Wrzesień to niezbyt dobry czas na wciąganie się w seriale. Nauka do egzaminów jednak jest cholernie wyczerpująca i warto od czasu do czasu odpocząć puszczając sobie odcinek albo dwa. W tym miesiącu zapoznałem się z trzema serialami i muszę przyznać, że każdy mogę polecić, chociaż nie zawsze do końca z czystym sumieniem.
Pierwsze akapity poświęcę "Burn Notice" (po polsku "Tożsamość szpiega"). Jest to taka lekka, wakacyjna i dość mocno komediowa sensacja, trochę w stylu "Żaru tropików" (pamięta ktoś jeszcze ten serial?). Główny bohater - Michael Westen pracuje na Bliskim Wschodzie jako szpieg. Idzie mu całkiem nieźle do czasu, gdy ktoś stwierdził, że należy się Michaela pozbyć i zdyskredytował go umieszczając na czarnej liście agentów. Dla kogoś takiego jak Westen brak poparcia państwa to praktycznie wyrok śmierci. Ten ktoś jednak jest na tyle wspaniałomyślny, że nie zostawił go w Azji, ale porzuca w Miami, jego rodzinnym mieście. Michael stara się rozgryźć z jakiego powodu ktoś wywrócił mu życie do góry nogami, a przy okazji próbuje zarobić na życie pomagając ludziom, którzy mogą potrzebować jego talentu. Pomagają mu była dziewczyna, która chciałaby bardzo być 'dziewczyną obecną' i która para się handlem bronią (w tej roli fantastyczna Gabrielle Anwar) i dawny kompan, były komandos, który tak na boku kabluje na Michaela do FBI (w tej roli jeden z moich ulubieńców Bruce Campbell). Oprócz śledzących go agentów, płatnych zabójców i przestępców, z którymi cały czas się musi stykać Michael musi sobie radzić z matką i bratem hazardzistą, od których uciekł wiele lat wcześniej i z którymi specjalnie nie umie się dogadać.
Każdy odcinek ma standardową fabułę, taką z dwoma wątkami - jednym dotyczącym prywatnego śledztwa Westena, drugim traktującym o aktualnym zleceniu. Miami jest pełne mętów, więc na różnorodność nie można narzekać. Trafią się i handlarze żywym towarem, i kubański gang terroryzujący okolicę, i szantażyści powiązani z kartelem narkotykowym, i skorumpowani gliniarze. Do wyboru, do koloru. Schemat jest zawsze taki sam (prośba o pomoc, rozpoznanie, akcja, fanfary), ale o dziwo te kilka odcinków które wchłonąłem ani przez chwilę mnie nie nudziły. Westen jest trochę jak MacGyver, zna z tysiąc sztuczek, których nauczył się w ganiając po świecie i lubi również korzystać najpierw z mózgu, a dopiero później z pięści. Wie z czego zrobić prowizoryczny tłumik i jak oszukać czujniki podczerwieni, ominąć pułapkę, a przede wszystkim zna się na ludziach i świetnie rozpracowuje przeciwnika. Główną rolę gra Jeffrey Donovan - pierwsza scena, gdzie dostaje bicie od Arabów i od razu go polubiłem. Facet jest charyzmatyczny, sympatyczny i do tego ma w twarzy takiego wesołka, który zawsze walnie ciętą ripostę albo rzuci śmiesznym one-linerem, i wiesz to o nim zanim scenarzyści się pokuszą to pokazać. Od pierwszej minuty autentycznie go polubiłem. Obecność Campella, który gra wiecznego podrywacza obiboka dodaje sporo, ale to jednak nie jest wyżyna humoru na jaką ten aktor może się wspiąć. I tutaj, gdzie humor tego serialu to dla mnie największa zaleta, dla innych będzie największą wadą. "Burn Notice" jest po prostu lekkim, odmóżdżającym serialem. Dobry, ale nie wybijający się specjalnie ponad standardy ustanowione przez tuzin podobnych (może poza tym, że ma bardzo sympatycznych bohaterów). Polecam na te zimne dni, żeby chociaż tak do końca o lecie nie zapomnieć.
Kojarzy ktoś Damiana Lewisa? To ten rudzielec, który grał w "Kompanii Braci" Wintersa i Jonesy'a w "Łowcy snów". Po tych dwóch rolach strasznie go polubiłem, ale zniknął całkowicie z mojego radaru i mimo, iż koleś utalentowany jakoś nie grał w pierwszej lidze. W poniedziałek trafiłem na wzmiankę o drugim sezonie jakiegoś kolejnego serialu detektywistycznego i pewnie bym zaraz gdzieś dalej kliknął, ale właśnie zdjęcie Lewisa było obok newsa. Skusiłem się i nie żałuję. Serial nazywa się "Life" i Lewis gra główną rolę, detektywa Charliego Crewsa. Tym co wyróżnia go od setek innych telewizyjnych policjantów jest fakt, że został niesłusznie skazany za potrójne morderstwo i przesiedział dwanaście lat w więzieniu o zaostrzonym rygorze. Sytuacja, w której się znalazł była tragiczna. Gliniarz w więzieniu raczej długo nie żyje, ale jemu cudem udaje się przeżyć i nawet doprowadza do powtórnego otwarcia swojej sprawy. Dowody zostają przebadane za pomocą nowoczesnych technik i nagle do wszystkich dochodzi, że zamykając Crewsa popełnili wielki błąd. Facet wychodzi oczyszczony z zarzutów, z milionami dolarów na koncie i ku zdziwieniu wszystkich wraca do pracy w policji.
Na wolności, jako glina Crews wcale nie ma łatwiej. Dostaje partnerkę (Sarah Shahi), która od początku specjalnie za nim nie przepada, szybko pojawiają się konflikty i donosy do przełożonej. Policjanci za nim nie przepadają, boją się go, traktują go za milionera dziwaka, szefostwo chce się go pozbyć, a sam Crews gubi się w świecie, w którym technologia niejednokrotnie osiągnęła poziom tej z filmów Science Fiction. Wbrew przeciwnością prowadzi sprawy i naraża się wszystkim w każdy możliwy sposób. Zajada przy tym kilogramy owoców, wypowiada taoistyczne mądrości, podrywa kolejne śliczne dziewczyny, a po pracy siedzi nad swoją sprawą i uzupełnia luki w pajęczynie powiązań. Crews swoim przyjaznym usposobieniem i filozoficznymi wywodami ciągnie ten serial, i przyznaję, oglądam "Life" właśnie dla Lewisa w tej roli. Serial skupia się na tu i teraz. Nie ma żadnych retrospekcji, a Crewsa poznajemy w dzień jego pierwszej sprawy. Resztę historii poznajemy z relacji jego prawnika, zarządcy majątku, byłego partnera, byłej żony, detektywa który prowadził jego sprawę. Ma to formę fragmentów programu, który bliżej niezidentyfikowana telewizja kręci o Charliem i jest doskonałym komentarzem do tego z czym aktualnie bohater się boryka. Całkiem przyjemnie się to ogląda i chociaż nie jestem w stanie przewidzieć jak postaci i intryga będzie ewoluowała to spodziewam się jakiegoś znaczącego spadku jakości. Był taki serial o dość podobnych założeniach, grał tam Jack Scalia i nazywało się to "Na celowniku". Dla uspokojenia dodam, "Life" tego nie przypomina.
Na koniec zostawiłem najlepsze, bo najnowszą produkcję FX "Sons of Anarchy", chyba pierwszy serial o gangu motocyklistów. Śledzimy losy członków Sons of Anarchy Motorcycle Club, Redwood Original Charter, którzy w miasteczku Charming prowadzą bar i zakład mechaniczny, a przy okazji handlują bronią z gangsterami z Zachodniego Wybrzeża, Irlandczykami i cholera wie z kim jeszcze. Prowadzą wojnę podjazdową z lokalnymi naziolami, tłuką się z gangiem Meksów i grają na nosie policji. Oczywiście mamy wychodzącego przed szereg bohatera - Jacksona 'Jaxa' Tellera (Charlie Hunnam), który oprócz tego, że jeździ na motocyklu i ogląda się za małolatami, boryka się ćpającą byłą żoną i zamartwia się dzieckiem-wcześniakiem. Próbuje przy tym jako vice przewodniczący klubu naprowadzić go na drogę, którą widział dla niego jego zmarły ojciec. Zrezygnować z ryzykownego handlu karabinami i zostać przy legalnym interesie oraz idei. Z Jaxem jeździ całkiem zabawna kompania, szefuje im wszystkim Clay Morrow (Ron Perlman), a gdzieś tam zza kurtyny sznurki pociąga żona Clay'a, matka Jaxa Gemma Teller Morrow (w tej roli Katey Sagal), i obojgu nie podobają się specjalnie zapatrywania Jaxa.
Dodam, że serial jest utrzymany w konwencji w jakiej kręcono "Rodzinę Soprano", czyli niby poważne tematy, ale w tym przemyca się sporo humoru. Tematycznie jest jednak zupełenie różnie. O ile "Rodzina Soprano" opowiadał o życiu na przedmieściach i całym tym rozkładzie klasy średniej, tak wydaje się, że "Sons of Anarchy" traktują o życiu w małym miasteczku i problemach, które mogą dręczyć małą, zamkniętą społeczność wyznającą zupełnie inne wartości niż reszta społeczeństwa (i włoska mafia, która też była w pewien sposób małą, zamkniętą społecznością o odmiennych wartościach co reszta społeczeństwa). Oczywiście nie jest to TA skala i TEN poziom co u Davida Chase'a, ale nie jest jakoś dużo gorzej. To dobrze zapowiadający się serial i sądzę, że twórcy mając tak dobre wzorce raczej podołają i stworzą coś ciekawego. Potencjał wydaje się naprawdę duży.
W przypadku każdego z tych trzech sierali jestem dopiero po kilku odcinkach. O ile "Burn Notice" aktualnie leci już drugi sezon, a drugi sezon"Life" rusza już za tydzień to "Sons of Anarchy" puścili dopiero trzy epizody. Na ten czas każdy polecam, bo każdy ogląda się bardzo fajnie, jednak bladego pojęcia nie mam jak to będzie za kilka kolejnych. Ale spróbować nie zaszkodzi.
Pierwsze akapity poświęcę "Burn Notice" (po polsku "Tożsamość szpiega"). Jest to taka lekka, wakacyjna i dość mocno komediowa sensacja, trochę w stylu "Żaru tropików" (pamięta ktoś jeszcze ten serial?). Główny bohater - Michael Westen pracuje na Bliskim Wschodzie jako szpieg. Idzie mu całkiem nieźle do czasu, gdy ktoś stwierdził, że należy się Michaela pozbyć i zdyskredytował go umieszczając na czarnej liście agentów. Dla kogoś takiego jak Westen brak poparcia państwa to praktycznie wyrok śmierci. Ten ktoś jednak jest na tyle wspaniałomyślny, że nie zostawił go w Azji, ale porzuca w Miami, jego rodzinnym mieście. Michael stara się rozgryźć z jakiego powodu ktoś wywrócił mu życie do góry nogami, a przy okazji próbuje zarobić na życie pomagając ludziom, którzy mogą potrzebować jego talentu. Pomagają mu była dziewczyna, która chciałaby bardzo być 'dziewczyną obecną' i która para się handlem bronią (w tej roli fantastyczna Gabrielle Anwar) i dawny kompan, były komandos, który tak na boku kabluje na Michaela do FBI (w tej roli jeden z moich ulubieńców Bruce Campbell). Oprócz śledzących go agentów, płatnych zabójców i przestępców, z którymi cały czas się musi stykać Michael musi sobie radzić z matką i bratem hazardzistą, od których uciekł wiele lat wcześniej i z którymi specjalnie nie umie się dogadać.
Każdy odcinek ma standardową fabułę, taką z dwoma wątkami - jednym dotyczącym prywatnego śledztwa Westena, drugim traktującym o aktualnym zleceniu. Miami jest pełne mętów, więc na różnorodność nie można narzekać. Trafią się i handlarze żywym towarem, i kubański gang terroryzujący okolicę, i szantażyści powiązani z kartelem narkotykowym, i skorumpowani gliniarze. Do wyboru, do koloru. Schemat jest zawsze taki sam (prośba o pomoc, rozpoznanie, akcja, fanfary), ale o dziwo te kilka odcinków które wchłonąłem ani przez chwilę mnie nie nudziły. Westen jest trochę jak MacGyver, zna z tysiąc sztuczek, których nauczył się w ganiając po świecie i lubi również korzystać najpierw z mózgu, a dopiero później z pięści. Wie z czego zrobić prowizoryczny tłumik i jak oszukać czujniki podczerwieni, ominąć pułapkę, a przede wszystkim zna się na ludziach i świetnie rozpracowuje przeciwnika. Główną rolę gra Jeffrey Donovan - pierwsza scena, gdzie dostaje bicie od Arabów i od razu go polubiłem. Facet jest charyzmatyczny, sympatyczny i do tego ma w twarzy takiego wesołka, który zawsze walnie ciętą ripostę albo rzuci śmiesznym one-linerem, i wiesz to o nim zanim scenarzyści się pokuszą to pokazać. Od pierwszej minuty autentycznie go polubiłem. Obecność Campella, który gra wiecznego podrywacza obiboka dodaje sporo, ale to jednak nie jest wyżyna humoru na jaką ten aktor może się wspiąć. I tutaj, gdzie humor tego serialu to dla mnie największa zaleta, dla innych będzie największą wadą. "Burn Notice" jest po prostu lekkim, odmóżdżającym serialem. Dobry, ale nie wybijający się specjalnie ponad standardy ustanowione przez tuzin podobnych (może poza tym, że ma bardzo sympatycznych bohaterów). Polecam na te zimne dni, żeby chociaż tak do końca o lecie nie zapomnieć.
Kojarzy ktoś Damiana Lewisa? To ten rudzielec, który grał w "Kompanii Braci" Wintersa i Jonesy'a w "Łowcy snów". Po tych dwóch rolach strasznie go polubiłem, ale zniknął całkowicie z mojego radaru i mimo, iż koleś utalentowany jakoś nie grał w pierwszej lidze. W poniedziałek trafiłem na wzmiankę o drugim sezonie jakiegoś kolejnego serialu detektywistycznego i pewnie bym zaraz gdzieś dalej kliknął, ale właśnie zdjęcie Lewisa było obok newsa. Skusiłem się i nie żałuję. Serial nazywa się "Life" i Lewis gra główną rolę, detektywa Charliego Crewsa. Tym co wyróżnia go od setek innych telewizyjnych policjantów jest fakt, że został niesłusznie skazany za potrójne morderstwo i przesiedział dwanaście lat w więzieniu o zaostrzonym rygorze. Sytuacja, w której się znalazł była tragiczna. Gliniarz w więzieniu raczej długo nie żyje, ale jemu cudem udaje się przeżyć i nawet doprowadza do powtórnego otwarcia swojej sprawy. Dowody zostają przebadane za pomocą nowoczesnych technik i nagle do wszystkich dochodzi, że zamykając Crewsa popełnili wielki błąd. Facet wychodzi oczyszczony z zarzutów, z milionami dolarów na koncie i ku zdziwieniu wszystkich wraca do pracy w policji.
Na wolności, jako glina Crews wcale nie ma łatwiej. Dostaje partnerkę (Sarah Shahi), która od początku specjalnie za nim nie przepada, szybko pojawiają się konflikty i donosy do przełożonej. Policjanci za nim nie przepadają, boją się go, traktują go za milionera dziwaka, szefostwo chce się go pozbyć, a sam Crews gubi się w świecie, w którym technologia niejednokrotnie osiągnęła poziom tej z filmów Science Fiction. Wbrew przeciwnością prowadzi sprawy i naraża się wszystkim w każdy możliwy sposób. Zajada przy tym kilogramy owoców, wypowiada taoistyczne mądrości, podrywa kolejne śliczne dziewczyny, a po pracy siedzi nad swoją sprawą i uzupełnia luki w pajęczynie powiązań. Crews swoim przyjaznym usposobieniem i filozoficznymi wywodami ciągnie ten serial, i przyznaję, oglądam "Life" właśnie dla Lewisa w tej roli. Serial skupia się na tu i teraz. Nie ma żadnych retrospekcji, a Crewsa poznajemy w dzień jego pierwszej sprawy. Resztę historii poznajemy z relacji jego prawnika, zarządcy majątku, byłego partnera, byłej żony, detektywa który prowadził jego sprawę. Ma to formę fragmentów programu, który bliżej niezidentyfikowana telewizja kręci o Charliem i jest doskonałym komentarzem do tego z czym aktualnie bohater się boryka. Całkiem przyjemnie się to ogląda i chociaż nie jestem w stanie przewidzieć jak postaci i intryga będzie ewoluowała to spodziewam się jakiegoś znaczącego spadku jakości. Był taki serial o dość podobnych założeniach, grał tam Jack Scalia i nazywało się to "Na celowniku". Dla uspokojenia dodam, "Life" tego nie przypomina.
Na koniec zostawiłem najlepsze, bo najnowszą produkcję FX "Sons of Anarchy", chyba pierwszy serial o gangu motocyklistów. Śledzimy losy członków Sons of Anarchy Motorcycle Club, Redwood Original Charter, którzy w miasteczku Charming prowadzą bar i zakład mechaniczny, a przy okazji handlują bronią z gangsterami z Zachodniego Wybrzeża, Irlandczykami i cholera wie z kim jeszcze. Prowadzą wojnę podjazdową z lokalnymi naziolami, tłuką się z gangiem Meksów i grają na nosie policji. Oczywiście mamy wychodzącego przed szereg bohatera - Jacksona 'Jaxa' Tellera (Charlie Hunnam), który oprócz tego, że jeździ na motocyklu i ogląda się za małolatami, boryka się ćpającą byłą żoną i zamartwia się dzieckiem-wcześniakiem. Próbuje przy tym jako vice przewodniczący klubu naprowadzić go na drogę, którą widział dla niego jego zmarły ojciec. Zrezygnować z ryzykownego handlu karabinami i zostać przy legalnym interesie oraz idei. Z Jaxem jeździ całkiem zabawna kompania, szefuje im wszystkim Clay Morrow (Ron Perlman), a gdzieś tam zza kurtyny sznurki pociąga żona Clay'a, matka Jaxa Gemma Teller Morrow (w tej roli Katey Sagal), i obojgu nie podobają się specjalnie zapatrywania Jaxa.
Dodam, że serial jest utrzymany w konwencji w jakiej kręcono "Rodzinę Soprano", czyli niby poważne tematy, ale w tym przemyca się sporo humoru. Tematycznie jest jednak zupełenie różnie. O ile "Rodzina Soprano" opowiadał o życiu na przedmieściach i całym tym rozkładzie klasy średniej, tak wydaje się, że "Sons of Anarchy" traktują o życiu w małym miasteczku i problemach, które mogą dręczyć małą, zamkniętą społeczność wyznającą zupełnie inne wartości niż reszta społeczeństwa (i włoska mafia, która też była w pewien sposób małą, zamkniętą społecznością o odmiennych wartościach co reszta społeczeństwa). Oczywiście nie jest to TA skala i TEN poziom co u Davida Chase'a, ale nie jest jakoś dużo gorzej. To dobrze zapowiadający się serial i sądzę, że twórcy mając tak dobre wzorce raczej podołają i stworzą coś ciekawego. Potencjał wydaje się naprawdę duży.
W przypadku każdego z tych trzech sierali jestem dopiero po kilku odcinkach. O ile "Burn Notice" aktualnie leci już drugi sezon, a drugi sezon"Life" rusza już za tydzień to "Sons of Anarchy" puścili dopiero trzy epizody. Na ten czas każdy polecam, bo każdy ogląda się bardzo fajnie, jednak bladego pojęcia nie mam jak to będzie za kilka kolejnych. Ale spróbować nie zaszkodzi.