Odświeżyłem trylogię "Krzyku". Prawie sześć godzin fantastycznej zabawy i jak sądzę twórcy kręcąc te filmy bawili się równie dobrze jak ja oglądając je. Zbiegło się to akurat z informacją jakoby Weinsteinowie rozmawiali z Williamsonem i Cravenem o czwartym filmie, więc można powiedzieć, że wyczucie miałem idealne.
Gdybym miał do końca życia oglądać tylko jeden gatunek filmów padłoby to na ten najbardziej zróżnicowany - na horror. Mimo iż do ulubionych należą te z większą lub mniejszą inwazją kosmitów ("Obcy – 8. pasażer Nostromo", "Coś", "Blob zabójca"), to slashery kwalifikują do tych, który oglądam dość chętnie. To bardzo wyeksploatowany przez lata osiemdziesiąte i dziesiątki kiepskich produkcji podgatunek. Sporo w nim dobrych filmów, ale powiedzmy sobie prawdę, jest popularny w dużej mierze właśnie przez te głupiutkie, tanie i słabe horrory, które przyczyniły się do zadyszki jaką złapało kino grozy na początku lat 90tych i która trwała praktycznie przez dekadę. Ironia losu. "Krzyk", który był powiewem świeżości, nowym, lepszym spojrzeniem, przyczynił się w pewnym sensie do odrodzenia horroru, ale również do powstania kolejnych słabych slasherów, które po roku 1996 zaczęły ponownie się pojawiać.
Mimo solidnej dawki napięcia, całkiem pokaźnej ilości wylanej krwi i dużej ilości trupów "Krzyków" nie można traktować poważnie. W moim mniemaniu, od początku w pewien sposób miał one parodiować gatunek i naśmiewać się z klisz, które stworzyły dziesiątki filmów z Jasonami, Kruegerami, Myersami i całą resztą popaprańców mordujących z byle powodu. Kolejno wprowadzano elementy humorystyczne. Prawda jest taka, że one kradną filmy. Mamy mordercę, który zamiast być straszny jest pokraczny. Biega za ofiarą, potyka się i wywraca, a machając nożem, tuż przed zadaniem ciosu jest raczej zabawny niż przerażający. Kolejnym elementem komediowym jest posterunkowy Dewey, który swoim zachowaniem i minami poraża. To kwintesencja wszystkich ciapowatych policjantów i nieroztropnych szeryfów jakich widziało kino. Im dalej w serię tym horror bardziej przeradza się w komedię. Jest więcej żartów, pojawiają się coraz śmieszniejsze postaci, twórcy robią sobie jaja z przemysłu filmowego, nieudolności i głupoty policjantów. Nie jest to jednak strojenie sobie żartów na modłę "Strasznych filmów". Craven robi to tutaj z większą finezją i wyczuciem. Z jednej strony naśmiewa się z klisz i schematów, a z drugiej ich broni. Sidney żartuje z filmowych panienek, które zamiast wybiec z domu uciekają na piętro, a w momencie gdy staje oko w oko z mordercą robi dokładnie tak samo.
Oprócz tego jest masa odwołań, mrugnięć oka w stronę fanów. Mamy cameo samego reżysera. Craven gra pomywacza Freda, który ma na głowie kapelusz i sweter w czarne i czerwone pasy. Ten sam sweter można zobaczyć w szafie Sidney. Randy pracuje w wypożyczalni i jest maniakiem filmów grozy. Na imprezie, gdy oglądają film Carpentera, wymienia zasady jakimi rządzą się horrory. W remake'u ma miejsce rozmowa o remake'ach lepszych od części pierwszej, a w części trzeciej Randy daje wykład na temat praw trylogii. Przez film przewija się masa bardzo dobrych aktorów. Pierwsze skrzypce to nie tyle Neve Campbell, a raczej duet Courteney Cox - David Arquette (prywatnie małżeństwo). Serio. To właśnie dzięki nim ten cykl jest tak dobry. Można zobaczyć młodziutką Rose McGowan i Timothy Olyphanta. Jest Skeet Ulrich, Jerry O'Connell, Sarah Michelle Gellar i Liev Schreiber. Są małe rólki dla Jade Pinkett Smith, Lance’a Henriksena, cameo Rogera Cormana (!), Carrie Fisher i Lindy Blair. Pojawia się Jay i Cichy Bob. Ogląda się to z bananem na twarzy wyłapując nawiązania i aluzje. Po seansie można porównać się do listy z imdb i wyjdzie, że z raz jeszcze należałoby to obejrzeć.
Wydaje się, że Craven nakręcił coś ponad gatunkowego. Nie wykorzystał bezmyślnie schematów, nie skopiował znanych motywów. Niby nadal mamy głupią młodzież, która myśli tylko o tym żeby zrobić imprezę, popić piwo, wypalić skręta i pobzykać się w sypialni rodziców. Są samotne dziewczyny, którym nie udaje się uciec z domu czy zdobyć jakąś bron. Mamy w zasadzie to samo co w większości tego typu produkcji, ale w tym wypadku można pokusić się o zestawienie dwóch z natury przeciwstawnych słów, dostajemy inteligentny slasher. Na dodatek Wes wypchnął horror z zaścianka vhsów do mainstreamu multipleksów. I zrobił to trzy razy! Trylogia Krzyku to cholernie rozrywkowe kino, które mimo iż delikatnie obniża z części na część poziom to stanowi fantastyczną całość (ludzie narzekają na cześć trzecią, ale można na niej boki zrywać ze śmiechu). Można to po tych ośmiu latach spokojnie pociągnąć, bez krzywdy i ja czekam na ten sequel.
Gdybym miał do końca życia oglądać tylko jeden gatunek filmów padłoby to na ten najbardziej zróżnicowany - na horror. Mimo iż do ulubionych należą te z większą lub mniejszą inwazją kosmitów ("Obcy – 8. pasażer Nostromo", "Coś", "Blob zabójca"), to slashery kwalifikują do tych, który oglądam dość chętnie. To bardzo wyeksploatowany przez lata osiemdziesiąte i dziesiątki kiepskich produkcji podgatunek. Sporo w nim dobrych filmów, ale powiedzmy sobie prawdę, jest popularny w dużej mierze właśnie przez te głupiutkie, tanie i słabe horrory, które przyczyniły się do zadyszki jaką złapało kino grozy na początku lat 90tych i która trwała praktycznie przez dekadę. Ironia losu. "Krzyk", który był powiewem świeżości, nowym, lepszym spojrzeniem, przyczynił się w pewnym sensie do odrodzenia horroru, ale również do powstania kolejnych słabych slasherów, które po roku 1996 zaczęły ponownie się pojawiać.
Mimo solidnej dawki napięcia, całkiem pokaźnej ilości wylanej krwi i dużej ilości trupów "Krzyków" nie można traktować poważnie. W moim mniemaniu, od początku w pewien sposób miał one parodiować gatunek i naśmiewać się z klisz, które stworzyły dziesiątki filmów z Jasonami, Kruegerami, Myersami i całą resztą popaprańców mordujących z byle powodu. Kolejno wprowadzano elementy humorystyczne. Prawda jest taka, że one kradną filmy. Mamy mordercę, który zamiast być straszny jest pokraczny. Biega za ofiarą, potyka się i wywraca, a machając nożem, tuż przed zadaniem ciosu jest raczej zabawny niż przerażający. Kolejnym elementem komediowym jest posterunkowy Dewey, który swoim zachowaniem i minami poraża. To kwintesencja wszystkich ciapowatych policjantów i nieroztropnych szeryfów jakich widziało kino. Im dalej w serię tym horror bardziej przeradza się w komedię. Jest więcej żartów, pojawiają się coraz śmieszniejsze postaci, twórcy robią sobie jaja z przemysłu filmowego, nieudolności i głupoty policjantów. Nie jest to jednak strojenie sobie żartów na modłę "Strasznych filmów". Craven robi to tutaj z większą finezją i wyczuciem. Z jednej strony naśmiewa się z klisz i schematów, a z drugiej ich broni. Sidney żartuje z filmowych panienek, które zamiast wybiec z domu uciekają na piętro, a w momencie gdy staje oko w oko z mordercą robi dokładnie tak samo.
Oprócz tego jest masa odwołań, mrugnięć oka w stronę fanów. Mamy cameo samego reżysera. Craven gra pomywacza Freda, który ma na głowie kapelusz i sweter w czarne i czerwone pasy. Ten sam sweter można zobaczyć w szafie Sidney. Randy pracuje w wypożyczalni i jest maniakiem filmów grozy. Na imprezie, gdy oglądają film Carpentera, wymienia zasady jakimi rządzą się horrory. W remake'u ma miejsce rozmowa o remake'ach lepszych od części pierwszej, a w części trzeciej Randy daje wykład na temat praw trylogii. Przez film przewija się masa bardzo dobrych aktorów. Pierwsze skrzypce to nie tyle Neve Campbell, a raczej duet Courteney Cox - David Arquette (prywatnie małżeństwo). Serio. To właśnie dzięki nim ten cykl jest tak dobry. Można zobaczyć młodziutką Rose McGowan i Timothy Olyphanta. Jest Skeet Ulrich, Jerry O'Connell, Sarah Michelle Gellar i Liev Schreiber. Są małe rólki dla Jade Pinkett Smith, Lance’a Henriksena, cameo Rogera Cormana (!), Carrie Fisher i Lindy Blair. Pojawia się Jay i Cichy Bob. Ogląda się to z bananem na twarzy wyłapując nawiązania i aluzje. Po seansie można porównać się do listy z imdb i wyjdzie, że z raz jeszcze należałoby to obejrzeć.
Wydaje się, że Craven nakręcił coś ponad gatunkowego. Nie wykorzystał bezmyślnie schematów, nie skopiował znanych motywów. Niby nadal mamy głupią młodzież, która myśli tylko o tym żeby zrobić imprezę, popić piwo, wypalić skręta i pobzykać się w sypialni rodziców. Są samotne dziewczyny, którym nie udaje się uciec z domu czy zdobyć jakąś bron. Mamy w zasadzie to samo co w większości tego typu produkcji, ale w tym wypadku można pokusić się o zestawienie dwóch z natury przeciwstawnych słów, dostajemy inteligentny slasher. Na dodatek Wes wypchnął horror z zaścianka vhsów do mainstreamu multipleksów. I zrobił to trzy razy! Trylogia Krzyku to cholernie rozrywkowe kino, które mimo iż delikatnie obniża z części na część poziom to stanowi fantastyczną całość (ludzie narzekają na cześć trzecią, ale można na niej boki zrywać ze śmiechu). Można to po tych ośmiu latach spokojnie pociągnąć, bez krzywdy i ja czekam na ten sequel.