znam, oprócz Kamili i mnie, do kina trafił tylko mój chrześniak z kumą. A szkoda, bo film: po pierwsze mocno działający na wyobraźnię (bardziej niż te wszystkie animacje z futerkowcami), po drugie budzi w dorosłym dziecko (a przynajmniej we mnie obudził). Tym co lubią animacje, a ominęli kino obowiązkowe "Żałujcie!"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz