poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Na nadchodzący tydzień polecam... #2

Gra    "Trine" od fińskiego Frozenbyte. Jak dla mnie to duchowy spadkobierca kultowego "The Lost Vikings", w które zagrywałem się w podstawówce. Więc coś w tym jest. Może nie nowatorska, ale nadal  oryginalna, prawie trzyletnia platformówka, z bardzo dobrze zachowaną proporcją między miażdżeniem przeciwnika, a główkowaniem i kombinowaniem. Mamy tradycyjną trójkę bohaterów, z którą spotkać się można w co drugiej fantasy: rycerza, maga i złodziejkę. Każde z nich ma unikalne zdolności, a tytułowy Trine - pradawny artefakt, połączył ich dusze tak, że tylko jednym z nich możemy w danej chwili kierować. Od nas zależy jak przejdziemy etap, z czyich umiejętności będziemy korzystać. Mag, który potrafi tworzyć skrzynie i kładki oraz przesuwać obiekty jest tutaj moim faworytem, ale elementy zręcznościowe najlepiej przechodziło mi się złodziejką. Piękna oprawa audiowizualna i olbrzymia grywalność. Bardzo duży nacisk na szczegóły. Niby "mała" gierka, ale można zatonąć na długie godziny. Do wielokrotnego przechodzenia. 


Muzyka   Soundtrack do gry "Deus Ex: Human Revolution" skomponowany przez Michaela McCanna. O rany!, ale cudo! Może to po części spowodowane jest tym, że zauroczyła mnie gra, a świat w niej pokazany jest tak obłędnie miodny, ale zakochałem się w tej ścieżce. Od pierwszych sekund mnie porwała i coś czuję, że na długo zagości w moim odtwarzaczu. Trochę monotematyczny jestem, bo to znowu soundtrack ilustrujący science-fiction, ale co zrobić? "Deus Ex: Human Revolution" to przede wszystkim elektronika. McCann wzbogacił ją elementami symfonicznymi i chórami, także dostajemy coś mrocznego, ale nie przygnębiającego. Ta płyta jest naprawdę energetyczna, zresztą w grze niektóre kawałki przyspieszają tętno. Przebija się też trochę orient, bo część gry dzieje się przecież w Chinach. Bardzo fajna mieszanka, słuchajcie w ciemno!



Film    "The Seaside Motel". Portale internetowe klasyfikują tą ekranizację mangi jako komedię romantyczną, ale film Kentarô Moriya'y dzieli od tego gatunku strasznie dużo. Jest to dramat, który trochę zbacza w stronę czarnej komedii... coś w stylu "Czwartku" albo "11:14". Mamy tytułowy motel, który tak naprawdę leży w samym środku lasu i gór - jedyne morze można tam zobaczyć na obrazkach (coś jakby z Murakamiego) i kilkanaście osób, których losy się przeplatają. Jest uciekający hazardzista i jego uwielbiająca koty, wiecznie zadającą pytania dziewczyna, dwójka gangsterów i specjalista od tortur, prostytutka i komiwojażer, małżeństwo, któremu za bardzo nie idzie w łóżku i które aż się pali do zdrady. Cała plejada nieudaczników, którzy za bardzo nie wiedzą co ze sobą począć. Szukają miłości, szczęścia, drogi życia? "The Seaside Motel" to momentami zabawny, czasami trochę gorzki, niegłupi film. Nie jest to ten rodzaj rozrywki, przy którym można boki zrywać, ale ja się klika razy szczerze zaśmiałem. Lekko pokręcona stylistyka, fajny montaż i zdjęcia oraz umiejętne eksploatowanie klisz dodają mu uroku. Przyjemny seans. Szczerze polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz