niedziela, 13 lipca 2008

Stara trylogia

Kamila poznaje "Gwiezdne Wojny" i cieszy mnie to ogromnie. Oglądamy razem, bez żadnych maratonów, co kilka dni kolejny film, i to że robimy razem cieszy mnie jeszcze bardziej. Bo jedną z najfajniejszych rzeczy jest pokazywać ukochanej osobie coś, co lubiło się będąc dzieckiem (a później i młodzieżą) i co w pewien sposób ukształtowało miłość do kultury popularnej. Jakiś czas temu skończyliśmy starą trylogię w odnowionej wersji i bawiliśmy się dobrze. Te trzy seanse obudziły we mnie dawną miłość do wykreowanego przez Lucasa i setki innych osób świata. Albo raczej wszechświata. Mimo, iż te filmy, w pewien sposób wymykają się obecnie wszelkim próbom zrecenzowania (czego nawet nie mam zamiaru próbować robić), to i tak postanowiłem spisać kilka moich przemyśleń.
Nie kocham starej trylogii jako całości. Jestem fanboy’em "Imperium kontratakuje". To właśnie epizod piąty oglądałem jako pierwszy i były to chyba czasy przedszkolne. Połowy nie zrozumiałem, drugą połowę bałem się oglądać, ale film mnie porwał. Po prostu kocham jego klimat, przepadam za tym zakończeniem, w którym bohaterom wszystko się popieprzyło. To cześć najbardziej dojrzała, najlepiej przemyślana i najmocniej trzymająca w napięciu. Scena w której Luke staje na bagnach oko w oko z Vaderem przyprawiała i przyprawia nadal o gęsią skórkę. Pojedynek w mieście w chmurach, rozpaczliwe krzyki Skywalkera i ten samobójczy skok zrobił na mnie te kilkanaście lat temu piorunujące wrażenie. To był chyba pierwszy film jaki oglądałem, gdzie dobro nie zatriumfowało. Rebelianci dostali baty na lodowej planecie, Solo zamrożono i zabrano cholera wie gdzie, Luke traci rękę i miecz świetlny, a Vaderowi nawet płaszcz się nie pobrudził. Na dodatek, z początku nie wiedziałem, że to ma ciąg dalszy, więc byłem podłamany takim obrotem spraw. Przeżycie podobne do tego jakie można zafundować kilkulatkowi pokazując "Milczenie owiec", gdzie na koniec potwór, którego bał się przez cały film ucieka i czai się gdzieś tam na wolności. Później żadna już część Gwiezdnych Wojen nie miała takiej siły oddziaływania.
Całość widziałem trzy razy. Na VHSach w podstawówce, później w kinie te odnowione wersje i teraz, na przełomie czerwca i lipca wersje z 2004 roku. Piątkę obejrzałem kilka razy, przy każdej nadarzającej się okazji. Obojętnie czy miałem lat dziewięć, trzynaście, piętnaście czy dwadzieścia trzy odczucia w stosunku do epizodów czwartego i szóstego były zawsze takie same.
"Nowa nadzieja" mnie nudziła swoim leniwym wprowadzaniem w fabułę. Pojedynek z Obi-Wanem był kiepski, atak na Gwiazdę Śmierci mi się dłużył. Film uratował Han Solo swoim ciętym dowcipem i koleżką Chewim. "Powrót Jedi" znielubiłem zaraz po pierwszym seansie. Znacznie lepsze efekty i brak teatralnego wykończenia, ciekawszy scenariusz i masa akcji (to wszystko w porównaniu z "Nową nadzieją") mogły z powodzeniem sprawić, że film byłby świetny. Lucas chyba wielbi wpieprzać głupkowaty element rodzinny. Przez to co nawyprawiał, "Powrót Jedi" wydaje się być, skierowanym do młodszego widza. O ile w "Imperium kontratakuje" postacią family friendly był Yoda, który od razu zyskał moją sympatię, o tyle Ewoki (i ich temat muzyczny) po szóstej części znienawidziłem. Autentycznie. Teraz już może tak bardzo nie drażniły i jakoś nie sposób mi wyobrazić sobie bitwy o Endor w wykonaniu innych stworzeń, jednak film w moich oczach sporo traci przez tą grupkę karzełków w króliczych skórach. Do tego doszły te wszystkie muppety w pałacu Jabby, które teraz zastąpiono komputerowymi stworkami. Po tych dziesięciu latach od ostatniego obcowania z "Powrotem Jedi" rzuciła mi się w oczy jeszcze jedna rzecz. Pojedynek między Skywalkerami i nagabywania Imperatora. Przez całą walkę (swoją drogą bardzo fajną) staruch powtarza w kółko ten sam tekst o przejściu na ciemną stronę mocy, chyba tylko po to, aby zirytowany widz mógł go jeszcze bardziej znienawidzić.
Co się tyczy odnowienia filmów – wyszło bardzo na plus. Szczególnie to dopracowanie modeli pojazdów i rozbudowa Mos Eisley. Fajnie, że wstawili McDiarmida do "Imperium kontratakuje". Byłem przekonany, że holocron nadal pokazuje inną postać, która co prawda była przerażająca, ale nie zgadzała się z resztą, a tu miła niespodzianka (jak się okazało to było już w wersji z 1997 roku, ale jakoś tego nie zauważyłem). Dobrze, że dorzucili również te kilka łączników z nową trylogią. Jakieś migawki Coruscant, Tatooine i Naboo. I tak, widziałem Haydena Christensena i po głębszym zastanowieniu stwierdzam, że mi nie przeszkadzał. Christensen to Anakin. Cokolwiek zarzucać jego grze aktorskiej to już do końca będzie kojarzył mi się z tą postacią, a Shaw którego mamy ze trzydzieści sekund to najwyżej Humpty Dumpty albo jakaś komediowa wersja Mr. Freeze’a.
Mimo tego braku uwielbienia względem epizodów cztery i sześć uważam je za dobre filmy. Mają średnie aktorstwo, Marka Hamilla, drętwe dialogi i momentami są infantylne i irytujące, ale to i tak wspaniała zabawa. Uważam stare Gwiezdne Wojny za jedną z najfajniejszych rzeczy jakie nakręcił człowiek. Minęło tyle lat i nikomu nie udało się stworzyć podwalin dla bardziej rozbudowanego i wciągającego świata (nie liczę Star Treku ze względu na jego serialowy rodowód) . To taki niedościgniony wzorzec dla całego gatunku science fiction, chociaż to tylko, uważana przez wielu za gorszą od innych podgatunków, space opera. Po ośmiu latach przerwy znów wciągnąłem się w cały ten expanded universe i bawię się fantastycznie, więc w najbliższym czasie pojawi się tu trochę wpisów związanych z Star Wars.

5 komentarzy:

  1. mogę Ci tylko pogratulować powrotu do SW. Imperium Kontratakuje to mój ulubiony film, fajnie że Tobie też sie podoba. No i miłej lektury Legacy życzę.

    OdpowiedzUsuń
  2. te plakaty pochodzą z lat 90? taki z Yodą mi się marzy na ścianie...

    OdpowiedzUsuń
  3. Też mam plan (i nadzieję) namówić Monikę na seans SW. :D

    OdpowiedzUsuń
  4. a widzisz... tutaj inicjatywa wyszła od Kamili.

    OdpowiedzUsuń
  5. a bo Imperium jes NAJ. Ale moja lepsza połowa jakoś się nie dała zarazić. Z drugiej strony chce ostatnio Ep III zapodać,bo chyba nie zna, więc nie jest aż tak źle.

    OdpowiedzUsuń