Dzisiaj będzie trochę o gatunku, w którym nie czuję się za dobrze i który staram się omijać. Przyznaję, nie mam rozeznania w komediach. Nie żebym był gburem, ale zwyczajnie ich nie czuję, śmieję się na nich rzadko i staram się nie oglądać. Jeżeli już sięgam to raczej jest to coś w stylu "Redukcji" czy "Krwawej uczty". Na klasycznych amerykańskich komedyjkach o bananowej młodzieży zazwyczaj czuję zażenowanie i przez długi czas do śmiechu jedynie było mi na "The Office". Pisać będę o "Wpadce" i "Juno". Te dwa filmy mają podobny materiał wyjściowy – przypadkową, niespecjalnie chcianą ciążę. Dotykają podobnych problemów i choć ta pierwsza klasyfikowana jest jako komedia romantyczna, a ta druga jako dramat komediowy to myślę, że spokojnie można te dwa filmy ze sobą porównać.
"Wpadka" to historia Allison, młodej reporterki telewizyjnej, która awansuje i postanawia to uczcić. Wybiera się do klubu, poznaje Bena - swoje totalne przeciwieństwo, wypija kilka drinków i ląduje z nim w łóżku. Zrządzeniem losu prezerwatywa zostaje na podłodze i po ośmiu tygodniach ginekolog potwierdza wynik kilkunastu testów – będzie dziecko. Tu pojawia się problem, bo Ben to wiecznie popalający trawę obibok, leń i nierób. Wydaje się, że ten unikający obowiązków i odpowiedzialności facet to najgorszy materiał na ojca. W praktyce okazuje się, że nie jest tak źle. Wszyscy się starają jak tylko mogą, a że czasem nie wychodzi... no cóż, życie. Reżyserowi w udany sposób udało się połączyć elementy wulgarne, czyli żarty o pierdzeniu i seksie w wykonaniu współlokatorów Bena z komedią rodzinną w wykonaniu siostry Allison, jej męża i dzieci, a do tego dorzucono elementy takie typowo romantyczne. Pokazano trochę problemów, nie rzucono gotowych rozwiązań. Jest prawdziwie i cholernie zabawnie.
W "Juno" tytułowej bohaterce raz się zdarzyło ze swoim najlepszym kumplem i pech chciał, że niestety kilkunastoletnia dziewczynka, uczennica liceum musi zmierzyć się z problemem jakim jest ciąża. Po dylematach moralnych związanych z aborcją decyduje się oddać dziecko rodzinie, która potomka mieć nie może. Zaprzyjaźnia się z Markiem, przyszłym tatą, który komponuje muzykę i tak jak ona uwielbia filmy Dario Argento. Obserwuje z ukrycia Vanessę, przyszłą mamę, która szaleje za dziećmi i wprost pali się do macierzyństwa. Przez cały film jest pogodnie, miło, przyjemnie, ciepło i chociaż mamy chwilę niepewności wszystko kończy się dobrze. Humor opiera się głównie na dialogach i monologach rezolutnej i wyszczekanej niemożliwie Juno, więc jest monotonnie. Tak jak we "Wpadce" rzucono kilka problemów: rutynę w związku, zdominowanego przez kobietę mężczyznę, który nie może spełnić swojej pasji, brak komunikacji między partnerami. Rozwiązano to bardzo prosto. Po seansie natomiast odniosłem wrażenie, że całkowicie pominięto problemy Juno – ciężarnej nastolatki. Wyluzowani rodzice reagują na informację o ciąży jak na wiadomość o wagarach, wyluzowani koledzy w szkole poklepują i gładzą brzuch, rozmowy z koleżanką ograniczają się do rozprawiania na temat tycia i paznokci noworodka. Zero napiętnowania, zero kłopotów, bajka po prostu. Może Ameryka tak bardzo się różni od Polski, ale film wydał mi się tak cholernie nieprawdopodobny, że aż niemożliwy.
Gwiazdami "Wpadki" jest śliczna Katherine Heigl i misiowaty Seth Rogen (który swoim rozbrajającym obyciem chyba przyćmił urok Heigl). Oboje są naturalni, prawdziwi, w zasadzie lubi się ich od pierwszych scen. Cała reszta, czyli: kumple Bena, rodzina Allison, jej współpracownicy, ginekolog, nawet ochroniarz w klubie wzbudza sympatię i jest autentycznie zabawna. W "Juno" pierwsze skrzypce gra Ellen Page, która upodobała sobie kino science fiction. Najpierw "X-men: Ostatni bastion", później "Pułapka", a teraz "Juno". Dla mnie ta młodziutka Kanadyjka to taki żeński odpowiednik Nicholasa Cage’a. Ludzie upatrują w jej grze aktorskiej naturalności i niewinnej słodyczy młodej dziewuszki. Ja się jakoś nie mogę przebić przez jej manierę mówienia i sztuczne miny. W zasadzie udało mi się przez te półtorej godziny polubić jedynie J.K. Simmonsa, któremu dane było zagrać ojca Juno.
Zastanawiam się, jak to się stało, że scenariusz "Juno" został nagrodzony Oskarem. Według mnie jest to historia wybitnie nieoskarowa. Znając upodobania Akademii to można pomyśleć, że końcówka będzie wyglądała następująco: poród się komplikuje, dziecko rodzi się martwe, a Juno umiera w wyniku krwotoku. Za to mamy gitarki, ekipę biegaczy i napisy przy lekkiej piosence. Jasne, film porusza trudny temat, pokazuje, że wycieczka do specjalistycznej kliniki albo ogłoszenie w prasie "Ginekolog – wszystko." nie jest jedynym rozwiązaniem, ale robi to wybitnie nieprzekonująco. Fajnie, że historia jest pogodna i że nominuje jeszcze takie filmy, ale od tej słodyczy w pewnym momencie aż mdli. Rzeczywistość tam przedstawiona jest niemożliwe wykrzywiona i nieprawdziwa. Patrząc na sytuację moją, moich znajomych i rówieśników (dużo starszych od bohaterki) to równie dobrze film mógłby być nie o amerykańskich nastolatkach, ale o elfach i skrzatach.
Tak kilkoma słowami podsumowania. "Juno" jest sympatyczna i nic poza tym. W przeciwieństwie do "Wpadki", która jest lepszą komedią, lepszym filmem i lepszą rozrywką, nie da się go traktować poważnie, przynajmniej w moim odczuciu. Gdyby ktoś miał wybierać polecam film Judda Apatowa, bo celniejszy i zabawniejszy.
Mam podobnie z komediami. Ja śmieje się na ZE ŚMIERCIĄ JEJ DO TWARZY co wzbudza politowanie i zdziwienie wśród moich znajomych uwielbiających rzeczy w stylu AMERICAN PIE, które mnie osobiście odrzucają.
OdpowiedzUsuńCo do filmów to tez się zgodzę. JUNO to obraz bardzo dobry ale też wybitnie naiwny i banalny. WPADKA mi się znacznie bardziej podobała.