Nie wiem o co chodzi Japończykom z tymi królami. Ten przydomek dostał Ghidorah, Ceasar (możliwe, że nie byli jedyni), a przecież wiadomo, że król jest tylko jeden i nie nosi złota, ale zionie atomowym oddechem. "Godzilla kontra Król Ghidorah" z 1991 roku to trzeci film z serii Heisei i muszę przyznać, że mimo pokręconego scenariusza i kilku z lekka kwaśnych efektów specjalnych jest to całkiem fajne science fiction.
Fabuła rozpoczyna się w roku 1992. Młody pisarz fantastyki ogłasza, że jego następną książką będzie historia dinozaura (Godzillasaurusa), który ponoć zamieszkiwał podczas II Wojny Światowej jedną z wysp na Pacyfiku i pomagał Japończykom walczyć z Amerykanami. W tym samym czasie pojawia się nad Japonią UFO, które jednym ze swoich przelotów budzi Godzillę. UFO okazuje się wehikułem czasu przybyłym z roku 2204. Zostaje zorganizowane spotkanie przybyszów z przyszłości z japońskim rządem, na którym streszczone zostaje to co czeka Kraj Kwitnącej Wiśni. Rozwój technologii nuklearnej i ponowne pojawienie się Godzilli spowodują olbrzymi kataklizm, który zdziesiątkuje populacje i uniemożliwi powtórne zamieszkanie wysp. Przedstawiają jednak pomysł na uratowanie milionów. No bo po co by przybyli? Chcą cofnąć się w czasie i uniemożliwić powstanie potwora. Na poparcie swoich teorii przedstawiają ów książkę młodego fantasty. Tak, więc zostaje zorganizowana wyprawa w przeszłość. Wraz z Emmy, dziewczyną z przyszłości i pomagającym jej androidem, zabiera się pisarz i profesor, który współpracował z nim przy stworzeniu teorii, a także telepatka Miki, która wystąpiła w poprzedniej części (i która pojawi się w kilku następnych). Teleportują dinozaura (przyszłą Godzillę) z wyspy Lagos, na której później odbywały się amerykańskie próby jądrowe, w okolice Morze Beringa. Emmy jednak zostawia na wyspie trzy urocze Doraty, które zamienią się w Króla Ghidorę i w roku 1992 jako jego trzy głowy będą terroryzowały Japończyków.
Okazuje się, że Król Ghidorah kontrolowany jest przez przybyszów z przyszłości chcących zniszczyć Japonię, bo ta uzyska zbyt dużą przewagę ekonomiczną nad resztą świata. Jedyne co może pokonać trójgłowe, latające monstrum to nieistniejący Godzilla, o którym o dziwo wszyscy pamiętają. Wysyłają na poszukiwanie Godzillasaurusa okręt atomowy. W kolejnym wybuchu tworzą nowego, jeszcze większego Godzillę (tym razem użyto potężniejszej bomby), który jednak okazuje się za słabym przeciwnikiem dla sterowanej Ghidory i dostaje baty. Zrządzeniem losu Emmy, która gdzieś po drodze czuje się oszukana i zdradzona, postanawia pokrzyżować swoim dawnym kompanom plany. Psuje statek, a Big G. korzystając z okazji rozrywa Ghidorę na strzępy. Sprowadza ja do parteru podpalając jej skrzydła, później urywa jeden z łbów i topi. Następnie w radosnym uniesieniu postanawia trochę podemolować. Jedyne co może powstrzymać Godzillę to Król Ghidorah, ale ten leży martwy na dnie morza. Więc Emmy szybko reaguje, zabiera jego zwłoki w przyszłość i wraca z Mecha-King Ghidorą. Wow! W połowie potwór, w połowie robot, czy może być coś lepszego?
Walki między Godzillą, a obiema wersjami Ghidory są fantastyczne (oczywiście jak na walkę kolesia w gumowym kostiumie przeciwko kolesiowi w gumowym kostiumie wiszącym na sznurkach). Dużo się dzieje, makiety wyglądają naprawdę dobrze, a i pirotechnika nie zawodzi. Czuć wesołość towarzyszącą tej totalnej rozwałce. Były chwile, gdy myślałem "ten budynek mógłby się jakoś efektownie zawalić", a chwilę później, któryś z potworów w nim lądował. W całym filmie jest też kilka bardzo fajnych momentów, które potrafią porządnie rozbawić. W jednej scenie Godzilla spotyka się oko w oko z człowiekiem, którego uratował będąc jeszcze na wyspie Lagos. Tym razem puszcza go jednak z dymem. w 1944 roku ma miejsce również scena z dwoma amerykańskimi marynarzami, którzy zauważają UFO, ale postanawiają nie meldować o nim, jeden z nich nazywa się Spielberg (chociaż Steven urodził się po wojnie). Oczywiście film ma swoje wady. Dość fajny scenariusz drażni sporą niedbałością o szczegóły. Pomijając fakt, że pojawienie się wehikułu w 1992 roku jest bezsensowne, to samo podejście do podróży w czasie jest na poziomie szkoły podstawowej. Film traci również sporo przez fatalne w niektórych przypadkach aktorstwo i te niezwiązane z walkami potworów efekty specjalne, które są zwyczajnie kiepskie, kwaśne i śmierdzą hollywoodzkimi filmami fantastycznymi z lat 60tych. Jeżeli ktoś ma takie predyspozycje to na każdej scenie z żałosnym androidem M-11 może się zwyczajnie posikać ze śmiechu.
"Godzilla kontra Król Ghidorah" wypada całkiem przyzwoicie. Dość kompleksowo podchodzi do tematu originu Godzilli (nawet podwójnego) i zapewnia prawie dwie godziny dobrej rozrywki. Zabawne jest to, że film uznano w USA za antyamerykański. W telewizji pokazywano sceny, gdzie Godzillasaurus morduje wrzeszczących wniebogłosy żołnierzy, a przybyszy z przyszłości chcących niszczyć Japonię z powodu poziomu przemysłowego jaki osiągnęła uznano za propagandę. Czy słusznie, czy może to czysta głupota - warto sprawdzić samemu. Dla mnie "Godzilla kontra Król Ghidorah" po prostu dobra zabawa. Niedługo skrobnę coś o kolejnych filmach ze starymi znajomymi G. - Mothrą i Mechagodzillą.
lubje godzille
OdpowiedzUsuń