środa, 5 listopada 2008

Godzilla vs. Biollante

W ciągu tygodnia obejrzałem pięć filmów z Big G. Pierwsze dwa już opisałem, dziś czas na "Godzilla kontra Biollante", bezpośrednią kontynuację "Powrotu Godzilli" z 1984 roku.

Film rozpoczyna się w momencie wielkiego sprzątania zdemolowanego Tokio. Wojsko zabezpiecza wszelkiego rodzaju pozostałości po potworze. Żołnierze przypadkowo wpadają na kolegów zza oceanu, którzy potajemnie również szukają radioaktywnych resztek. Zaczyna się strzelanie z kapiszonów. Amerykanie to oczywiście kozacy, we trójkę radzą sobie z całym oddziałem Japończyków, ale zostają zaskoczeni i zabici przez arabskiego agenta. Ten zabiera tkanki do instytutu, gdzie prowadzi się badania nad... uwaga... zalesieniem pustyni. Japoński profesor, sowicie opłacany przez rząd Saradii, próbuje tam połączyć komórki Godzilli z komórkami roślin i stworzyć hybrydę mogącą zapuścić korzenie w piaszczystych wydmach i stworzyć prawdziwy raj. Okazuje się to dość wybuchowym pomysłem, w eksplozji ginie jego córka. Mija pięć lat, profesor nadal hoduje roślinki i bawi się komórkami, tyle że już w Japonii. Pomaga również w stworzeniu czegoś co chronić świat przed Godzillą - bakterii pochłaniających promieniowanie. Tak się składa, że przy innym projekcie pracuje z nim dziewczyna ze szkoły dla obdarzonych mocami parapsychicznymi. Dzieci z tego ośrodka przewidują kolejny powrót potwora i w tym momencie na scenie pojawia się organizacja Bio-Major żądająca wydania im super bakterii pod groźbą obudzenia Godzilli (to ci sami, którzy pięć lat wcześniej próbowali zdobyć jej tkanki w Tokio). Jak się można domyśleć, do pobudki dochodzi, ale wcześniej profesor łączy komórki rośliny, Godzilli i swojej zmarłej córki. Powstaje Biollante.

Problem w tym, że mało jest tych walk między potworami. Pierwsza trwa w zasadzie chwilę. Godzilla swoim atomowym oddechem pokazuje, że pnącza i kiełki nie są w stanie mu zagrozić i posyła przeciwnika bardzo szybko w diabły. Dalej przez większą część czasu przeszkadza mu w swobodnym poruszaniu się Super X-2 i wojsko, ale pomimo dobrej pirotechniki stają się dość monotonne. Dopiero użycie pożądanych przez wszystkich bakterii i podgrzanie potwora mikrofalami na polu minowym daje rezultat. Wtedy pojawia się po raz drugi Biollante, który urósł, zmutował i pozbył się wizerunku niewinnego kwiatka z mackami i zmienił w morderczą krzyżówkę krokodyla i ośmiornicy. Druga walka już jest dłuższa i zdecydowanie bardziej satysfakcjonująca. Mocno osłabiony Godzilla dostaje konkretne baty, Bioroślina nawet próbuje odgryźć mu głowę, ale kończy się to dla niej niezbyt szczęśliwe. G. ucieka w stronę morza i liże rany do następnego filmu.

Co ciekawe, scenariusz powstał w wyniku konkursu, które zorganizowało studio. Wygrał dentysta. Niestety, fabuła w tej swojej całej wielowątkowości, jest cholernie popieprzona. Walki pomiędzy szpiegami, akcje prosto z Jamesa Bonda, telepatka czytająca Godzilli w myślach, pościgi za skradzionymi bakteriami, moralne dylematy profesora, pytania do Boga, a do tego jeszcze latająca, odbijająca atomowy oddech mydelniczka i jeszcze kilka fantastycznych pomysłów. Byłoby może nieźle, gdyby nie to, że wszystko jest poprowadzone strasznie chaotycznie. Początkowo miał być dodatkowo jeszcze jeden potwór i inna końcówka, ale chyba Biollante z ludzkimi odruchami byłaby zbyt mało wiarygodna. Jeżeli dołożymy do scenariusza kiepskie (nawet jak na japońskie standardy) aktorstwo otrzymamy dość średni film, który ratuje głównie ostatnia walka, zdjęcia i dobre efekty specjalne. Pojawia się także kilka problemów, które w 1989 roku mogły wydawać się fantastyką naukową, ale obecnie są już czymś codziennym. Chodzi mianowicie o inżynierię genetyczną i jej etyczne aspekty. Niegłupio tam to przedstawiono i za to również plus. "Godzilla kontra Biollante" trochę śmieszy, trochę irytuje, ale zły nie jest. Ponad półtorej godziny mija bez bólu. Z tych pięciu, które obejrzałem plasuje się gdzieś pośrodku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz