Grubo ponad miesiąc temu wybrałem się do kina na "Projekt: Monster". Film zrobił na mnie piorunujące wrażenie, jednak w przeciwieństwie do Don Pavelo nie dopatruję się w tej jakże oryginalnej produkcji filmu, który zagości w świadomości milionów. Ten tekst nie będzie typową recenzją. Postaram się raczej napisać, dlaczego nie widzę w tym filmie sukcesu na miarę pierwszej Godzilli, popularności i stałego miejsca w kulturze.
Przede wszystkim to film może i jest skierowany do szerokiej widowni, ale tylko bardzo wąska grupa odbiorców na dłużej zatrzyma się nad tym tytułem. Potężna kampania promocyjna, którą prowadzili producenci w Internecie zostanie zauważona i zgłębiona jedynie przez odsetek kinomanów. Typowy widz jednak idzie do kina po obejrzeniu trailera i przeczytaniu zajawki producenta. Nie zainteresują go fejk-strony o napojach, platformach wiertniczych, manga i filmiki z webcamu pewnej niewiasty. Świat Internetu zwariował na punkcie "Projektu: Monster". Blogi i strony traktujące o najnowszej produkcji J.J.Abramsa można pewnie liczyć w setkach. Ale co z pozostałymi, którzy wybrali się na seans słysząc jakieś pozytywne opinie znajomych bądź oglądając zapowiedź w telewizji? Duża część głosów jakie można było usłyszeć wychodząc z kina, to głosy zawodu lub niezadowolenia. Dlaczego? Bo ludzie nie dostali rozwiązania zagadki, nie dowiedzieli się co spotkało potwora i co najważniejsze, nie powiedziano im skąd ów potwór się wziął. Postawiono ich przed faktem istnienia czegoś tak potężnego, że potrafi zniszczyć cały Manhattan, ale w filmie nie podano jakiegokolwiek powodu jego pojawienia się. Jeżeli nie zainteresowany nie przebrnie przez kilka stronek powiązanych z filmem nie otrzyma żadnej odpowiedzi.
Kolejnym powodem, dla którego moim zdaniem film nie wdarł się w świadomość społeczeństwa i jak przewiduję za dziesięć lat będzie jedynie ciekawostką niż produkcją kultową jest kręcenie filmu "z ręki". To co dla mnie było chyba największym atutem, ludziom się zwyczajnie nie podobało. Już "Blair Witch Project" pokazało, że taka konwencja raczej trafia do młodzieży, a i tak nie zawsze się tej młodzieży uda sprzedać. Nie ma co udawać "Projekt: Monster" jest skierowany w dość dużym stopniu do młodszej widowni. Skacząca kamera, ciągłe okrzyki i wszechobecny chaos może się nie podobać. Ba! Nawet zniechęcić do samego wybrania się do kina osoby starszej, której takie kinowe nowinki nie są potrzebne do życia.
Kolejnym problemem, który wynika z takiego, a nie innego przedstawienia historii jest znikoma ilość samego potwora na ekranie. Mamy autentyzm, ale nie mamy kultowego monstrum. Po amerykańskiej premierze pojawiły się szkice przedstawiające to co widzowie zobaczyli w kinie. O dziwo, praktycznie każdy był inny. Migający gdzieś ogon, sylwetka czy noga wystarczą do pobudzenia wyobraźni, ale najbardziej charakterystycznym elementem filmu okazuje się urwana głowa Statuy Wolności. Potwora z "Cloverfielda" nie zobaczymy w najbliższym czasie na koszulkach.
Może rzeczywiście Amerykanom brakuje w pop kulturze Godzilli, ale moim zdaniem chyba kilka dekad za późno na wielkie potwory. To przyjemne, rozrywkowe kino, jednak era gigant-monster movies minęła. Remake "King Konga" ściągnął ludzi do kina raczej efektami i uczuciem nostalgii, niż chęcią przeżycia wstrząsających i strasznych chwil. Obecnie strach w ludziach budzi terroryzm, a wielkie monstra, które są charakterystyczne raczej dla ery atomowej i strachy przed zimną wojną odeszły do lamusa. Nie chcę ujmować sukcesu i zarobionych milionów "Cloverfieldowi". Film się zwrócił, było o nim głośno długo przed premierą, ale ile będzie o nim słychać po premierze? No tak, twórcy szykują sequel, który obejrzy z pewnością mniejsza ilość widzów (przed srebrnym ekranem nie zasiądą ci, którym się cześć pierwsza nie podobała). Ale co po kontynuacji? Czy film który oglądać się powinno tylko na wielkim ekranie będzie bił rekordy sprzedaży na DVD i Blu-rey’u?
"Projektu: Monster" już w Polsce nie grają, ale gdyby ktoś czytający ten tekst miał możliwość wybrania się na jakiś maraton, gdzie będzie puszczany, niech zrobi sobie przyjemność i wybierze się na niego. To taki film, który fajnie oglądać przy dużej widowni. Cała sala reagująca w jednym momencie – to musi być to. Szkoda, że na moim seansie było jedynie jedenaście osób i chyba większość niezadowolona, że to w ogóle ogląda.
I gdzieś tam w głębi mam nadzieję, że jednak się mylę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz