Dzisiaj będzie trochę o gatunku, w którym nie czuję się za dobrze i który staram się omijać. Przyznaję, nie mam rozeznania w komediach. Nie żebym był gburem, ale zwyczajnie ich nie czuję, śmieję się na nich rzadko i staram się nie oglądać. Jeżeli już sięgam to raczej jest to coś w stylu "Redukcji" czy "Krwawej uczty". Na klasycznych amerykańskich komedyjkach o bananowej młodzieży zazwyczaj czuję zażenowanie i przez długi czas do śmiechu jedynie było mi na "The Office". Pisać będę o "Wpadce" i "Juno". Te dwa filmy mają podobny materiał wyjściowy – przypadkową, niespecjalnie chcianą ciążę. Dotykają podobnych problemów i choć ta pierwsza klasyfikowana jest jako komedia romantyczna, a ta druga jako dramat komediowy to myślę, że spokojnie można te dwa filmy ze sobą porównać.


Gwiazdami "Wpadki" jest śliczna Katherine Heigl i misiowaty Seth Rogen (który swoim rozbrajającym obyciem chyba przyćmił urok Heigl). Oboje są naturalni, prawdziwi, w zasadzie lubi się ich od pierwszych scen. Cała reszta, czyli: kumple Bena, rodzina Allison, jej współpracownicy, ginekolog, nawet ochroniarz w klubie wzbudza sympatię i jest autentycznie zabawna. W "Juno" pierwsze skrzypce gra Ellen Page, która upodobała sobie kino science fiction. Najpierw "X-men: Ostatni bastion", później "Pułapka", a teraz "Juno". Dla mnie ta młodziutka Kanadyjka to taki żeński odpowiednik Nicholasa Cage’a. Ludzie upatrują w jej grze aktorskiej naturalności i niewinnej słodyczy młodej dziewuszki. Ja się jakoś nie mogę przebić przez jej manierę mówienia i sztuczne miny. W zasadzie udało mi się przez te półtorej godziny polubić jedynie J.K. Simmonsa, któremu dane było zagrać ojca Juno.
Zastanawiam się, jak to się stało, że scenariusz "Juno" został nagrodzony Oskarem. Według mnie jest to historia wybitnie nieoskarowa. Znając upodobania Akademii to można pomyśleć, że końcówka będzie wyglądała następująco: poród się komplikuje, dziecko rodzi się martwe, a Juno umiera w wyniku krwotoku. Za to mamy gitarki, ekipę biegaczy i napisy przy lekkiej piosence. Jasne, film porusza trudny temat, pokazuje, że wycieczka do specjalistycznej kliniki albo ogłoszenie w prasie "Ginekolog – wszystko." nie jest jedynym rozwiązaniem, ale robi to wybitnie nieprzekonująco. Fajnie, że historia jest pogodna i że nominuje jeszcze takie filmy, ale od tej słodyczy w pewnym momencie aż mdli. Rzeczywistość tam przedstawiona jest niemożliwe wykrzywiona i nieprawdziwa. Patrząc na sytuację moją, moich znajomych i rówieśników (dużo starszych od bohaterki) to równie dobrze film mógłby być nie o amerykańskich nastolatkach, ale o elfach i skrzatach.
Tak kilkoma słowami podsumowania. "Juno" jest sympatyczna i nic poza tym. W przeciwieństwie do "Wpadki", która jest lepszą komedią, lepszym filmem i lepszą rozrywką, nie da się go traktować poważnie, przynajmniej w moim odczuciu. Gdyby ktoś miał wybierać polecam film Judda Apatowa, bo celniejszy i zabawniejszy.
Mam podobnie z komediami. Ja śmieje się na ZE ŚMIERCIĄ JEJ DO TWARZY co wzbudza politowanie i zdziwienie wśród moich znajomych uwielbiających rzeczy w stylu AMERICAN PIE, które mnie osobiście odrzucają.
OdpowiedzUsuńCo do filmów to tez się zgodzę. JUNO to obraz bardzo dobry ale też wybitnie naiwny i banalny. WPADKA mi się znacznie bardziej podobała.