Od kilku dni nosiłem się zamiarem poznania którejś z klasycznych z serii o potworach. Miało być halloweenowo. Filmy do Universala i Hammera kusiły, ale jednak zwyciężyło Toho. W środę TV4 puściła "Powrót Godzilli" z 1984 roku i postanowiłem bliżej zapoznać się z fenomenem najsłynniejszego japońskiego monstrum. Obiecywałem to sobie od premiery "Projektu: Monster", nawet zaopatrzyłem się w pierwszy film, ale nigdy nie mogłem się zebrać do oglądania faceta w gumowym kostiumie demolującego kartonowe miasto. W środowe popołudnie odpaliłem "Godzillę" i wpadłem - jestem fanem, pewnie obejrzę wszystkie 28 filmów.
Wydawać by się mogło, że "Godzilla" nie może być na serio, a jednak - pierwszy film jest jak najbardziej poważny. Mamy 1954 rok, minęło tylko dziewięć lat od zrzucenia bomb atomowych na Japonię. Trauma i strach musiały jeszcze mocno tkwić w Japończykach. A jednak ludzie, którzy na własnej skórze doświadczyli tak tragicznych wydarzeń kręcą film o potworze powstałym w wyniku prób nuklearnych. Gdy patrzę na Polaków, nasze doświadczenia związane z II Wojną Światową to dochodzę do wniosku, że jesteśmy oddaleni mentalnie od Japończyków całe lata świetlne. Czy wyobrażacie sobie coś podobnego z Powstaniem Warszawskim albo holocaustem? Ktoś dziesięć lat po wojnie wpadłby na coś takiego? A jednak tam to wymyślono i wyszło im świetnie.
Jeżeli ktoś spodziewa się tylko i wyłącznie rozpierduchy to srogo się zawiedzie. Tutaj mnie film bardzo mile zaskoczył, bo Godzillę w całej okazałości można zobaczyć dopiero w po 40 minutach. Reżyser (Ishirō Honda) umiejętnie podsyca ciekawość widza, a przy tym mistrzowsko buduje napięcie. Początkowo mamy jedynie tajemnicze światło zatapiające okręty, relacje ocalałego rybaka oraz efekty przejścia potwora przez rybacką wioskę. Pewien profesor wysuwa teorię jakoby potwór, który nawiedza wyspę Oda był śpiącym od milionów lat dinozaurem. Gad został obudzony przez wybuchy atomowe i zmutował poprzez wchłonięcie olbrzymiej dawki promieniowania. Mimo całej naiwności takiej teorii udaje się ją twórcom sprzedać widzowi całkiem dobrze. Czuć ten strach przed nieznanym, trwogę i co ciekawe, osiągnięto to jeszcze przed sławetnym atakiem na Tokio. Jeżeli chodzi już o sceny gdzie Godzilla niszczy miasto to, jeżeli zignorujemy drobne potknięcia, wypadają nad wyraz dobrze. Jak na ograniczenia wynikające ze ówczesnych możliwości technicznych jest naprawdę mrocznie, a przy tym dynamicznie. Moim zdaniem to zasługa czarno-białych zdjęć, które maskują większość mankamentów technicznych i poruszającej muzyki Akiry Ifukube. Widać panikę, dziesiątki ginących. Kilka obrazów, jak na przykład kobieta, która uspokaja dziecko w momencie kiedy śmierć w płomieniach jest nieunikniona, wypada bardzo niepokojąco. Pokazano dziesiątki umierających, szpitale pełne rannych, płaczące sieroty. Wszystko to wygląda bardziej na autentyczne zdjęcia po nalotach dywanowych, które w marcu '45 zabiły ponad 120 tysięcy tokijczyków, niż film science fiction o olbrzymim jaszczurze. Miałem gęsią skórkę podczas sceny śpiewu chóru, która ma miejsce już po odejściu Godzilli. Jest mocna i czułem się po niej delikatnie mówiąc dziwnie. Czuć, że Japończycy potraktowali to jak najbardziej poważnie, że kręcili film o wielkiej katastrofie i nie spłycili tego jedynie do ataku potwora. Udało im się stworzyć prawdziwe antywojenne i antynuklearne przesłanie.
W filmie pojawia się postać naukowca, który opracowuje technologię potężniejszą od bomby atomowej, ale w obawie o użycie jej jako broni wzbrania się przed użyciem jej przeciwko Godzilli. Twierdzi, że ludzie wykorzystają nawet najbardziej wzniosłą ideę przeciwko innym. Podobne kwestie wygłasza profesor, który odkrył pochodzenie potwora. Przeciwny jego zabiciu twierdzi, że potworności, których się dopuszcza są winni jego stwórcy - ludzie. Sporo podobnej spowiedzi można znaleźć w czasie całego filmu. Neguje się głupotę człowieka i jego krótkowzroczność. Jest cała masa scen czysto symbolicznych. Żeby daleko nie szukać... na samym początku, tuż przed napisami, słychać stąpnięcia Godzilli i kojarzyć się one mogą tylko z jedną rzeczą - wybuchami bomb.
"Powrót Godzilli", zrobiony na 30-lecie potwora, również poważnie podchodzi do tematu. Przez dwadzieścia jeden lat traktowano serię dość swobodnie. Potwór, który początkowo siał terror i zniszczenie, stał się obrońcą ludzkości, środowiska naturalnego i swojego dziecka, a kostium zaczął się rozpadać po dziesiątkach stoczonych walk. Postanowiono odświeżyć wizerunek i wrócono do korzeni. Godzilla będzie znowu niszczyć Tokio! Obraz z 1984 roku nie jest remake'iem, to kontynuacja oryginału, a przy tym ignoruje wcześniejsze czternaście filmów. Jako, że pierwsza część kończy się śmiercią gadziny, twórcy mieli dość trudne zadanie, ale wybrnęli z niego dość ciekawie. Wybucha wulkan i pojawia się po prostu nowa Godzilla, dwukrotnie większa od tej, która nawiedziła Japonię trzy dekady wcześniej. Świadkiem tych narodzin jest załoga kutra rybackiego, ale zanim zdążyli kogokolwiek powiadomić atakują ich olbrzymie, zmutowane wszy, które poodpadały ze swojego wcześniejszego żywiciela. Jedyny, który przeżywa relacjonuje narodziny potwora władzom. W tym samym czasie Godzilla, która łaknie promieniowania atakuje sowiecką łódź podwodną. Oskarżenia padają pod adresem Stanów Zjednoczonych. Konflikt zbrojny wisi na włosku, ale Japończycy wyjawiają prawdziwego sprawcę. Zanim jeszcze podjęte zostają jakiekolwiek działania obronne z buciorami wpieprzają się USA i ZSRR - wielcy strażnicy pokoju. W tym filmie naprawdę czuć jeszcze obecną zimną wojnę i strach przed wyścigiem zbrojeń i ewentualną wojną, która mogłaby rozgorzeć między mocarstwami. I Amerykanie, i Rosjanie przedstawieni są tutaj jako egoistyczni skurwiele, mający w głębokim poważaniu dobro innych. Chcą zabezpieczyć swój interes i bezcenne bazy wojskowe kosztem setek tysięcy Japończyków. Mimo braku zgody premiera Japonii na interwencję z użyciem pocisków atomowych i tak dochodzi do wystrzelenia jednej z sowieckich rakiet. Cała sytuacja wygląda naprawdę popieprzenie i po raz kolejny wychodzi na to, że największym zagrożeniem jest bezmyślny człowiek.
Mimo, iż wizualnie jest znacznie lepiej niż w przypadku pierwszej "Godzilli", to jednak w moim odczuciu czarno-biały pierwowzór odznaczał się bardziej przytłaczającym klimatem. Tam groza biła po oczach. Tutaj zdecydowanie lepiej wygląda niszczone przez monstrum miasto. Oczywiście efekty (szczególnie pirotechnika) są na znacznie wyższym poziomie. Scena ataku na wybrzeże jest fantastyczna. Wybuchające czołgi, płonący ludzie, topiący się port. Woda wręcz kipi. Druga sprawa to kostium Godzilli. Został on również lepiej wykonany. Na obecne standardy to niestety nadal wioska, ale są ujęcia, gdzie stwór wygląda nieźle. Podejrzewam, że mógłby być naprawdę straszny, ale są niestety ujęcia, gdy jego morda wygląda tragicznie (a to przez gównianie zrobione oczy). Pojawia się również Super X, wojskowy statek, który podejmuje walkę w mieście. Oczywiście nie ma większych szans, ale moment, gdy Godzilla i Super X strzelają do siebie przez olbrzymią dziurę wybitą we wieżowcu zapamiętam chyba do końca życia.
Mimo kilku momentów przestoju jest tu naprawdę dużo dobrej akcji. Masa świetnych scen z wykorzystaniem wojska i pirotechniki połączonej z niszczeniem makiet. Ogląda się to bardzo dobrze. Fabuła nie zawiera zbyt wielu głupich zagrań i jak sądzę "Powrót Godzilli" będąc piętnastym sequelem pod tym względem wypada świetnie. Oglądałem i niesłychanie dobrze się bawiłem. Ustępuje oryginałowi klimatem, ale przewyższa go wykonaniem i aktorstwem. "Godzillę" z 1954 nazywam dziełem - jest skończona, niepokojąca i niepowtarzalna (nigdy nie widziałem podobnego filmu i jestem prawie pewien, że nie zobaczę). Jej powrót z 1984 to po prostu fajny monster movie (w tym wypadku akurat fajny kaijū). Polecam oba!
Wydawać by się mogło, że "Godzilla" nie może być na serio, a jednak - pierwszy film jest jak najbardziej poważny. Mamy 1954 rok, minęło tylko dziewięć lat od zrzucenia bomb atomowych na Japonię. Trauma i strach musiały jeszcze mocno tkwić w Japończykach. A jednak ludzie, którzy na własnej skórze doświadczyli tak tragicznych wydarzeń kręcą film o potworze powstałym w wyniku prób nuklearnych. Gdy patrzę na Polaków, nasze doświadczenia związane z II Wojną Światową to dochodzę do wniosku, że jesteśmy oddaleni mentalnie od Japończyków całe lata świetlne. Czy wyobrażacie sobie coś podobnego z Powstaniem Warszawskim albo holocaustem? Ktoś dziesięć lat po wojnie wpadłby na coś takiego? A jednak tam to wymyślono i wyszło im świetnie.
Jeżeli ktoś spodziewa się tylko i wyłącznie rozpierduchy to srogo się zawiedzie. Tutaj mnie film bardzo mile zaskoczył, bo Godzillę w całej okazałości można zobaczyć dopiero w po 40 minutach. Reżyser (Ishirō Honda) umiejętnie podsyca ciekawość widza, a przy tym mistrzowsko buduje napięcie. Początkowo mamy jedynie tajemnicze światło zatapiające okręty, relacje ocalałego rybaka oraz efekty przejścia potwora przez rybacką wioskę. Pewien profesor wysuwa teorię jakoby potwór, który nawiedza wyspę Oda był śpiącym od milionów lat dinozaurem. Gad został obudzony przez wybuchy atomowe i zmutował poprzez wchłonięcie olbrzymiej dawki promieniowania. Mimo całej naiwności takiej teorii udaje się ją twórcom sprzedać widzowi całkiem dobrze. Czuć ten strach przed nieznanym, trwogę i co ciekawe, osiągnięto to jeszcze przed sławetnym atakiem na Tokio. Jeżeli chodzi już o sceny gdzie Godzilla niszczy miasto to, jeżeli zignorujemy drobne potknięcia, wypadają nad wyraz dobrze. Jak na ograniczenia wynikające ze ówczesnych możliwości technicznych jest naprawdę mrocznie, a przy tym dynamicznie. Moim zdaniem to zasługa czarno-białych zdjęć, które maskują większość mankamentów technicznych i poruszającej muzyki Akiry Ifukube. Widać panikę, dziesiątki ginących. Kilka obrazów, jak na przykład kobieta, która uspokaja dziecko w momencie kiedy śmierć w płomieniach jest nieunikniona, wypada bardzo niepokojąco. Pokazano dziesiątki umierających, szpitale pełne rannych, płaczące sieroty. Wszystko to wygląda bardziej na autentyczne zdjęcia po nalotach dywanowych, które w marcu '45 zabiły ponad 120 tysięcy tokijczyków, niż film science fiction o olbrzymim jaszczurze. Miałem gęsią skórkę podczas sceny śpiewu chóru, która ma miejsce już po odejściu Godzilli. Jest mocna i czułem się po niej delikatnie mówiąc dziwnie. Czuć, że Japończycy potraktowali to jak najbardziej poważnie, że kręcili film o wielkiej katastrofie i nie spłycili tego jedynie do ataku potwora. Udało im się stworzyć prawdziwe antywojenne i antynuklearne przesłanie.
W filmie pojawia się postać naukowca, który opracowuje technologię potężniejszą od bomby atomowej, ale w obawie o użycie jej jako broni wzbrania się przed użyciem jej przeciwko Godzilli. Twierdzi, że ludzie wykorzystają nawet najbardziej wzniosłą ideę przeciwko innym. Podobne kwestie wygłasza profesor, który odkrył pochodzenie potwora. Przeciwny jego zabiciu twierdzi, że potworności, których się dopuszcza są winni jego stwórcy - ludzie. Sporo podobnej spowiedzi można znaleźć w czasie całego filmu. Neguje się głupotę człowieka i jego krótkowzroczność. Jest cała masa scen czysto symbolicznych. Żeby daleko nie szukać... na samym początku, tuż przed napisami, słychać stąpnięcia Godzilli i kojarzyć się one mogą tylko z jedną rzeczą - wybuchami bomb.
"Powrót Godzilli", zrobiony na 30-lecie potwora, również poważnie podchodzi do tematu. Przez dwadzieścia jeden lat traktowano serię dość swobodnie. Potwór, który początkowo siał terror i zniszczenie, stał się obrońcą ludzkości, środowiska naturalnego i swojego dziecka, a kostium zaczął się rozpadać po dziesiątkach stoczonych walk. Postanowiono odświeżyć wizerunek i wrócono do korzeni. Godzilla będzie znowu niszczyć Tokio! Obraz z 1984 roku nie jest remake'iem, to kontynuacja oryginału, a przy tym ignoruje wcześniejsze czternaście filmów. Jako, że pierwsza część kończy się śmiercią gadziny, twórcy mieli dość trudne zadanie, ale wybrnęli z niego dość ciekawie. Wybucha wulkan i pojawia się po prostu nowa Godzilla, dwukrotnie większa od tej, która nawiedziła Japonię trzy dekady wcześniej. Świadkiem tych narodzin jest załoga kutra rybackiego, ale zanim zdążyli kogokolwiek powiadomić atakują ich olbrzymie, zmutowane wszy, które poodpadały ze swojego wcześniejszego żywiciela. Jedyny, który przeżywa relacjonuje narodziny potwora władzom. W tym samym czasie Godzilla, która łaknie promieniowania atakuje sowiecką łódź podwodną. Oskarżenia padają pod adresem Stanów Zjednoczonych. Konflikt zbrojny wisi na włosku, ale Japończycy wyjawiają prawdziwego sprawcę. Zanim jeszcze podjęte zostają jakiekolwiek działania obronne z buciorami wpieprzają się USA i ZSRR - wielcy strażnicy pokoju. W tym filmie naprawdę czuć jeszcze obecną zimną wojnę i strach przed wyścigiem zbrojeń i ewentualną wojną, która mogłaby rozgorzeć między mocarstwami. I Amerykanie, i Rosjanie przedstawieni są tutaj jako egoistyczni skurwiele, mający w głębokim poważaniu dobro innych. Chcą zabezpieczyć swój interes i bezcenne bazy wojskowe kosztem setek tysięcy Japończyków. Mimo braku zgody premiera Japonii na interwencję z użyciem pocisków atomowych i tak dochodzi do wystrzelenia jednej z sowieckich rakiet. Cała sytuacja wygląda naprawdę popieprzenie i po raz kolejny wychodzi na to, że największym zagrożeniem jest bezmyślny człowiek.
Mimo, iż wizualnie jest znacznie lepiej niż w przypadku pierwszej "Godzilli", to jednak w moim odczuciu czarno-biały pierwowzór odznaczał się bardziej przytłaczającym klimatem. Tam groza biła po oczach. Tutaj zdecydowanie lepiej wygląda niszczone przez monstrum miasto. Oczywiście efekty (szczególnie pirotechnika) są na znacznie wyższym poziomie. Scena ataku na wybrzeże jest fantastyczna. Wybuchające czołgi, płonący ludzie, topiący się port. Woda wręcz kipi. Druga sprawa to kostium Godzilli. Został on również lepiej wykonany. Na obecne standardy to niestety nadal wioska, ale są ujęcia, gdzie stwór wygląda nieźle. Podejrzewam, że mógłby być naprawdę straszny, ale są niestety ujęcia, gdy jego morda wygląda tragicznie (a to przez gównianie zrobione oczy). Pojawia się również Super X, wojskowy statek, który podejmuje walkę w mieście. Oczywiście nie ma większych szans, ale moment, gdy Godzilla i Super X strzelają do siebie przez olbrzymią dziurę wybitą we wieżowcu zapamiętam chyba do końca życia.
Mimo kilku momentów przestoju jest tu naprawdę dużo dobrej akcji. Masa świetnych scen z wykorzystaniem wojska i pirotechniki połączonej z niszczeniem makiet. Ogląda się to bardzo dobrze. Fabuła nie zawiera zbyt wielu głupich zagrań i jak sądzę "Powrót Godzilli" będąc piętnastym sequelem pod tym względem wypada świetnie. Oglądałem i niesłychanie dobrze się bawiłem. Ustępuje oryginałowi klimatem, ale przewyższa go wykonaniem i aktorstwem. "Godzillę" z 1954 nazywam dziełem - jest skończona, niepokojąca i niepowtarzalna (nigdy nie widziałem podobnego filmu i jestem prawie pewien, że nie zobaczę). Jej powrót z 1984 to po prostu fajny monster movie (w tym wypadku akurat fajny kaijū). Polecam oba!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz