10.) "Najlepsze, co może przydarzyć się rogalikowi" Pablo Tusseta. Książka wręcz olśniewa swoim oryginalnym językiem, humorem i bezpardonową narracją głównego, wiecznie dowcipkującego bohatera, którego jedynymi zmartwieniami są: czym się upić, co zjeść i kiedy przypalić. Jego filozoficzne wywody, cięte komentarze i opisy alkoholowych eskapad to jak dla mnie esencja tej książki. Pokusiłbym się o stwierdzenie, że ten krótki fragment z życia wielkiego, spasionego obiboka jaki opisano w powieści, przysłania scenariusz. Sama intryga zapowiadała się smakowicie. Najpierw zaginięcie brata, później zamach na życie ojca. Im dalej tym ciekawiej: śmierć prywatnego detektywa, luksusowy burdel, gdzie można zaspokoić najdziwniejsze fantazje i uprawiać najgorsze perwersje i pościg. Niestety rozwiązanie zagadki i samo zakończenie książki są całkowicie niesatysfakcjonujące. Pozostaje lekki niesmak i wrażenie, że autor z lekka spieprzył sprawę. Zamiast pozycji genialnej, dostajemy tylko jedynie dobrą powieść.
9.) "Nauka Świata Dysku". Książka napisana przez: Terry'ego Pratchetta, Iana Stewarta i Jacka Cohena. Powstanie wszechświata, układu słonecznego i naszej planety. Zasady fizyki, pierwiastki, cząsteczki. Początki życia i upływające spokojnie kolejne miliony lat. To wszystko z perspektywy czarnoksiężników z Niewidzialnego Uniwersytetu, z udziałem dzielnego Rincewinda i Bagażu. Książka przezabawna i wciągająca jak żaden podręcznik do fizyki. Kwestie naukowe przedstawione w sposób, który nie dość, że zrozumie je osoba, która nigdy radziła sobie z przedmiotami ścisłymi, geologią i historią naszej Ziemii, to zaciekawią kogoś doskonale obytego z tematem. Pełna humoru, zabawnych anegdot i specyficznego klimatu, który odnaleźć można tylko i wyłącznie w książkach Pratchetta lektura. Mocno się różni od typowych powieści ze Świata Dysku, ale właśnie tą innością zasłużyła sobie na miejsce dziewiąte.
8.) "Chłopaki Anansiego Neila Gaimana. Jego wyobraźnię ogranicza wyłącznie kosmos i potwierdza się to za każdym razem, gdy sięgam po coś jego autorstwa. W przypadku tej książki doznałem lekkiego rozczarowania. To dobra powieść, napisana świetnym językiem i pełna gaimanowskiego humoru. Czytało się ją cholernie przyjemnie. Niestety jak dość często się zdarza, zawodu doznałem przy końcówce. Spodziewałem się większej magii, mistycyzmu, tajemnicy. Chociażby trochę fajerwerków. Wszystko to zbyt optymistycznie się potoczyło i jak dla mnie to trochę taki ten happy end, zbyt happy wyszedł Neilowi. Wrażenia ogólne gorsze niż w przypadku kapitalnych "Amerykańskich bogów", jednak pod względem humoru, to i tak pierwsza liga. Postać Małpy, atak flamingów, rozmowa Charilego i strażnika w areszcie czy chociażby ta limonka rozkładają na łopatki.
7.) "Mag" Jeffery’ego Deavera. Mając w pamięci mrocznego, filmowego "Kolekcjonera Kości" myślałem, że "Mag" będzie utrzymany w podobnym klimacie - taki thriller kryminalny. Okazało się trochę inaczej. Dostałem raczej mocną sensację o zabarwieniu kryminalnym. Największym atutem powieści (która podobno jest wyjątkiem w całej serii) jest nie zagadka, ale galopująca akcja i jej zwroty co kilka stron. Intryga jest ciekawa, bo i temat iluzjonistów w 2007 roku był modny (filmowy "Prestiż" i "Iluzjonista"), więc książkę czytałem z przyjemnością. Autor pisze bardzo sprawnie, ciekawie. bez przesady przy opisach poczynań kryminalistyków i z odpowiednią dynamiką, w scenach gdy ta jest wymagana. Kłopot z czytaniem od środka serii jest zawsze taki, że dostajemy postaci, o których praktycznie nic nie wiemy, bo wcześniej było już o nich pisane nie raz. Tak jest i w "Magu", słabo poznajemy głównych bohaterów i tym samym kiepsko się z nimi zżyłem. Jednak lektura spełniła swoje zadanie. Zachęciła mnie do sięgnięcia po kolejną książkę Deavera. Może tym razem wezmę się za ten cykl jak trzeba, czyli od początku.
6.) Zbiór "Dark Water" Kojiego Suzuki, który opisałem tu już wcześniej. Swoją oryginalnością zasłużył sobie na to by znaleźć się w tej dziesiątce.
5.) "Tortilla Flat" Johna Steinbecka. Pierwsza i jak do tej pory jedyna powieść tego nagrodzonego literackim Noblem autora jaką miałem przyjemnośc czytać. "Tortilla Flat" urzekła mnie swoim letnim klimatem, senną narracją i postaciami prostych utracjuszy, których przemyślenia tak do końca wcale nie są proste. W chwili zadumy po lekturze wszystkie mądrości, które Steinbeck sprawnie wrzucił w tą króciutką powieść wydają się mieć charakter ponadczasowy, uniwersalny. Sam książkę odebrałem jako totalną krytykę konsumpcyjnego trybu życia i pogoni za pieniędzmi, ale doceniłem dopiero z czasem. W zasadzie to najpoważniejsza lektura zeszłoroczna.
4.) "Ruiny" Scotta Smitha. Dopiero druga książka autora, a kapitalny debiut na polu survival horror. Jest to powieść rewelacyjna pod względem poprowadzenia fabuły i prawdziwy majstersztyk językowy. Napisany w bardzo ciekawy sposób. Czterech narratorów i każdy relacjonuje kolejno wydarzenia, w sposób dla siebie charakterystyczny. Sporo ciekawych zabiegów stylistycznych powoduje, że "Ruiny" już podczas czytania zdają się być pozycją inną niż wszystkie. Książka straszna, krwawa, przejmująca, smutna i mimo, że w zasadzie nieprawdopodobna to jednak cholernie prawdziwa. Smith stworzył potwora doskonałego, takiego który oprócz tego, że sam jest zły budzi zło w bohaterach. Oprócz strachu wyzwala szaleństwo. Jest śmiertelnie skuteczny, bardziej niż wszelkie dotychczasowe potwory razem wzięte. Pierwsze sto pięćdziesiąt stron lekko nudnawe, ale kolejne trzysta pięćdziesiąt jest już kapitalne.
3.) "Ostatni rejs ‘Fevre Dream’" George’a R. R. Martina. Autor raczej znany z fantasy (ponoć jeden z jego cyklów to kanon jeżeli chodzi o tego typu literaturę), napisał horror o wampirach pływających parowcem po Ameryce w przeddzień wojny domowej. Horror wyszedł pierwsza klasa, a sceneria w której Martin zdecydował się umieścić akcję po prostu urzeka. Kolejnym atuty to: świetna wizja wampirów (nie jakieś pasożyty, nie zniewieściali kochankowie, ale prawdziwa pradawna rasa), sporo makabrycznych scen, świetne, bardzo plastyczne opisy, no i narastająca z każdą kartka groza. Taka klasyczna, cholernie przyjemna dla fana opowieści z dreszczykiem. Kolejny plus to nawet zaskakujące zakończenie. Jak dla mnie jedna z najlepszych powieści jeżeli chodzi o wampiry, ale przyznaję się, Rice nie czytałem.
2.) "Nigdziebądź" Neila Gaimana. Po raz drugi w zestawieniu Anglik, który uważa się za Amerykanina. Po lekturze stwierdziłem, że "Nigdziebądź" to arcydzieło współczesnej fantastyki. Teraz, a minął już prawie rok nadal tak uważam. Kolejny raz mogę tylko rzucić kilka oklepanych tekstów o fantastyczności świata który wykreował Gaiman, o niesamowitym humorze i o cholernie fajnych postaciach - szczególnie czarnych charakterach. Gaimanowi udało się mnie momentami zaskoczyć obrotem spraw. Szczególnie jeżeli chodzi o Tego Co Pociągał Za Sznurki. "Nigdziebądź" ze swoją oryginalną mitologią stawiam na równi z całym Sandmanem. Świetna powieść.
Rogalik nisko... a to moje genialne odkrycie :). genialne za język i historię. zakończenie tak się składa, z pamięci wywiał czas ale doskonale pamietam, że zaraz po skończonej lekturze rzuciłam się czytać od początku jeszcze raz :D
OdpowiedzUsuńOrbit wysoko :]. cieszę się.
Z tych dziesięciu książek przeczytałam tylko "Nigdziebądź" Gaiman i oczywiście uważam ją za świetną :) Zaczęłam też "Rejs Fevre Dream" i "Maga", ale nie miałam czasu skończyć :/
OdpowiedzUsuńCrusia: w sumie teraz jak sobie myślę, to 'Mag' wylądował ciut za wysoko, ale to i tak dobra literatura, i z pewnością umieściłbym go tutaj.
OdpowiedzUsuńpowinnaś żałować "Ostatniegp rejsu 'Fevre Dream'". dla mnie, fana horroru, to taka obowiązkowa lektura.
warto wrócić do obu pozycji, zaręczam.
Kamilko, ładnie Ci się zrymowało :)