piątek, 30 września 2011

Wyzwanie

Przeglądałem ostatnio listę swoich tegorocznych lektur i chcąc podtrzymać bardzo ładną passę (przynajmniej jak na mnie - 50 książek w 9 miesięcy) postanowiłem zrobić sobie małe wyzwanie czytelnicze. Zaczynam od jutra i mam zamiar dokumentować to tutaj na blogu. Oprócz swoich normalnych lektur chcę czytać 1 opowiadanie dziennie. Przez rok. A jak dobrze pójdzie to i dłużej.

Jest to również spowodowane tym, że liczba zbiorów opowiadań i antologii wszelakich zwiększa się z miesiąca na miesiąc, a mnie, mimo uwielbienia dla krótkiej formy, ciężko się za to zabrać. Właściwie nie mam kiedy. Myślę, że nie będzie monotonnie, chociaż oczywiście będzie dominować fantastyka ze wskazaniem na horror. 

Nie wiem czy uda mi się codziennie spisywać takie krótkie notki, ale będę do tego dążyć. Więc, do jutra.    

niedziela, 18 września 2011

Przygoda z owcą

"Thanks, Smokey!" pokazał mi Pavel. To samo w sobie jest dla mnie zabawne, ale tych którzy go nie znają, bardziej bawić będzie sam film. Niekonwencjonalne spojrzenie na temat. Trudna i niesmaczna tematyka, ale jednocześnie wszystko jest szczerze zabawne, nie sposób się nie śmiać. Poza tym ten kilkuset sekundowy obraz nasycony jest erotyzmem, jakiego czasem trudno jest szukać w filmie kinowym. Dobra rzecz.

Zresztą inne filmiki od Zoochosis są równie zabawne.


Miasto celuloidu


Skończyłem dosłownie przed godziną "Spacerownik: Łódź FilmowaJoanny Podolskiej i Jakuba Wiewiórskiego. Podchodziłem do tej książki sceptycznie. Wydawało mi się, że nie będzie o wartościowa pozycja... po części nie wiedziałem też za bardzo czego się spodziewać. Mam złe skojarzenia z takimi publikacjami - czysto komercyjne produkty z bardzo kiepskiej jakości materiałem. Ten przewodnik okazał się inny. Od pierwszych stron się wciągnąłem. Setki anegdot o miejscach, które znam, w których byłem, które widziałem dziesiątki razy. Do tego piękne opowieści o filmowej Łodzi, o ludziach którzy tam się uczyli, pili i bawili się, mieszkali, tworzyli, a których filmy od lat oglądam i uwielbiam. To podwójna podróż w czasie: do lat świetności  przemysłowej Łodzi, kiedy powstawały kolejne fabryki i pałace oraz do lat kiedy to miasto było stolicą polskiej kinematografii. Określenie HollyŁódź nie jest nadużyciem. 


Jako, że horror w moim sercu na miejscu pierwszym postanowiłem wypisać króciutkie fragmenty o horrorach, które tam kręcono: 

(o pałacu Scheiblera - filmowym pałacu, w którym obecnie znajduje się muzeum kinematografii) "Wszystkie pomieszczenia na parterze łącznie z klatką schodową, a zwłaszcza jadalnia, występują też w filie "Powrót wilczycy" w reżyserii Marka Piestraka (1990). To jak dotąd jedyny film, gdzie grają także pomieszczenia pierwszego piętra. Pałac łódzkiego przemysłowca zagrał tu wnętrze XIX-wiecznego pałacu Ziembalskich w Krakowie, który odwiedza malarz Kamil Orzelski (Jerzy Zelnik) ze swoją młodą żoną Krystyną (Grażyna Trela). Spędzają noc w pokoju, w którym mieszkała niegdyś hrabina Julia, tytułowa wilczyca, zastrzelona świętą kulą. Krystyna ginie zabita przez wilkołaka. Splot kolejnych wydarzeń powoduje, że Kamil strzela do wilkołaka, a cały dom płonie. Większość scen została wyczarowana w przestrzeniach pałacu przy pl. Zwycięstwa."

"Cudowne dziecko" (nie horror, a film dla dzieci, ale trochę w takich podpalaczkowych klimatach, więc daję)
(o ośrodku "Prząśniczka" w Arturówku) "Ten sam ośrodek nad Bzurą zagrał amerykański szpital w "Cudownym dziecku" (Waldemar Dziki,1987), gdzie badane są psychokinetyczne zdolności Piotra Mellera (Rusty Jedwab). Chłopiec może siłą umysłu sprawić, że pękają szklanki, przewracają się półki, a puszki same się otwierają i oblewają gości. W końcu zdolności chłopca zapobiegają gigantycznej katastrofie. Gdy Chłopiec trafia do szpitala ("Prząśniczki") budynek oglądamy zza ogrodzenia, widać na nim napis w języku angielskim, że obiekt zamknięty i wstęp wzbroniony."

"Listopad" ("Novembre")
(o Lublinku) "W 1992 r. na Lublinku kręcona była finałowa scena polsko-francuskiego horroru pt "Novembre" w reżyserii Łukasza Karwowskiego. Główna bohaterka - Sara - idzie przez pustą, wielką równinę, starając się dogonić małą dziewczynkę niosącą lalkę. Kiedy chce już do niej podejść, niewidzialna dłoń dotyka jej ramienia. Sara odwraca się do widzów twarzą, na której pojawia się uśmiech. To sen który zawsze ją prześladował."

"Thr3e" (o tym filmie autorzy wspominają dość często)
(o Grand Hotelu) "Hotel spodobał się także międzynarodowej ekipie kręconego w Łodzi dreszczowca "Three". Widać go zarówno z zewnątrz, jak i jedne z pokoi." (o Piotrkowskiej 102 i pubie Łódź Kaliska) "A przed znajdującą się w tym samym podwórku dyskoteką Port West (West Side) porywają Kevina Downes we "Thr3e"." (wspomniane przy okazji skansenu z Piotrkowskiej 282) "W 2005 r. ta sama ekipa zrealizowała w łódzkiej scenerii dreszczowiec "Thr3e" (to również adaptacja prozy Dekkera. Obraz także reżyserował Robby Henson, autor filmów dokumentalnych oraz takich hollywoodzkich produkcji, jak: "The Badge" z Patricią Arquette i Billem Bobem Thorton'em czy "The Visitation"." (o placu Reymonta) "Warto też wspomnieć wybuch autobusu w "Thr3e" Robby'ego Hensona. Najpierw w miejscu eksplozji stał amerykański autokar, wykorzystywany w filmie. Później zastąpił go wysłużony pekaesowski jelcz i to on spłonął." (o ulicy Roosevelta) "A mieszkanie głównego bohatera "Thr3e" Robbyego Hensona (2006) znajdowało się w pofabrycznej hali przy ul. Roosevelta (w dawnej fabryce Ramischa). Podobnie jak cała scenografia było ono dziełem łodzianina Wojciecha Żogały. Amerykanom podobała się nie tylko aranżacja wnętrza, ale także widok z okna. Zwłaszcza na zbudowany w latach 70. biurowiec BRE, który wydawał się im znacznie starszy."

"House
(o domu z ul. Scaleniowej) "Zanim dom z ul. Scaleniowej trafił do skansenu, stał przez dłuższy czas opuszczony. Administracja wykwaterowała lokatorów z uwagi na zły stan techniczny obiektu i zagrożenie katastrofą budowlaną. W 2006 r. wyrażono zgodę, by kręcić w nim amerykański thriller "House" w reżyserii Robbiego Hensona na podstawie książki Teda Dekkera i Franka Perettiego. Rzecz się dzieje w stanie Alabama, na zupełnym odludziu. Młodzi ludzie, którym na leśnej drodze psuje się samochód, trafiają do opuszczonego pensjonatu Wayside Inn. Tam okazuje się, że czyha na nich psychopatyczny morderca. W filmie zagrał m.in. jeden z ulubionych aktorów Quentina Tarantino Michael Madsen ("Kill Bill", "Sin City", "Wściekłe psy")."
Gorąco polecam wszystkim łodzianom i miłośnikom filmu. Myślę, że to pozycja, którą warto mieć w domu.

czwartek, 15 września 2011

W poszu­ki­wa­niu zabój­czego grzyba

Jeżeli ktoś lubi techno-thrillery to "Spirala" McEuena jest pozycją obowiązkową. To również dobra pozycja dla miłośników Japonii, białych jeleni, robotyki, letterboxingu, grzybów i Tolkiena. Chociaż tego ostatniego jest naprawdę niewiele. I nie oceniajcie książki po okładce. McEuen jest świetny, mam szczerą nadzieję, że napisze kolejne powieści. 

Więcej na temat "Spirali" w recenzji na Carpe Noctem.

środa, 14 września 2011

The Villainous Hall of Fame

Już miałem to przygotowane od jakiegoś czasu... 50 szwarc charakterów. Postaci z filmów i nowych, i starych, i w większości kultowych. Autor Robert Ball. Bawcie się dobrze. Jak nie zapomnę to podam odpowiedzi za jakiś czas w komentarzu.

klikać po większe!


wtorek, 13 września 2011

Dobry Dzikus nie jest zły

"Dzikusa" pokazał mi Pavel. Wydaje się, że przeszła ta książka totalnie bez echa. Mimo ilustracji popełnionych przez ulubionego rysownika Neila Gaimana - Dave'a McKeana, przez dwa lata od premiery nawet na wzmianki na jej temat nie trafiłem. Dziwna sprawa, bo ta króciutka książeczka Davida Almonda, chociaż skierowana raczej do młodszego czytelnika, dorosłym również może przynieść sporo satysfakcji. To historia dzieciaka, który zaczął sobie radzić z problemami. Stało się to dzięki pisaniu. Uciekając w świat fantazji znalazł sposób na radzenie sobie ze śmiercią ojca i szkolnym bullingiem. Jest to książeczka trochę makabryczna, ale też w pewien sposób kojąca. I całkiem mądra trzeba dodać. Można powiedzieć, że dedykowano ją wszystkim chłopcom i dziewczynkom, które w wieku dziecięcym spotykają na swojej drodze kogoś, kto uprzykrza im życie. Każdy z nas ma w sobie pewnie coś z dzikusa i dobrze to Amond ukazał. Specyficzne ilustracje McKeana są idealnym dopełnieniem. Jego niespokojna, koślawa kreska oddaje charakter tej historii.

Książeczkę można znaleźć jeszcze w księgarniach, przeceniono ją na 5 złotych. Pięć! Warto zakupić. Ja już się za nią rozglądam.

środa, 7 września 2011

Paryska nostalgia

"Nie ma złych tematów jeśli historia jest prawdziwa, jeśli proza jest czysta i szczera, a odwaga i cnota poddawane opresji" powiedział Ernest Hemingway w najnowszym filmie Woody'ego Allena (tak mi się przynajmniej zdaje). Urzekło mnie to zdanie. 

Jest to jedna z perełek, bo "O północy w Paryżu" to dla mnie taki sznur pereł - małych, ale jakże cennych i trafnych prawd, które nie zawsze muszą urwać dupę, ale miło je usłyszeć. Szalenie mi się film podobał, a trzeba zaznaczyć, że entuzjastą allenowskiej twórczości nie byłem nigdy. Kilka jego filmów, z przełomu lat dziewięćdziesiąty i nowego stulecia, mnie do faceta zniechęciło. Dopiero, gdy przeczytałem "Czystą anarchię" i za namowami Kamili skusiłem się na "Annie Hall" oraz "Manhattan", doszło do mnie, że gościu ma przebłyski geniuszu i potrafi nakręcić niesamowity film.
Siłą "O północy w Paryżu" są nocne wyprawy Gila (który tak na marginesie, z tą swoją wkasaną koszulą wygląda gorzej niż ja z wypuszczoną) podczas, których spotyka się z paryską bohemą lat 20tych. Bezbłędnie dobrany drugi plan i genialne sceny ze wspomnianym Hemingway'em, Dalim, Buñuelem, Picasso czy  państwem Fitzgerald kradną film głównej obsadzie. Myślę, że każdy kto ma w sobie choć odrobinę romantyka tęskni za minionymi epokami (i nie chodzi mi tu o tęsknoty za PRLem). Tacy ludzie z pewnością znajdą w "O północy w Paryżu" coś dla siebie. Jednakże Allen swoim wywodem na temat "złotych czasów" nie przekazuje nam niczego nowego. Każdemu w pewnym momencie przychodzą do głowy podobne przemyślenia. Dla mnie to jest ok. Ja lubię sobie obejrzeć taką oczywistość. Bez napinki. Zdaje sobie jednak sprawę, że jest to mało błyskotliwe spostrzeżenia jak na tego autora i ludzie mogą poczuć się rozczarowani. Film jest inteligentną, pełną specyficznego humoru rozrywką. Nie wiem czy to dobra rekomendacja. Mam nadzieję, że tak. Oglądajcie!

niedziela, 4 września 2011

RockMann

Od dłuższego już czasu słucham Trójki. Zaraziła mnie Kamila i jestem jej za to dozgonnie wdzięczny. Jedynym z największych atutów tego radia jest Wojtek Mann. I nie chodzi mi tutaj o jego gabaryty. Jego specyficzne poczucie humoru lubiłem od zawsze. Już jako szczyl, gdy w niedzielę o 16 rodzina przełączała na "Szansę na sukces", czułem że facet jest niesamowity. Już wtedy jego dowcip, chociaż skierowany do wiele bardziej dojrzałych ludzi, mnie cieszył. Poza tym od tego człowieka, od jego głosu, bije niesamowite ciepło... nie umiem tego nawet ubrać w słowa. Jak z przed wyjściem do pracy włączam Trójkę i tak się składa, że audycję prowadzi właśnie pan Wojtek i mówi o ptaszkach, to automatycznie idę do pracy z o wiele lepszym humorem.

Miałem szczęście i trafiłem w bibliotece na jego autobiografię "RockMann, czyli jak nie zostałem saksofonistą". Jest to jego pierwsza, miejmy nadzieję, nie ostatnia książka. Przedstawiona jest historia człowieka, dla którego muzyka jest pasją i to właśnie ona jest rdzeniem wokół której snute są opowieści z życia autora. Cóż więcej  mogę napisać? Te trzy godziny czytania są bardzo nostalgiczną podróżą w czasie. Cofamy się z autorem do lat, których nie jestem w stanie pamiętać, jedynie sobie wyobrazić. Muszę przyznać, że mimo tej całej peerelowskiej szarości jawią mi się one bardzo kolorowo (bez jakiegokolwiek gloryfikowania). W samym obcowaniu z muzyką jest jakaś magia. Jestem z pokolenia, dla którego internet jawił się jako puste i obce miejsce, a kaseta magnetofonowa była głównym nośnikiem muzyki. Podczas lektury  czułem, że to moje wspólne słuchanie muzyki, jeżdżenie na koncerty, polowanie na piosenkę i zgrywanie kawałków z radia, wpisuje się w to o czym Mann pisze. 

Świetna autobiografia świetnego człowieka. Nie polecam jedynie tym, którzy nie lubią muzyki. Są tacy?

Reanimacja - pacjent żyje!

Nie będę rzucał sparafrazowanym sucharem z Marka Twaina, flcl żyje i chociaż nie ma się zbyt dobrze, to jeszcze jakiś czas pociągnie.  

Jak człowiek funkcjonuj w świecie pracy i obowiązków, to niewiele czasu i sił zostaje mu na przyjemności. I praca, i obowiązki w dużym stopniu zmuszają człowieka do siedzenia przed komputerem, także szkoda poświęcać drogocenne wolne minuty na klepanie w necie. Ale chęć dzielenia się pozostała. Zawsze lubiłem pisać... także nadal staram się przez regularnie prowadzić piwnego bloga, piszę recenzje dla Carpe Noctem, udzielam się na forum Gotham Cafe..., ale i tak odczuwałem pewien niedosyt.

Blog niedawno obchodził 4. urodziny i zrobiło mi się go żal. Taki smutny, zaniedbany, a przecież świetnie mi służył. Czas na kolejną reaktywację! Otrzymał jeszcze brzydszy od dotychczasowego wygląd (przynajmniej w moim mniemaniu to takie lekkie retro) i uaktualniłem go nieznacznie. Zmieni też delikatnie swój charakter. Chciałbym, żeby na rzecz długich filmowych recenzji (których znowu nie było tak dużo) więcej było krótkich impresji. Kilka zdań o ostatnio obejrzanych. Spinać się będę do tekstów o rzeczach, które jakoś szczególnie mnie zainteresują. Doszła jeszcze strona "popełnione" - domyślnie będzie spisem wszystkiego (recenzji, wywiadów i artykułów) co napisałem dla Carpe - od miesiąca funkcjonuje w wersji 2.0, więc wszystko co wcześniej linkowałem jest już nieaktualne.

Let's rock!