Wczoraj odwiedziłem po raz pierwszy łódzkie kino Cinema City i miałem przyjemność obejrzeć na Indesicie (chyba największej i najbardziej wypasionej sali w mieście) najnowszego Bonda. Oglądanie przygód agenta 007 w kinie ma to coś. Ostatni raz Bonda na wielkim ekranie oglądałem trzynaście lat temu, ale pamiętam doskonale, że z "GoldenEye" wychodziłem pełen zachwytów. Magia kina zadziałała wtedy chyba podwójnie, bo był to pierwszy film, na który wybrałem się sam, bez asysty kogoś dorosłego i przeżywałem to jak stonka okres. Wczoraj, przy "007 Quantum of Solace" może aż takich emocji nie było, ale bawiłem się zajebiście.
Film jest świetny, ale "Casino Royale" nie przebił. Nie żebym tego oczekiwał, po prostu zgadzam się w tym miejscu z całą masą internetowych recenzentów. Różni się jednak od całej reszty w równym stopni co poprzednia część. Po raz kolejny pozbawiono Bonda atrybutów charakterystycznych. Nie ma sławnej odzywki, martini, jakiegokolwiek gadżetu. Jest za to akcja, która nie zwalnia tempa praktycznie przez cały czas trwania filmu. Zaczyna się bardzo dynamicznym pościgiem po wąskich drogach. Później kolejna gonitwa, tym razem po dachach kamienic i bardzo efektowna walka na rusztowaniach i linach. Dalej Bond rozbija się motorówkami na Haiti, a w Austrii urządza strzelaninę w holu opery. Zostaje zawieszony, ale nie przeszkadza mu to polecieć do Boliwii, gdzie musi uciekać przed amerykańskimi agentami, zostaje zestrzelony nad pustynią i skacze z samolotu bez spadochronu. Na końcu mamy długą i bardzo satysfakcjonującą demolkę hotel, z masą wybuchów i strzelania. Absolutnie fantastyczne kino rozrywkowe! Jak dla mnie ten film posiada jedną wadę - jest zdecydowanie, za krótki. Te niespełna dwie godziny nie pozwoliły mi delektować się tyle ile chciałem.
Z tą jedną wadą oczywiście przesadziłem, bo można przyczepić się do kilku innych rzeczy. Tylko pytanie, czy trzeba? W sumie raczej robię to z obowiązku, niż autentycznej chęci wytknięcia potknięcia. Najnowszy Bond cierpi na problem "nowoczesnego montażu". Trylogia Jasona Bourne'a wyznaczyła nowe standardy kina sensacyjnego i chcąc nie chcąc, filmy o agencie Jej Królewskiej Mości poszły również tą drogą. To jest super, ale w "Quantum of Solace" chyba jednak trochę przesadzili. Jest tyle szybkich akcji, że przy takim ostrym montażu ciężko mi było się momentami połapać co jest grane. Podczas scen z motorówkami zdarzyło mi się zastanawiać kilkakrotnie, nad tym co właśnie zobaczyłem, co tam mignęło mi na ekranie w ułamku sekundy. W tym samym czasie działo się coś innego co znowu ciężko mi było zarejestrować. Lekkie zmęczenie, lekka irytacja, ale "lekkie" to słowo, które należy podkreślić. W żaden sposób nie popsuło mi to seansu.
Druga rzecz, na którą zwróciła mi Kamila to kiepskie wyeksponowanie dziewczyn. Nie jestem przesadnym fanem klasycznych Bondów i jestem nawet za daleko idącymi odstępstwami. Wolę takiego zabijakę jakiego stworzył Craig, niż lwa salonowego wykreowanego przez Rogera Moora. Jednak ta seria to w pewnym stopniu ładne laseczki! Nie żeby tutaj były brzydkie, po prostu utrudniono im pokazywanie tych wdzięków. Olga Kurylenko jest niezaprzeczalnie atrakcyjna, ale przez większość filmu jest raczej zaniedbana i mało pociągająca. Kiepska fryzura, kiepskie ciuchy, przesadna opalenizna. Gemmie Arterton najpierw zafundowali wejście w tragicznym płaszczyku, a później uczesanie w którym wyglądała jak sekretarka Moneypenny, a nie kobieta, która chwilę temu wyszła Jamesowi z łóżka. I tak naprawdę seksi to wyglądała dopiero w scenie nawiązującej do "Goldfingera". Dziewczyny nie powalają, a mogły. Szkoda. Trzeci zarzut będzie dotyczył czołówki, która zupełnie mi się nie podobał. Nawet specjalnie nie mam czym argumentować, była be i tyle.
Film cholernie widowiskowy i emocjonujący. Czuję dość spory niedosyt fabularny, ale cholera, nie można mieć wszystkiego, prawda? Za te sceny akcji, świetną muzykę, kapitalne aktorstwo wybaczam. Wypad na seans "007 Quantum of Solace" to wspaniały prezent urodzinowy, bawiłem się świetnie. Dzięki!
Film jest świetny, ale "Casino Royale" nie przebił. Nie żebym tego oczekiwał, po prostu zgadzam się w tym miejscu z całą masą internetowych recenzentów. Różni się jednak od całej reszty w równym stopni co poprzednia część. Po raz kolejny pozbawiono Bonda atrybutów charakterystycznych. Nie ma sławnej odzywki, martini, jakiegokolwiek gadżetu. Jest za to akcja, która nie zwalnia tempa praktycznie przez cały czas trwania filmu. Zaczyna się bardzo dynamicznym pościgiem po wąskich drogach. Później kolejna gonitwa, tym razem po dachach kamienic i bardzo efektowna walka na rusztowaniach i linach. Dalej Bond rozbija się motorówkami na Haiti, a w Austrii urządza strzelaninę w holu opery. Zostaje zawieszony, ale nie przeszkadza mu to polecieć do Boliwii, gdzie musi uciekać przed amerykańskimi agentami, zostaje zestrzelony nad pustynią i skacze z samolotu bez spadochronu. Na końcu mamy długą i bardzo satysfakcjonującą demolkę hotel, z masą wybuchów i strzelania. Absolutnie fantastyczne kino rozrywkowe! Jak dla mnie ten film posiada jedną wadę - jest zdecydowanie, za krótki. Te niespełna dwie godziny nie pozwoliły mi delektować się tyle ile chciałem.
Z tą jedną wadą oczywiście przesadziłem, bo można przyczepić się do kilku innych rzeczy. Tylko pytanie, czy trzeba? W sumie raczej robię to z obowiązku, niż autentycznej chęci wytknięcia potknięcia. Najnowszy Bond cierpi na problem "nowoczesnego montażu". Trylogia Jasona Bourne'a wyznaczyła nowe standardy kina sensacyjnego i chcąc nie chcąc, filmy o agencie Jej Królewskiej Mości poszły również tą drogą. To jest super, ale w "Quantum of Solace" chyba jednak trochę przesadzili. Jest tyle szybkich akcji, że przy takim ostrym montażu ciężko mi było się momentami połapać co jest grane. Podczas scen z motorówkami zdarzyło mi się zastanawiać kilkakrotnie, nad tym co właśnie zobaczyłem, co tam mignęło mi na ekranie w ułamku sekundy. W tym samym czasie działo się coś innego co znowu ciężko mi było zarejestrować. Lekkie zmęczenie, lekka irytacja, ale "lekkie" to słowo, które należy podkreślić. W żaden sposób nie popsuło mi to seansu.
Druga rzecz, na którą zwróciła mi Kamila to kiepskie wyeksponowanie dziewczyn. Nie jestem przesadnym fanem klasycznych Bondów i jestem nawet za daleko idącymi odstępstwami. Wolę takiego zabijakę jakiego stworzył Craig, niż lwa salonowego wykreowanego przez Rogera Moora. Jednak ta seria to w pewnym stopniu ładne laseczki! Nie żeby tutaj były brzydkie, po prostu utrudniono im pokazywanie tych wdzięków. Olga Kurylenko jest niezaprzeczalnie atrakcyjna, ale przez większość filmu jest raczej zaniedbana i mało pociągająca. Kiepska fryzura, kiepskie ciuchy, przesadna opalenizna. Gemmie Arterton najpierw zafundowali wejście w tragicznym płaszczyku, a później uczesanie w którym wyglądała jak sekretarka Moneypenny, a nie kobieta, która chwilę temu wyszła Jamesowi z łóżka. I tak naprawdę seksi to wyglądała dopiero w scenie nawiązującej do "Goldfingera". Dziewczyny nie powalają, a mogły. Szkoda. Trzeci zarzut będzie dotyczył czołówki, która zupełnie mi się nie podobał. Nawet specjalnie nie mam czym argumentować, była be i tyle.
Film cholernie widowiskowy i emocjonujący. Czuję dość spory niedosyt fabularny, ale cholera, nie można mieć wszystkiego, prawda? Za te sceny akcji, świetną muzykę, kapitalne aktorstwo wybaczam. Wypad na seans "007 Quantum of Solace" to wspaniały prezent urodzinowy, bawiłem się świetnie. Dzięki!
"Wczoraj odwiedziłem po raz pierwszy łódzkie kino Cinema City i miałem przyjemność obejrzeć na Indesicie (chyba największej i najbardziej wypasionej sali w mieście)"
OdpowiedzUsuńProponuję się wybrać do Bałtyku - tego kina nic w Łodzi nie przebije.
znam "Bałtyk" bardzo dobrze, chodziłem tam jeszcze dłuuugo przed remontem (byłem np. na Jurajskim Parku) i nie jest tam wygodniej niż na Indesicie. przerwy między fotelami większe i kurde, jednak fajnie się siedzi tak wysoko (siedzieliśmy w przedostatnim rzędzie). w Bałtyku może ekran jest szerszy, ale nie sądzę, żeby miejsc było więcej (chociaż może się mylę, byłem tam na "Ratatuj" w zeszłym roku).
OdpowiedzUsuńale od razu dodam :) wolę Bałtyk!
OdpowiedzUsuńnowy bond ssie. Nawet specjalnie nie mam czym argumentować, był be i tyle.
OdpowiedzUsuńKapitalne aktorstwo? No najlepsze to chyba Aston Martin zaprezentował. Póki mógł. Mimikę miał lepszą niż Craig na pewno.
Dominic Greene - dla mnie kapitalna postać. to jak szalał z siekierą w płonącej Perle Pustyni zrobiło na mnie wrażenie. poza tym widać było jakiś obłęd w jego oczach, szaleństwo. duży plus ma film za tą postać.
OdpowiedzUsuńfilm mi się podobał, więc prawdopodobnie nie chcę widzieć wad. z pewnością Gonzo też tak choć czasem masz ;) podejrzewam, że jak będę mieć okazję na powtórkę na kompie albo DVD to zacznę kręcić nosem. że scenariusz kiepski, że sceny akcji powodujące wymioty, że be i tyle. ale to kiedyś ;)