Z okazji Dnia Dziecka moja mama sprezentowała sobie, Kamili i mnie seans filmowy. Atrakcji było co nie miara, bo oprócz kina parkowałem pierwszy raz w garażu podziemnym. Fantastyczna sceneria, nic tylko zacząć się z kimś strzelać. Wybraliśmy się na film, dzięki któremu mieliśmy poczuć się jak dzieci (albo chociaż trochę młodziej), więc wybór był oczywisty – "Indiana Jones i Królestwo Kryształowej Czaszki". Przyznaję się, nie jestem wielkim fanem Indiany. Oglądałem to co chyba każdy miłośnik kina, czyli trylogię, która w dwóch trzecich jest wyśmienita, ale nad postacią dr Jonesa nie zatrzymywałem się dłużej niż na długość filmu. Jestem jednak w stanie zrozumieć fenomen tej serii i miłość jaką ludzie darzą archeologa-awanturnika. Może o odczuciach co do całości napiszę później, teraz wypowiem się na temat ostatniego tworu kooperacji Spielberg/Lucas.
"Indiana Jones i Królestwo Kryształowej Czaszki" to dobry film. Bawiłem się na nim świetnie, a chyba o to głównie chodzi w kinie rozrywkowym. Czytając jednak opinie i komentarze dochodzę do wniosku, że ludzie chyba zapomnieli, że chodzi o zabawę i skupili się na porównywaniu go ze starszymi częściami. Jest to nieuniknione, ale nie powinno się tego filmu oceniać tylko z perspektywy poprzedników. Sam wyszedłem z kina z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony miałem względem niego bardzo wysokie wymagania, z drugiej chciałem dostać dobry film przygodowy z masą akcji i bicia po gębach. Właśnie te wymagania mogą spowodować zawód, bo ludzie spodziewają się otrzymać film w stylu tych z lat 80tych, a otrzymują coś zgoła innego. Ja się trochę na to złapałem. Jeżeli chodzi o faktor rozrywkowy "Królestwo Kryształowej Czaszki" jest nim wypełnione po brzegi i każdy kto szykuje się na dobry film akcji to otrzyma.
Nowy Indiana Jones to galopująca akcja i wiele zapadających w pamięć obrazów. Indiana biegający z biczem po magazynie, Indiana i atomowy grzyb, pościg na motocyklu, bójka w kawiarni, poszukiwania na cmentarzu, pościg przez dżunglę czy chociażby potrójny wodospad. Takich scen było dużo i sądzę, że stanowią one esencję filmu. Sporo tu wyczynów kaskaderskich i bardzo przyjemnych efektów specjalnych. Wykorzystano w bardzo dobry sposób CGI i muszę przyznać, że Spielberg mnie tutaj zaskoczył bardzo pozytywnie. Spodziewałem się, że przesadzi i że będę musiał obcować z czymś na kształt nowej trylogii "Gwiezdnych Wojen", a pod tym względem "Królestwo Kryształowej Czaszki" nie wybija się specjalnie spośród obecnie kręconych filmów. Nie obyło się bez tradycyjnego mordobicia i nawet nie zmieniono odgłosu ciosów. Wymachujący pięściami na prawo i lewo archeolog cieszy oko. Znanych i lubianych motywów jest więcej, począwszy od delikatnych nawiązań w szczegółach (Arka Przymierza w magazynie w Strefie 51) i dialogach (rozmowy Mutta i Indiany przypominają te, które prowadził Indiana ze swoim ojcem) na doskonale znanych motywach skończywszy (jak chociażby scena gdzie wychodzą z grobowców z czaszką prost pod lufy komunistów). Jeżeli chodzi o poziom miodności to muszę przyznać, że nowy Indiana stoi wysoko wśród odgrzewanych hiciorów, jednak ma swoje wady obok których nie mogę przejść spokojnie.
Tak jak wcześniej dostajemy bardzo zabawny film, ale nie udało się niestety uniknąć głupkowatości. Oprócz fantastycznych haseł, którymi główny bohater uwielbia rzucić co jakiś czas, jest naprawdę dużo gagów. Niektóre są bardzo śmieszne, inne już mniej i pod tym względem przypomina nieszczęsną "Świątynie Zagłady", chociaż na szczęście do jej poziomu mu daleko. Są sceny, które wydają się niepotrzebne i zwyczajnie psują całość. Sceny, gdzie Mutt śmiga na lianach z małpami czy sposób w jaki ratuje bohaterów z ruchomych piasków po prostu były idiotyczne. Kolejny motyw to uczucie Indiego i Marion, które wydaje mi się jednym wielkim nieporozumieniem. Strasznie to spotkanie po latach przebiegło sztucznie i wydawało mi się motywem wepchniętym na siłę. I dlaczego ten ślub? Największym jednak zgrzytem jest dla mnie zakończenie. Finału można się spodziewać w zasadzie od samego początku i wątpię żeby kogoś zaskoczył. Rozwiązanie jak dla mnie, było przebajerzone i za bardzo spektakularne. Piszę to jak najbardziej serio. Lucas ze Spielbergiem rzucili nie tylko latający spodek, wielki wir, przejście do innego wymiaru i poskładanego z trzynastu szkieletów obcego, ale dorzucili do tego zawsze obecne trzęsienie ziemi (jeżeli ktoś woli to nazwać można je wstrząsami), rozpadnięcie się świątyni i na koniec jeszcze wielki potop. Dla mnie było tego za dużo i popsuło mi to obraz całości. Zdecydowanie bardziej cenie sobie klimatyczne poszukiwania na cmentarzu, gdzie pojedynkowali się z dwoma skocznymi cherlakami, niż międzygalaktyczny młyn.
Obsada zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie. Harrison Ford nadal prezentuje się fantastycznie, Shia LaBeouf mimo iż w porównaniu z innymi "pomocnikami" Indiego (Sean Connery, Denholm Elliott, John Rhys-Davies) wypada cienko, to jego postać jest zabawna, zapewnia rozrywkę i z pewnością pozytywnie wpływa na film. Czarny charakter, Irina Spalko o dziwo mi się podobała, a muszę zaznaczyć, że nie lubię Cate Blanchett i byłem bardzo rozczarowany faktem, iż wybrano ją na głównego przeciwnika. Trochę szkoda, że nie próbowała uwieść Indiany, bo byłaby to z pewnością scena warta zapamiętania.
Podsumowując, "Indiana Jones i Królestwo Kryształowej Czaszki" warto obejrzeć i sądzę, że warto to zrobić w kinie. Jest jak sądzę fantastyczną kontynuacją i zapewnia dwie godziny godziwej rozrywki, ale oglądając go nie ma tego uczucia nostalgii, które towarzyszy przy poprzednich częściach. Ten film ma wszystko za co można go pokochać, ale również sporo za co można go znienawidzić. Tyle, że jeżeli skupi się na wymienianiu tych wad, nie powinno się stracić obrazu całości. To film przygodowy i jak wiele osób podkreśla, obowiązkowe przymrużenie jest wpisane w ten gatunek. Produkcja rozrywkowa ma dostarczyć rozrywki i "Królestwo Kryształowej Czaszki" robi to w 100%.
"Indiana Jones" to jak sądzę jedna z najbardziej rozdmuchanych serii filmowych. Z pewnością ustępuje "Gwiezdnym Wojnom", ale im dłużej się zastanawiam to dochodzę do wniosku, że ma na pewno miejsce drugie. Indy ma oprócz czterech super kasowych filmów kinowych: serial, filmy telewizyjne, gry komputerowe, zabawki i własną serię Lego, komiksy i książki, a do tego setki gadżetów od koszulek i kubków do grających breloków. Niesamowity sukces komercyjny z pewnością zawdzięcza kreacji Forda i duetowi Spielberg/Lucas. Filmy z Indianą nie tylko były pastiszem dla produkcji klasy B, swoistym ukłonem i wyrazem uwielbienia dla biało-czarnych filmów z papierowymi jaskiniami i tanią charakteryzacją. One wyznaczyły nowe standardy dla filmów przygodowych i jak sądzę, przez następne dziesięciolecia w tej materii nie pojawi się nic co mogłoby zaszkodzić ich miejscu na piedestale. Będą nadal wzorowo poprowadzoną fabułą, idealną ilością humoru i kapitalnymi scenami walk, w których zwyczajne okładanie się pięściami rośnie do rangi niezapomnianych pojedynków. Kolejne produkcje będą czerpały z nich garściami. Niestety o ile "Poszukiwacze Zaginionej Arki" i "Ostatnia Krucjata" są fantastyczne, "Królestwo Kryształowej Czaszki" je goni i tylko trochę od nich odstaje, o tyle "Świątynia Zagłady" psuje serię. Lubię w nim cameo Dan Aykroyd i ostatnie 30 minut filmu, głównie ze względu na rewelacyjny pościg wagonikami, ale całość jest raczej niestrawna. Ciągłe pokrzykiwania małego Żółtka i zidiociałej piosenkarki i w kółko serwowane głupkowate żarty, robią z niego autentyczną parodię.
Ostatni film z Henrym Jonesem Jr może nie jest tak wspaniały jak poprzednie i raczej za dwadzieścia lat nie będziemy się nim zachwycać w ten sam sposób w jaki robimy to w przypadków tych produkcji z lat 80tych ubiegłego stulecia. Jednak udało mu się osiągnąć coś, czego nie zrobili jego poprzednicy podczas niedawnego odświeżania sobie serii. Udało mu się mnie zaciekawić w pewnym stopniu do swojego świata i przygód, których nie opowiedziano w filmach. Poczytałem trochę, zaopatrzyłem się w jakieś komiksy i w najbliższym czasie sięgam po "Indiana Jones and the Fate of Atlantis".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz