W zeszłym roku miałem przyjemność czytać dwie bardzo dobre powieści Neila Gaimana. Obie znalazły się nawet w moim czytelniczym zestawieniu. W tym roku dla odmiany, której z całego serca nie oczekiwałem, doznałem dwóch zawodów związanych z tym pisarzem.
Zacznę od kooperacji Gaimana z Michaelem Reavesem. "Interświat" to fantastyczna powieść (w tym sensie że to fantastyka, a nie świetna książka) skierowana przede wszystkim dla młodszego odbiorcy (bo chyba tylko u takiego może wywołać pozytywne odczucia). Mamy młodego chłopaka, który odkrywa u siebie umiejętność skakania między równoległymi światami. Wyłapuje go organizacja, w której skład wchodzą jego odpowiednicy z innych światów. Walczą oni o utrzymanie równowagi między technologią, a magią. Frakcje reprezentujące te dwie siły walczą ze sobą o przejęcie całego Wszechświata, czy tam Interświata. Cała historia jest do bólu przewidywalna, typowa "od zera do bohatera". Jest nieciekawie, brakuje tutaj cech charakterystycznych dla stylu Gaimana, a humor, na który liczyłem najbardziej praktycznie nie istnieje. Całość jest bez wyrazu, pazura, obrzydliwie nudna i ciągnie się jak flaki z olejem. Neil we wstępie (albo posłowiu) napisał, że powieść zrodziła się z pomysłu na film albo miniserial telewizyjny. Żadne studio nie zainteresowało się projektem. Nie dziwię się, bo to takie nie wiadomo co, które na dodatek wali strasznym kiczem.
Jakiś czas temu czytałem "Kosmiczny dom Larklight", skierowany mniej więcej do podobnej grupy odbiorców (czyli do starszych dzieciaków) i dotyczący podobnej, kosmicznej tematyki. Bawiłem się świetnie, więc moje narzekania nie są spowodowane faktem, że wyrosłem z podobnej literatury. Przy normalnej książce narzekałbym na tragiczną ilustrację zdobiącą okładkę. Tutaj się cieszę. Ludzie z wydawnictwa Mag mieli chociaż tyle uczciwości, że nie sprzedali nam gówna w ślicznym opakowaniu, twardej oprawie i B5. No i jacyś niewtajemniczeni, odstraszeni nie kupią książki na chybił trafił.
O ile po "Interświecie" nie spodziewałem się niczego dobrego, bo opinie znajomych nie były zbyt pochlebne, to w drugim przypadku oczekiwania miałem bardzo duże. Doznałem niestety niespodziewanego, sporego zawodu. "Koralina", sztandarowy produkt pisarza, uznawana przez wielu za jedną z najstraszniejszych bajek mnie rozczarowała! Czy jestem ewenementem na skalę światową? Nie wiem czy jest sens silić się na streszczenie tej prostej historii. Mamy po prostu znudzoną dziewczynkę, która trafia przez drzwi w ścianie do innego, z pozoru ciekawszego świata. Okazuje się on jednak całkowitą iluzją utkaną przez istotę chcącą pożreć duszę Koraliny. Dziewczynka przez swoją podróż traci rodziców, by ich odzyskać musi podjąć grę z potworem. Wszystko poprowadzone standardowo do happy endu. Nie jest to oczywiście zła książka, ale do wybitnej, za jaką jest uznawana, jej w moim odczuciu sporo brakuje. Przede wszystkim rozczarowała mnie fabuła. Po Gaimanie spodziewałem się czegoś wielce oryginalnego (jak to miało miejsce chociażby w przypadku "Nigdziebądź" czy "Amerykańskich bogów"). Podczas lektury co jakiś czas pojawiała się u mnie myśl "To wszystko już było". Nie mam nic przeciwko wykorzystywaniu i przerabianiu znanych schematów, jeżeli ktoś robi to umiejętnie to mogę tylko przyklasnąć (i wydawało mi się zawsze, że Neil jest w tym mistrzem), ale w tym wypadku nie niosło to nic nowego. Nie znalazłem obiecanej mi grozy. Dostrzegłem jedynie jej śladowe ilości w ilustracjach McKeana. Nie mogę zarzucić "Koralinie", że jest słaba, ale to nie jest Gaiman jakiego lubię i cenię. Gdzie ten synkretyzm gatunkowy? Gdzie ta zabawa konwencją? I przede wszystkim. To ma być współczesna Alicja?
Zacznę od kooperacji Gaimana z Michaelem Reavesem. "Interświat" to fantastyczna powieść (w tym sensie że to fantastyka, a nie świetna książka) skierowana przede wszystkim dla młodszego odbiorcy (bo chyba tylko u takiego może wywołać pozytywne odczucia). Mamy młodego chłopaka, który odkrywa u siebie umiejętność skakania między równoległymi światami. Wyłapuje go organizacja, w której skład wchodzą jego odpowiednicy z innych światów. Walczą oni o utrzymanie równowagi między technologią, a magią. Frakcje reprezentujące te dwie siły walczą ze sobą o przejęcie całego Wszechświata, czy tam Interświata. Cała historia jest do bólu przewidywalna, typowa "od zera do bohatera". Jest nieciekawie, brakuje tutaj cech charakterystycznych dla stylu Gaimana, a humor, na który liczyłem najbardziej praktycznie nie istnieje. Całość jest bez wyrazu, pazura, obrzydliwie nudna i ciągnie się jak flaki z olejem. Neil we wstępie (albo posłowiu) napisał, że powieść zrodziła się z pomysłu na film albo miniserial telewizyjny. Żadne studio nie zainteresowało się projektem. Nie dziwię się, bo to takie nie wiadomo co, które na dodatek wali strasznym kiczem.
Jakiś czas temu czytałem "Kosmiczny dom Larklight", skierowany mniej więcej do podobnej grupy odbiorców (czyli do starszych dzieciaków) i dotyczący podobnej, kosmicznej tematyki. Bawiłem się świetnie, więc moje narzekania nie są spowodowane faktem, że wyrosłem z podobnej literatury. Przy normalnej książce narzekałbym na tragiczną ilustrację zdobiącą okładkę. Tutaj się cieszę. Ludzie z wydawnictwa Mag mieli chociaż tyle uczciwości, że nie sprzedali nam gówna w ślicznym opakowaniu, twardej oprawie i B5. No i jacyś niewtajemniczeni, odstraszeni nie kupią książki na chybił trafił.
O ile po "Interświecie" nie spodziewałem się niczego dobrego, bo opinie znajomych nie były zbyt pochlebne, to w drugim przypadku oczekiwania miałem bardzo duże. Doznałem niestety niespodziewanego, sporego zawodu. "Koralina", sztandarowy produkt pisarza, uznawana przez wielu za jedną z najstraszniejszych bajek mnie rozczarowała! Czy jestem ewenementem na skalę światową? Nie wiem czy jest sens silić się na streszczenie tej prostej historii. Mamy po prostu znudzoną dziewczynkę, która trafia przez drzwi w ścianie do innego, z pozoru ciekawszego świata. Okazuje się on jednak całkowitą iluzją utkaną przez istotę chcącą pożreć duszę Koraliny. Dziewczynka przez swoją podróż traci rodziców, by ich odzyskać musi podjąć grę z potworem. Wszystko poprowadzone standardowo do happy endu. Nie jest to oczywiście zła książka, ale do wybitnej, za jaką jest uznawana, jej w moim odczuciu sporo brakuje. Przede wszystkim rozczarowała mnie fabuła. Po Gaimanie spodziewałem się czegoś wielce oryginalnego (jak to miało miejsce chociażby w przypadku "Nigdziebądź" czy "Amerykańskich bogów"). Podczas lektury co jakiś czas pojawiała się u mnie myśl "To wszystko już było". Nie mam nic przeciwko wykorzystywaniu i przerabianiu znanych schematów, jeżeli ktoś robi to umiejętnie to mogę tylko przyklasnąć (i wydawało mi się zawsze, że Neil jest w tym mistrzem), ale w tym wypadku nie niosło to nic nowego. Nie znalazłem obiecanej mi grozy. Dostrzegłem jedynie jej śladowe ilości w ilustracjach McKeana. Nie mogę zarzucić "Koralinie", że jest słaba, ale to nie jest Gaiman jakiego lubię i cenię. Gdzie ten synkretyzm gatunkowy? Gdzie ta zabawa konwencją? I przede wszystkim. To ma być współczesna Alicja?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz