Pierwsze primo: Najlepszego w Nowym Roku. Samych smakowitych dóbr kultury popularnej do spałaszowania i opisania (o ile gdzieś to opisujecie) Wam życzę - sobie z resztą też.
Drugie primo: Jakoś mnie tak wzięło na Smitha. Bardzo. Wszystko zaczęło się trzeciego grudnia kiedy to przeczytałem na blogu Kamila Śmiałkowskiego o DVD "Sold Out: A Threevening with Kevin Smith". Złapałem się za p2p i wyszukałem wszystkie trzy DVD, ściągnąłem i zacząłem oglądać. Plan był taki: tylko po kilkanaście minut, tak żeby zabić czas przy posiłku, prasowaniu czy żeby zmęczyć się przed snem. Dawkowanie skończyło się drugiego dnia. Ruszyłem z trzema maratonami i czasami oglądałem do upadłego. Mam dwa słowa: orgia śmiechu. Mniejsza bądź większa, ale śmiałem się praktycznie przez cały czas. Dla tych którzy nie wiedzą, bądź nie chciało się kliknąć na link, żeby przekonać się co skłoniło mnie do oglądania tych wydawnictw. Są to nagrane na DVD spotkania, gdzie reżyser (scenarzysta, aktor) odpowiada na pytania i sprzedaje tony anegdot dotyczące przemysłu filmowego i swojego życia prywatnego, a przy okazji robi tym świetną promocję swoim filmom. Pełne wulgaryzmów, kawałów o pierdzeniu i robieniu laski, ale też pełne cholernie celnych spostrzeżeń i również bardzo inteligentnego dowcipu monologi Smitha są wielokrotnie lepsze od występów wielu uznanych stand up komików. Facet ma niesamowity dystans i do świata, i do siebie, i do tego co robi i mimo, iż jego filmy to komedie pierwszej klasy to właśnie podczas tych spotkań najlepiej widać jak olbrzymie pokłady poczucia humoru nosi w sobie ten człowiek. Więc obejrzałem: "An Evening with Kevin Smith", "An Evening with Kevin Smith 2: Evening Harder" i "Kevin Smith: Sold Out - A Threevening with Kevin Smith" i każdy z nich jest rewelacyjny, ale każdy mógłby być ciut lepszy. Pierwszy to niepotrzebna masa idiotycznych pytań z widowni, które sprowadzały się do zaproszeń na piwo albo propozycji spalenia jointa (lub zrobienia laski). Drugi (szczególnie druga połowa drugiego) udowadnia, że Anglicy to nudne parówy - chociaż zdarzyło im się kilka fajnych i naprawdę śmiesznych momentów to na ogół nie bardzo wiedzą o co chcą pytać. Trzecia natomiast to głównie kilka bardzo długich monologów Smitha, który chyba wolał nie tracić czasu na użeranie się z pytającymi, tylko opowiedzieć to co sobie przyszykował gdy tylko pojawi się okazja. Bo jak inaczej rozumieć godzinną opowieść o psach w odpowiedzi na pytanie: "Czy będzie robił coś jeszcze dla dzieci?". Te godzinne słowotoki wypadają świetnie i naprawdę można się kulać ze śmiechu, ale brakowało kontaktu z publicznością. Jeżeli ktoś lubi filmy Kevina, ma na zbyciu pół dnia to niech się zaopatrzy. Spazmy od śmiania się gwarantowane.
No i rzuciłem się na filmy. Szczególnie na te których nie widziałem, bądź widziałem dawno, bo obie części "Sprzedawców" znam praktycznie na pamięć. Zacząłem od nieznanych mi "Szczurów z supermarketu", które leciały w Święta w telewizji. I muszę przyznać, tutaj się trochę rozczarowałem. Niespecjalnie mi się to podobało. Ten film, w dorobku Smitha, strasznie odstaje od reszty. Dowcip jakiś słabszy, aktorstwo jeszcze słabsze i nakręcone to jest w jakiś taki niezbyt przyswajalny sposób. Z bólem serca, ale muszę napisać - dialogi, które w jego filmach są najmocniejszą stroną tutaj są recytowane, a nie grane. Brzmią sztucznie, a apogeum tego jest dialog między Brodiem, a Stanem Lee. W stosunku do "Sprzedawców" to jest smutny krok wstecz. Dzień z życia dwóch szczeniaków włóczących się po centrum handlowym nie jest nawet w połowie tak ciekawy i zabawny jak dzień dwóch szczeniaków z małego sklepu. "Szczury z supermarketu" dobrze udają, ale wydają się być o niczym. To taki zbiór bardziej lub mniej (lub w ogóle nie) śmiesznych scen ułożonych wokół wątku popsucia jakiegoś wioskowego show. Kiedyś postaram się jednak wrócić do niego i zgłębić jego kultowość z piwem, tak na spokojnie.
W następnego dwa dni wrzuciłem dwa kolejne. Na dobry początek poszła "Dogma" - pierwszy film Smitha, który obejrzałem jakoś dzięki rekomendacji z Machiny. Było to jeszcze w podstawówce i w przeciwieństwie do wszystkich moich dopuszczonych do bierzmowania znajomych - szalenie mi się podobał. Podoba mi się za każdym razem jak go sobie odświeżam i tak też było i tym razem. Rozważania na temat wiary, religii, czarnych apostołów, Boga, jego nieomylności i sensu istnienia (no dobra, tu się chyba zagalopowałem) rozbrajają. Drugim był "Jay i Cichy Bob kontratakują", również któraś tam powtórka. Tutaj całkowita jazda po bandzie. Kevin dał chyba upust wszystkim swoim szalonym i głupkowatym pomysłom i uwielbieniom. Zrobił sobie jaja z show biznesu, przemysłu filmowego, społeczności haterów, fanów, eko popaprańców i wyszło mu to cholernie dobrze. I jeżeli ogląda się te dwa filmy znając z DVD anegdoty i historyjki, które Smith opowiadał na tych wszystkich spotkaniach z fanami odbiera się je jeszcze lepiej. Te drobne mrugnięcia okiem, odwołania do pewnych wydarzeń czy pewne sceny, które spowodowały jakieś tam inne reperkusje nabrały dodatkowego znaczenia i jeszcze przyjemniej się to wszystko oglądało.
"W pogoni z Amy" obejrzałem natomiast już w styczniu, ale znajdzie się jednak w tym grudniowym podsumowaniu. To jeden z tych filmów, na które zawsze brakowało mi siły i ochoty, chociaż spokojnie półtora roku był w moim posiadaniu. Na ten mój opór składały się dwa czynniki. Doskonale wiedziałem o czym jest (bo można komuś zepsuć go jednym zdaniem złożonym i ktoś mi to zdanie kiedyś powiedział) i to mnie trochę odstraszało. Drugi to taki, że nasłuchałem się opinii jaki ten film jest smutny i ze smutną końcówką, i zwyczajnie nie chciałem oglądać takiego Smitha (tak jak nie obejrzałem nigdy alternatywnej końcówki "Sprzedawców"). Zebrałem się i nie żałuję. To bardzo prawdziwa, zarazem cholernie śmieszna i okropnie smutna rzecz. To, że Smith kręci świetne filmy o rozmawianiu to nie żadna nowość. Praktycznie każdy dialog to perełka i w tym wypadku "W pogoni za Amy" nie jest wyjątkiem. Jest naprawdę kilka wyczesanych, zapadających w pamięć wymian zdań. Jednak tutaj zauważyłem w tym rozmawianiu bohaterów coś co mnie drażniło. Statyczność. Widać ją szczególnie w tych pierwszych filmach. Bohaterowie stoją/siedzą/leżą/grają w rzutki i rozmawiają, jedno ujęcie kamery, dość często poruszający się w na którymś planie ludzie (np. mężczyźni wychodzący z damskiego kibelka), którzy mieli robić wrażenie, że coś się dzieje. W późniejszych produkcjach zdarzało się tego trochę mniej, Kevin eksperymentował np. z różnymi ujęciami, ale w Amy było chyba tego najwięcej i mnie to tutaj denerwowało. Nie mniej jednak oceniam cholernie wysoko. Wartościowy kawał kina. Nie mogę, muszę napisać. Marzy mi się obejrzeć kiedyś ten film w czerni i bieli.
Obejrzałem również ten film, którego w Polsce nie obejrzymy przez najbliższe pięć miesięcy, a mając w pamięci różne dziwne poczynania dystrybutorów, obawiam się, że może to być i dłuższy czas oczekiwania. "Zack and Miri Make a Porno" - co tu dużo mówić, mistrzostwo wśród wulgarno-obleśnych komedii romantycznych. Dzięki ci p2p. Jak zawsze fantastyczny Seth Rogen, przesympatyczna Elizabeth Banks, rozbrajający Mewes i masa przyjemnych facjat w rolach drugoplanowych + występy gościnne prawdziwych gwiazd porno. Fabułę można zrozumieć całkowicie z trailera, więc nie będę się wygłupiał w opisywanie. Po prostu szczerze polecam i nie tylko ja, bo i mojej Kamili się podobał, a i Guru umieścił go w swoim podsumowaniu jako najlepszą komedię roku. Warto. Jak będą go grać w moim mieście to sobie pójdę, z piwem.
Trochę tych filmów obejrzałem. Czasem były dobre, czasem bardzo dobre. Było też sporo gównianego kina klasy B. Rzadko które filmy mają tak wysoką wartość powtórnego seansu jak filmy Smitha, które można oglądać na okrągło i nie znudzić się nimi. I jak nie lubię komedii, tak te przez lata były dla mnie za każdym razem całkowicie strawne. Liczę, że Kevin się rozkręci i pokręci jeszcze dwa razy tyle. I niech w końcu zrobi horror. I musical Gwiezdnych Wojen! A komiksy, książki i animka Smitha to już innym razem, bo przyznam się, nie mam, nie widziałem i nie czytałem żadnej z tych rzeczy. Ale nadrobię!
Drugie primo: Jakoś mnie tak wzięło na Smitha. Bardzo. Wszystko zaczęło się trzeciego grudnia kiedy to przeczytałem na blogu Kamila Śmiałkowskiego o DVD "Sold Out: A Threevening with Kevin Smith". Złapałem się za p2p i wyszukałem wszystkie trzy DVD, ściągnąłem i zacząłem oglądać. Plan był taki: tylko po kilkanaście minut, tak żeby zabić czas przy posiłku, prasowaniu czy żeby zmęczyć się przed snem. Dawkowanie skończyło się drugiego dnia. Ruszyłem z trzema maratonami i czasami oglądałem do upadłego. Mam dwa słowa: orgia śmiechu. Mniejsza bądź większa, ale śmiałem się praktycznie przez cały czas. Dla tych którzy nie wiedzą, bądź nie chciało się kliknąć na link, żeby przekonać się co skłoniło mnie do oglądania tych wydawnictw. Są to nagrane na DVD spotkania, gdzie reżyser (scenarzysta, aktor) odpowiada na pytania i sprzedaje tony anegdot dotyczące przemysłu filmowego i swojego życia prywatnego, a przy okazji robi tym świetną promocję swoim filmom. Pełne wulgaryzmów, kawałów o pierdzeniu i robieniu laski, ale też pełne cholernie celnych spostrzeżeń i również bardzo inteligentnego dowcipu monologi Smitha są wielokrotnie lepsze od występów wielu uznanych stand up komików. Facet ma niesamowity dystans i do świata, i do siebie, i do tego co robi i mimo, iż jego filmy to komedie pierwszej klasy to właśnie podczas tych spotkań najlepiej widać jak olbrzymie pokłady poczucia humoru nosi w sobie ten człowiek. Więc obejrzałem: "An Evening with Kevin Smith", "An Evening with Kevin Smith 2: Evening Harder" i "Kevin Smith: Sold Out - A Threevening with Kevin Smith" i każdy z nich jest rewelacyjny, ale każdy mógłby być ciut lepszy. Pierwszy to niepotrzebna masa idiotycznych pytań z widowni, które sprowadzały się do zaproszeń na piwo albo propozycji spalenia jointa (lub zrobienia laski). Drugi (szczególnie druga połowa drugiego) udowadnia, że Anglicy to nudne parówy - chociaż zdarzyło im się kilka fajnych i naprawdę śmiesznych momentów to na ogół nie bardzo wiedzą o co chcą pytać. Trzecia natomiast to głównie kilka bardzo długich monologów Smitha, który chyba wolał nie tracić czasu na użeranie się z pytającymi, tylko opowiedzieć to co sobie przyszykował gdy tylko pojawi się okazja. Bo jak inaczej rozumieć godzinną opowieść o psach w odpowiedzi na pytanie: "Czy będzie robił coś jeszcze dla dzieci?". Te godzinne słowotoki wypadają świetnie i naprawdę można się kulać ze śmiechu, ale brakowało kontaktu z publicznością. Jeżeli ktoś lubi filmy Kevina, ma na zbyciu pół dnia to niech się zaopatrzy. Spazmy od śmiania się gwarantowane.
No i rzuciłem się na filmy. Szczególnie na te których nie widziałem, bądź widziałem dawno, bo obie części "Sprzedawców" znam praktycznie na pamięć. Zacząłem od nieznanych mi "Szczurów z supermarketu", które leciały w Święta w telewizji. I muszę przyznać, tutaj się trochę rozczarowałem. Niespecjalnie mi się to podobało. Ten film, w dorobku Smitha, strasznie odstaje od reszty. Dowcip jakiś słabszy, aktorstwo jeszcze słabsze i nakręcone to jest w jakiś taki niezbyt przyswajalny sposób. Z bólem serca, ale muszę napisać - dialogi, które w jego filmach są najmocniejszą stroną tutaj są recytowane, a nie grane. Brzmią sztucznie, a apogeum tego jest dialog między Brodiem, a Stanem Lee. W stosunku do "Sprzedawców" to jest smutny krok wstecz. Dzień z życia dwóch szczeniaków włóczących się po centrum handlowym nie jest nawet w połowie tak ciekawy i zabawny jak dzień dwóch szczeniaków z małego sklepu. "Szczury z supermarketu" dobrze udają, ale wydają się być o niczym. To taki zbiór bardziej lub mniej (lub w ogóle nie) śmiesznych scen ułożonych wokół wątku popsucia jakiegoś wioskowego show. Kiedyś postaram się jednak wrócić do niego i zgłębić jego kultowość z piwem, tak na spokojnie.
W następnego dwa dni wrzuciłem dwa kolejne. Na dobry początek poszła "Dogma" - pierwszy film Smitha, który obejrzałem jakoś dzięki rekomendacji z Machiny. Było to jeszcze w podstawówce i w przeciwieństwie do wszystkich moich dopuszczonych do bierzmowania znajomych - szalenie mi się podobał. Podoba mi się za każdym razem jak go sobie odświeżam i tak też było i tym razem. Rozważania na temat wiary, religii, czarnych apostołów, Boga, jego nieomylności i sensu istnienia (no dobra, tu się chyba zagalopowałem) rozbrajają. Drugim był "Jay i Cichy Bob kontratakują", również któraś tam powtórka. Tutaj całkowita jazda po bandzie. Kevin dał chyba upust wszystkim swoim szalonym i głupkowatym pomysłom i uwielbieniom. Zrobił sobie jaja z show biznesu, przemysłu filmowego, społeczności haterów, fanów, eko popaprańców i wyszło mu to cholernie dobrze. I jeżeli ogląda się te dwa filmy znając z DVD anegdoty i historyjki, które Smith opowiadał na tych wszystkich spotkaniach z fanami odbiera się je jeszcze lepiej. Te drobne mrugnięcia okiem, odwołania do pewnych wydarzeń czy pewne sceny, które spowodowały jakieś tam inne reperkusje nabrały dodatkowego znaczenia i jeszcze przyjemniej się to wszystko oglądało.
"W pogoni z Amy" obejrzałem natomiast już w styczniu, ale znajdzie się jednak w tym grudniowym podsumowaniu. To jeden z tych filmów, na które zawsze brakowało mi siły i ochoty, chociaż spokojnie półtora roku był w moim posiadaniu. Na ten mój opór składały się dwa czynniki. Doskonale wiedziałem o czym jest (bo można komuś zepsuć go jednym zdaniem złożonym i ktoś mi to zdanie kiedyś powiedział) i to mnie trochę odstraszało. Drugi to taki, że nasłuchałem się opinii jaki ten film jest smutny i ze smutną końcówką, i zwyczajnie nie chciałem oglądać takiego Smitha (tak jak nie obejrzałem nigdy alternatywnej końcówki "Sprzedawców"). Zebrałem się i nie żałuję. To bardzo prawdziwa, zarazem cholernie śmieszna i okropnie smutna rzecz. To, że Smith kręci świetne filmy o rozmawianiu to nie żadna nowość. Praktycznie każdy dialog to perełka i w tym wypadku "W pogoni za Amy" nie jest wyjątkiem. Jest naprawdę kilka wyczesanych, zapadających w pamięć wymian zdań. Jednak tutaj zauważyłem w tym rozmawianiu bohaterów coś co mnie drażniło. Statyczność. Widać ją szczególnie w tych pierwszych filmach. Bohaterowie stoją/siedzą/leżą/grają w rzutki i rozmawiają, jedno ujęcie kamery, dość często poruszający się w na którymś planie ludzie (np. mężczyźni wychodzący z damskiego kibelka), którzy mieli robić wrażenie, że coś się dzieje. W późniejszych produkcjach zdarzało się tego trochę mniej, Kevin eksperymentował np. z różnymi ujęciami, ale w Amy było chyba tego najwięcej i mnie to tutaj denerwowało. Nie mniej jednak oceniam cholernie wysoko. Wartościowy kawał kina. Nie mogę, muszę napisać. Marzy mi się obejrzeć kiedyś ten film w czerni i bieli.
Obejrzałem również ten film, którego w Polsce nie obejrzymy przez najbliższe pięć miesięcy, a mając w pamięci różne dziwne poczynania dystrybutorów, obawiam się, że może to być i dłuższy czas oczekiwania. "Zack and Miri Make a Porno" - co tu dużo mówić, mistrzostwo wśród wulgarno-obleśnych komedii romantycznych. Dzięki ci p2p. Jak zawsze fantastyczny Seth Rogen, przesympatyczna Elizabeth Banks, rozbrajający Mewes i masa przyjemnych facjat w rolach drugoplanowych + występy gościnne prawdziwych gwiazd porno. Fabułę można zrozumieć całkowicie z trailera, więc nie będę się wygłupiał w opisywanie. Po prostu szczerze polecam i nie tylko ja, bo i mojej Kamili się podobał, a i Guru umieścił go w swoim podsumowaniu jako najlepszą komedię roku. Warto. Jak będą go grać w moim mieście to sobie pójdę, z piwem.
Trochę tych filmów obejrzałem. Czasem były dobre, czasem bardzo dobre. Było też sporo gównianego kina klasy B. Rzadko które filmy mają tak wysoką wartość powtórnego seansu jak filmy Smitha, które można oglądać na okrągło i nie znudzić się nimi. I jak nie lubię komedii, tak te przez lata były dla mnie za każdym razem całkowicie strawne. Liczę, że Kevin się rozkręci i pokręci jeszcze dwa razy tyle. I niech w końcu zrobi horror. I musical Gwiezdnych Wojen! A komiksy, książki i animka Smitha to już innym razem, bo przyznam się, nie mam, nie widziałem i nie czytałem żadnej z tych rzeczy. Ale nadrobię!
SPŁOŃ!!!
OdpowiedzUsuńMiło mi, że się przydałem. Swoją drogą, przed laty ta rekomendacja w "Machinie" to też ja. I dośmieszenie i uwulgarnienie polskich dialogów w "Jay i Cichy Bob kontratakują" też (wtedy robiłem to po raz pierwszy). Jak będzie z Zackiem na polskich ekranach wciąż nie wiadomo (nawet nie wiadomo czy w ogóle będzie...). A komiksy i książki obowiązkowo - choć druga książka ("My Boring-Ass Live") z Eveningami się trochę powtarza. Ale za to komiksy genialnie uzupełniają filmy (np. wypełniając lukę fabularną między Amy a Dogmą) i strzelają żartami, na jakie w filmach Smith nie mógł sobie pozwolić.
OdpowiedzUsuńno proszę, jaki zbieg okoliczności. wiadomo na kogo można całkowicie zgonić moją sympatię do Smitha.
OdpowiedzUsuńksiążki wyhaczyłem w sklepie Empiku, importują za całkiem rozsądną cenę, więc to tylko kwestia odczekania na swoją kolej i je zamówię. jest jeszcze wydany w formie książkowej scenariusz do "Dogmy" i się zastanawiam.
Uwielbiam "Szczury z supermarketu", ale pewnie dlatego, że było to moje pierwsze spotkanie z Kevinem Smithem. Co do aktorstwa, to Ben Affleck wypada bardzo żenująco. Najlepszy jest Jason Lee :)
OdpowiedzUsuńKevin Smith, o nim można pisać bez końca... I mimo tego nadal nie mogę się zdecydować który jego film mnie najbardziej powalił : Dogma, Sprzedawcy czy może 'W pogoni za Amy'. Zazwyczaj uznaję że to remis... Do obejrzenia któregoś z tej trójki, bo po seansie zmieniam zdanie na jakiś czas :P
OdpowiedzUsuńwg mnie to w "Szczurach z supermarketu" najlepiej wypada Shannon Doherty i Jason Mewes ;)
OdpowiedzUsuńa najlepszy film Smitha to bezapelacyjnie "Sprzedawcy". :)