sobota, 8 marca 2008

Welcome back John

Wczoraj mieliśmy polską premierę "Johna Rambo", więc skorzystam z okazji i napiszę kilka słów o filmie i moich odczuciach co do tego wskrzeszenia, już wysłużonego, bohatera.
Jeżeli można mówić o filmach dzieciństwa, to seria z Rambo należy właśnie do takiej kategorii. Jako pierwszą obejrzałem część trzecią, ale ulubioną jest "Pierwsza krew". Sądzę, że właśnie seansy tej części można spokojnie liczyć w dziesiątkach, i mówię tu tylko o dzieciństwie, szczeniackich latach podstawówki, bo jako dorosły obejrzałem ten film tylko raz. Mam olbrzymi sentyment do tych filmów, olbrzymią sympatię do Stallone za postać Rambo i gdy dowiedziałem się, że po dwudziestu latach będzie cześć czwarta to wiadomość tą przyjąłem z wielkim entuzjazmem, i nie rozczarowałem się. To dobry film.
Fabuła jest prosta, chodzą głosy, że prostacka. Tak jak w dwóch poprzednich częściach, Rambo musi gdzieś, kogoś uratować. Tym razem zawozi amerykańskich pielgrzymów do Birmy, tam wpadają w ręce wojska. John wraz z wynajętymi przez kościół najemnikami płynie Amerykanom na ratunek, wdziera się do obozu i ucieka z jeńcami, a przy okazji eksterminuje żołnierzy. Bardzo sztampowa budowa, pasująca raczej do klasyki filmów video, niż do produkcji kinowych tego dziesięciolecia, ale jeżeli ktoś oczekuje od tego filmu więcej to widać, że Rambo nie zna. Pojawiają się zarzuty, że w filmie o tytule "Rambo" jest mało Rambo. I to prawda. Dość sporo taśmy poświęcono samej Birmie i sytuacji jaka tam panuje. Zobaczymy morderstwa na cywilach, barbarzyńskie zabawy żołnierzy, zrównywanie z ziemią wioski, która przyjęła pomoc - takie raczej bardzo ponure obrazki. Na dodatek w samej wyprawie ratunkowej John nie gra pierwszych skrzypiec. Przez dość długi czas stoi na uboczu, podporządkowuje się wynajętym najemnikom. Dopiero w ostatnie dwadzieścia minut wysuwa się na pierwszy plan i za pomocą dużego kalibru urządza rzeź.
Głównym atutem, który powoduje, że film jest naprawdę miodny jest właśnie Rambo, mimo iż nie mamy go na ekranie zbyt często. Pokazano herosa, który ciągle jest taki sam – prosty, zabójczy, kierujący się własnym rozumem, instynktem i kodeksem moralnym. Nadal małomówny, rzuca krótkie hasła, takie które najbardziej do niego pasują. Jak umoralnia to w bardzo prosty sposób, a z jego ust nie usłyszymy nawet jednego zbędnego zdania. Jak karze spieprzać to mówi "Go home". Tyle. Brawa dla Stallone, że się nie ośmieszał jako reżyser i scenarzysta, za to że nie wepchnął w jego usta jakiś dyrdymałów, i jako aktora, bo ta postać wróciła taka jaką ją pamiętamy. Jasne, Sylvester już jest ma sześćdziesiątkę na karku, ale w jego postaci to również czuć. Nie mamy takich spektakularnych wyczynów do jakich przyzwyczaił nas w poprzednich częściach. Sly nie lata z gołą klatą, nie wypala sobie ran. Mimo iż nie młodzian to swoimi gabarytami nadal robi niesamowite wrażenie i czuć w nim tą zwierzęcą, pierwotną siłę.
Kolejnym, wielkim plusem jest realizm i brutalność tego obrazu. Spodziewałem się krwawego filmu, ale to co otrzymałem przekroczyło moje najśmielsze wyobrażenia. "John Rambo" jest ultraburtalny. Mamy urywane ręce, nogi, głowy. Rozrywane brzuchy, i gardła. Nie oszczędzono nam gwałtów, dzieciobójstwa, palących się żywcem ludzi, podrzynania gardeł, nabijanie na bagnety. Jest scena gdzie John ucina za jednym zamachem głowę jakiemuś szczęściarzowi, innemu wyrywa krtań gołą ręką - do tej chwili nie widziałem czegoś takiego w kinie. Jak ktoś policzył w czwartej odsłonie Rambo zabito 236 osób (dla porównania w pierwszej części ginie tylko jedna osoba), więc na minutę (nie licząc napisów końcowych) ginie 3.04 osoby. To bardzo dużo. Ale dlaczego uważam to za plus? Ponieważ nie zrobiono z tego kina z kategorią wiekową PG-13 i nie zbezczeszczono tym samym serii. Może jestem zwichnięty, ale nie lubię jak twórcy oszczędzają widza. Filmy z tego cyklu były brutalne i sądzę, że tej części nie dało się zrobić inaczej.
Jestem cholernie zadowolony, że taki film powstał i jedyne co mi się nie podobało to czas trwania. Było trochę za krótko. "John Rambo" to naprawdę fajne kino akcji, skierowane chyba właśnie do ludzi, którzy wychowali się na wcześniejszych filmach i wspominają je z nostalgią. Wątpię, żeby spodobał się komuś, kto wcześniejsze części wspomina z niesmakiem. Stallone może odświeża swoje stare role, te które powinny należeć teraz do młodzianów. Nie wiem czy to słusznie, ale wiem na pewno, że wychodzi mu to porządnie. Dobrze, że wraca do tego co mu wychodziło, bo w pewnym momencie, zacząłem się dość poważnie martwić o jego karierę aktorską. Jak udowodnił swoimi ostatnimi filmami robiłem to niesłusznie.
I jeszcze słowo na temat tytułów. Jak lubię serię, tak nie mogę zrozumieć poczynań twórców związanych z jej nazewnictwem. Pierwsza część nazywała się "First Blood" (po polsku: "Rambo: Pierwsza krew"). Tytuł jak w powieści, nie przewidywano chyba kontynuacji, ale ludzie podobno z miejsca przechrzcili film na "Rambo". W drugiej części dostaliśmy nowy człon w postaci nazwiska bohatera, i tak jest: "Rambo: First Blood Part II" (obecny polski tytuł, który figuruje chyba na wydaniu QDVD, to po prostu "Rambo II:, ale pamiętam jak nosił tytuł "Rambo: Pierwsza krew II"). Idąc takim tokiem rozumowania trzecia część powinna nazywać się "Rambo 2: First Blood Part III", a jest po prostu "Rambo III". Co się stało z First Blood? Dobra, wiadomo. Tto trzeci film z serii, którą ludzie i tak skracaj jak się da i jakby z pamięci w ogóle wyrzucają tą Pierwszą krew. Tym samym można spodziewać się, że ten najnowszy dostanie zwyczajną 4. Tu nagle mamy samo "Rambo". Czemu tak? Wstydzili się tego, że nakręcili cztery części? A może to prequel do serii? Trzymając się rozpoczętego z dwójeczką nazewnictwa powinno chyba być "Rambo 3: First Blood Part IV". Oczywiście to tylko takie majaczenia po północy, które nie mają w żadnego wpływu na odbiór filmów. Po prostu zabawna sprawa, na którą lubię zwracać ludziom uwagę.

1 komentarz:

  1. już w przyszłym tygodniu wybieram się na to do kina i nie mogę się doczekać :)

    OdpowiedzUsuń